Kibic-maniak zakochał się w zagranicznym klubie podczas pielgrzymki. "Przemierzył za nimi rowerem 19 tys. km"
Droga św. Jakuba należy do grona najważniejszych chrześcijańskich szlaków pielgrzymkowych. Chris Pidgeon, który dekadę temu odbył pielgrzymkę do Santiago de Compostela, zapamiętał ją jednak nie tylko ze względu na duchowe natchnienie. Anglik właśnie wtedy pokochał Ponferradinę i dzisiaj jest jednym z najsłynniejszych kibiców tego walczącego o awans do La Ligi klubu.
Był 2011 rok, gdy pochodzący z północnej Anglii Pidgeon zdecydował się na chwilę odetchnienia od pracy i udał się na Półwysep Iberyjski. Sympatyzujący dotąd z Newcastle fanatyk futbolu nie spodziewał się, że podczas tej duchowej podróży odkryje zupełnie nową miłość. Ponferradina była wówczas klubem występującym w Segunda Division B, czyli na trzecim poziomie rozgrywkowym. Założony na początku lat 20. ubiegłego wieku zespół dopiero co spadł z drugiego szczebla, na którym jednak do tamtej pory spędził ledwie dwa sezony. Dla Pidgeona brak sukcesów “Los Blanquiazules” nie miał jednak większego znaczenia.
- Po wielu godzinach pieszej pielgrzymki wybrałem się jednego wieczoru pod stadion Ponferradiny [Estadio El Toralin - przyp. red.]. Nie potrafię wytłumaczyć, co tam się wtedy wydarzyło, co pociągnęło mnie do tego, by tam później powrócić. Skończyłem swoją pielgrzymkę, a po powrocie do Wielkiej Brytanii to Ponferradina stała się tym klubem, który najmocniej śledziłem - mówi nam Pidgeon.
- Miałem plan, by w kolejnym roku powtórzyć swoją pielgrzymkę, ale tym razem na rowerze. Dotarłem znów do Ponferrady i poznałem tam wtedy mnóstwo niesamowitych ludzi. I myślę, że to właśnie oni sprawiają, że to miejsce jest tak ekscytujące. Oczywiście mówimy tu urokliwym górskim mieście z XII-wiecznym zamkiem, ale to ludzie są tutaj najważniejsi - opowiada Anglik.
Przeprowadzka i kolekcja
To ci ludzie odegrali też kluczową rolę w procesie zakochiwania się Pidgeona w klubie z północnej Hiszpanii. Sergio, którego poznał w 2014 roku podczas domowego meczu z CD Tenerife, później przeprowadził z nim nawet wywiad. Carmen i Miguel zapisali siebie w jego telefonie na Whatsappie jako “Twój nowy dom w Ponferradzie”. W tamtym czasie Anglik już do tego stopnia szalał za klubem z miasta położonego nad rzeką Sil, że aż wreszcie… zdecydował się tam przeprowadzić.
- Wpływ na moją decyzję miał tylko i wyłącznie futbol. Mój plan nie był zresztą bardzo rozsądny. Dostałem kartę kredytową, postanowiłem odpocząć chwilę od pracy i ruszyłem na Półwysep Iberyjski, by być bliżej klubu. Wziąłem rower, by nieco zaoszczędzić i po prostu miałem okazję śledzić klub na przestrzeni całego sezonu - opowiada, wspominając rozgrywki 2014/2015, w czasie których przemierzył za klubem na rowerze w sumie 19 tysięcy kilometrów.
Po dwóch latach spędzonych w Hiszpanii Pidgeon powrócił do domu w Yorku. To właśnie w nim zaczął kolekcjonować pamiątki związane z klubem. Obecnie ma ich około trzy tysiące, a Ponferradinie poświęcił cały pokój. Przez wielu kibiców, również tych lokalnych z Hiszpanii, jego kolekcja traktowana jest jako swoiste muzeum “La Ponfe”. Znajdują się w niej przedmioty podarowane mu przez zarówno klub, jak i samych zawodników. Jednym z najcenniejszych eksponatów jest trykot, który przekazał mu Yuri - brazylijska legenda zespołu i jego najlepszy strzelec w historii.
- O tym, dlaczego Ponferradina zajmuje tak dużą część mojego serca, niech najlepiej świadczy sytuacja, która miała miejsce na dzień przed finałowym meczem barażowym [w 2019 roku Ponferradina wywalczyła w ten sposób powrót do Segunda DIvision - przyp. red.]. Yuri napisał do mnie, życząc bezpiecznej podróży. Takie sytuacje nie zdarzają się w świecie piłki, a na pewno nie w Anglii i są zupełnie wyjątkowe. Uważam możliwość śledzenia zespołu za spore wyróżnienie i przywilej. Dla mnie piłkarze i pozostali pracownicy Ponferradiny są równie mili, jak sami kibice - uważa Pidgeon.
Najlepszy moment życia
Wspomniane baraże z 2019 roku mocno utkwiły w sercu angielskiego fanatyka. Klub nie tylko wywalczył po trzech sezonach ponowny awans na zaplecze La Ligi, ale także mocno docenił samego Pidgeona. Po triumfie w finale z Herculesem Alicante został on zaproszony na fetę zespołu, a nawet pojawił się na balkonie miejskiego ratusza, z którego wygłosił przemowę do sześciu tysięcy zgromadzonych pod nim kibiców.
- Tamten cały weekend, nie licząc narodzin moich dzieci, był najlepszym momentem mojego życia. Tak szybko, jak dotarłem do miasta, pojechałem na stadion, by poznać zawodników. W dodatku w szatni było moje zdjęcie. Wygraliśmy i później pojechaliśmy na fetę, zostałem też zaproszony do ratusza. Tamte dni były wprost niesamowite - wspomina 41-latek.
Pidgeon jest bardzo zaszczycony szacunkiem ze strony klubu i skupionych wokół niego osób. Sam próbuje się odwdzięczyć za tą okazaną mu życzliwość, promując Ponferradinę w swojej ojczyźnie. Ma trzy flagi, które bierze ze sobą na mecze po całej Anglii. O wiele szczegółów dotyczących hiszpańskich przygód wypytują szczególnie kibice jego “macierzystego” Newcastle, którzy sami są znani z dużego poświęcenia ukochanej drużynie. Mimo że pod względem frekwencji St James’ Park znacząco przewyższa stadiony na zapleczu hiszpańskiej elity, wcale nie oznacza to jednak, że atmosfera panująca na El Toralin i podobnych do niego obiektach nie jest wyjątkowa.
- Fani Newcastle często pytają mnie, jak wygląda dzień meczu Ponferradiny. Byłem na takich spotkaniach wyjazdowych, na których w sektorze gości było nas ledwie ośmiu. Nie ma znaczenia jednak, czy jest was tylko pięciu, czy pięć tysięcy. Jeśli razem śpiewacie i dopingujecie swój zespół, wasze odczucia w obu sytuacjach będą bardzo podobne - wyjaśnia nam Anglik.
- Kibice Ponferradiny nie odbiegają od fanów innych zespołów. Razem żartują, czasem piją i po prostu mają sporo frajdy dopingując ukochany zespół. Radość po wygranej i wściekłość po porażce jest taka sama, niezależnie od tego, ilu jest kibiców raz z tobą na trybunach. Uwielbiam stać na Gallowgate End na St. James’ Park w Newcastle i śpiewać “The Blaydon Races”, ale tak samo lubię też skandować “Cuatro Pimenteros de Ponferrada” na El Toralin - podkreśla Pidgeon.
Powrót w rocznicę
Mimo że stadiony w Hiszpanii powoli się otwierają, Anglik ze względu na pandemię koronawirusa na meczu ukochanego zespołu nie był od marca ubiegłego roku. Sam określa tę rozłąkę jako “bardzo ciężką” i już teraz nie może doczekać się ponownej wizyty w Ponferradzie. Ta, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, ma nastąpić już na początku przyszłego miesiąca.
- Mimo pandemii wciąż jestem członkiem klubu i karnetowiczem. Mam lot zarezerwowany na początek października i zbiegnie się to z 10. rocznicą mojego pierwszego meczu Ponferradiny. Wspaniale będzie znów zobaczyć ten stadion, piłkarzy i wiele znajomych twarzy na trybunach oraz w samym mieście. Mam nadzieję, że uda mi się wtedy pojawić na spotkaniu z Realem Valladolid, lecz na razie nie ma jeszcze podanego dokładnego terminarza tamtej kolejki. Mam pojawić się w piątek i wracać w poniedziałek, ale jeśli mecz rozegrany zostanie w poniedziałkowy wieczór, być może będę musiał zmienić swoje plany - tłumaczy.
Awans spełnieniem marzeń
Pidgeon jest jednak zdeterminowany, by ponownie pojawić się w ukochanym mieście. Ponferradina po pięciu kolejkach Segunda Division ma na koncie 12 punktów i zajmuje pozycję wicelidera tabeli. Jeśli na takim samym miejscu znalazłaby się też na koniec sezonu, oznaczałoby to historyczny awans do najwyższej klasie rozgrywkowej. Ten świetnie zgrałby się nie tylko z dekadą wspólnego “związku” Pidgeona, ale również stuleciem klubu, które oficjalnie będzie obchodzone w czerwcu przyszłego roku. Choć wyniki rzeczywiście dają nadzieję, że ten sezon może być wyjątkowy, sam Anglik, podobnie jak jego hiszpańscy przyjaciele, podchodzi do ewentualnego sukcesu ze sporym realizmem.
- Kiedy wygraliśmy trzy pierwsze mecze, kibice mówili bardziej o tym, że jeszcze 41 punktów i się utrzymamy. Klub nie buja w obłokach. Już w zeszłym sezonie wielu zaczęło myśleć o czymś więcej, a ostatecznie skończyło się na ósmym miejscu. Przetrwanie w Segunda Division jest najważniejsze, ale oczywiście możemy marzyć o awansie.
- Jeśli jednak Ponferradina zanotuje fatalny sezon i spadnie na trzeci poziom rozgrywkowy, będę jej wciąż kibicował. Tak samo oczywiście będzie też przy okazji ewentualnego awansu. I powinniśmy o nim marzyć, bo przez La Ligę przewinęło się w ostatnich latach sporo mniejszych klubów od Ponferradiny. Wszystko jest możliwe, ale trzeba do tego wszystkiego podchodzić bardzo rozsądnie - podsumowuje.