Kewin Komar przerywa milczenie! "Straciłem wszystko, co kochałem" [NASZ WYWIAD]

Kewin Komar przerywa milczenie! "Straciłem wszystko, co kochałem" [NASZ WYWIAD]
Łukasz Laskowski / Press Focus
Festyn w Wiśniczu Małym, o którym mówi cała Polska. Przyśpiewki Wisły Kraków, ucieczka przez boisko, pobicie, groźby na SORze i załamane marzenia. Tak według 20-letniego Kewina Komara wyglądał jego wieczór z soboty na niedzielę, o którym zrobiło się bardzo głośno w całej Polsce za sprawą domniemanego pobicia na tle kibicowskim. Temu zaprzeczyła policja, ale jak było naprawdę? Bramkarz MKS Puszczy Niepołomice, który po tej sytuacji nie pojawi się na boisku do końca roku, przerwał milczenie i w rozmowie z nami zdradza, jak to wszystko miało wyglądać. - Odwrócił się do mnie i pokazał mi gest poderżnięcia gardła i jak do mnie dwa razy strzela z pistoletu. Dominik W. był jednym z tej dwójki, która mnie na początku zaatakowała - mówi.
DAWID DOBRASZ: Jak wyglądała twoja wersja wydarzeń z sobotniej nocy i Wiśnicza Małego? Zacznijmy od tego, jak się w ogóle tam znalazłeś i po co tam pojechałeś po wygranym 2:1 meczu z ŁKS Łódź?
Dalsza część tekstu pod wideo
KEWIN KOMAR: Na samym początku chciałbym wspomnieć, że to jest jedyny wywiad w tej sprawie. Dotychczas nie wypowiadałem i nie kontaktowałem się z dziennikarzami, ale pojawiło się tyle spekulacji i osądów tej sytuacji, że postanowiłem przerwać milczenie i opowiedzieć, jak to było.
Po meczu o godz. 22.30 wróciłem do swojego domu w Starym Wiśniczu. Kiedy byliśmy w drodze do domu, rodzice mojej dziewczyny zadzwonili do nas, czy wraz z dziewczyną nie wpadniemy ich odebrać z festynu w Wiśniczu Małym.
Dojechaliśmy na miejsce, zaparkowaliśmy auto obok remizy i poszliśmy do rodziców. Usiedliśmy z nimi w altance i tata mojej dziewczyny poprosił, czy nie zostaniemy jeszcze chwilę z nimi. Rodzice mojej dziewczyny chcieli jeszcze zostać na festynie, dlatego zdecydowaliśmy się zostać. Posiedzieliśmy kilka minut z rodziną mojej partnerki i po chwili w dwójkę postanowiliśmy pójść do znajomych mojej dziewczyny, którzy byli kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym byliśmy. Siedzieli na takich ławeczkach ze stolikiem rozstawionymi na boisku przy remizie. Idąc do tego miejsca, miałem wrażenie, że zostałem rozpoznany przez grupkę osób, która zaczęła śpiewać przyśpiewki Wisły Kraków.
Uznałeś, że przez to, że cię zobaczyli oraz rozpoznali, to zaczęli intonować te piosenki?
Miałem wrażenie, że kiedy szedłem z dziewczyną do znajomych, to właśnie dopiero w tym momencie zaczęły się te przyśpiewki. Spojrzałem w ich stronę, ale w żaden sposób nie zareagowałem.
To były przyśpiewki wspierające tylko Wisłę Kraków, czy może też piosenki przeciwko Puszczy albo tobie?
Tak. Były, że "Wisła to jest potęga" i tak dalej, a potem zaczęli śpiewać, że "je**ć Puszczę i Cracovię".
Co było dalej?
Kiedy doszliśmy na miejsce, stanąłem obok ławki, gdzie siedzieli znajomi mojej dziewczyny i chwilę później podeszła do mnie jedna z tych osób, które śpiewały te przyśpiewki. Podał mi rękę i powiedział, że mnie rozpoznał. Że bronię w Ekstraklasie... A i na samym początku pogratulował mi awansu, ale dodał, że mnie nie szanuje, bo wyeliminowałem jego klub z baraży. Po tym wszystkim odszedł na swoje miejsce.
Był pijany?
Uważam, że tak. Później usiadłem już wraz ze znajomymi na końcu ławki. Obok mnie moja dziewczyna, dalej jej kolega, kolejna dziewczyna z chłopakiem. Pięć osób. Po chwili podchodzi do mnie dwóch mężczyzn.
Czy to byli Franciszek T., były chłopak twojej obecnej dziewczyny, oraz Dominik W., kolega Franciszka?
Tak, dopiero potem dowiedziałem się, że to byli oni.
Czyli nie znałeś ich wcześniej?
Nie.
A może kojarzyłeś, że to ktoś z "młodej ferajny", jak pisała o tym Wirtualna Polska?
Zupełnie nie wiedziałem, kto to jest. Siedziałem z prawej strony ławki. Właściwie na jej brzegu. Jeden z nich stanął przede mną, drugi od prawej ręki. Tak jakby mnie otoczyli. Jeden z nich, ten po prawej stronie, trzymał w ręce piwo. Na pewno był pod wpływem alkoholu. On zapytał mnie: "Co ku**o teraz?".
I przy tym pytaniu była jeszcze twoja dziewczyna i cztery inne osoby?
Tak, dziewczyna jest to w stanie potwierdzić. Spojrzałem na tego mężczyznę, a ten wytoczył cios w lewą część mojej głowy.
Zostałeś pierwszy zaatakowany?
Tak.
Uznałeś, że to było wtedy bardziej na podłożu kibicowskim czy bardziej ze względu na dziewczynę?
Nie jestem w stanie tego określić. Dostałem od niego cios z prawej ręki i obaj zaczęli mnie atakować. Wstałem i zacząłem się bronić, zasłaniając twarz. Trwało to może kilkanaście-kilkadziesiąt sekund. Zacząłem wymachiwać lewą i prawą ręką, żeby ich odgonić. Wtedy reszta tej grupki, z której oni przyszli przyglądała się temu wszystkiemu.
Czy w tamtym momencie ci ludzie lub napastnicy krzyczeli, że to za baraż albo coś innego?
Nic nie krzyczeli. Po kilkunastu sekundach musiałem trafić jednego z tych napastników, ponieważ ten się przewrócił.
Czy to był Dominik W.?
Tak. Po zdarzeniu dowiedziałem się, że ta osoba nazywa się Dominik W. Trafiłem go i po moim ciosie przewrócił się na ziemię. Przestraszyłem się tej sytuacji. Spojrzałem na niego, co się stało. A drugi napastnik w tym czasie dalej mnie atakował. Po chwili wbiegła do całej sytuacji osoba z innego stolika i pomogła mi obezwładnić do ziemi tę osobę dalej mnie atakującą. Ta osoba obezwładniła tego drugiego, a mnie wtedy moja dziewczyna zabrała i próbowała jak najdalej odciągnąć od tej sytuacji.
Dziewczyna chyba wiedziała, że to jej były chłopak?
Nie mówiła mi o tym. Ja go nie znałem i wtedy tego nie wiedziałem. Zabrała mnie na róg oddalonego o kawałek boiska. Podeszło do mnie dwóch ludzi, jedną z nich był ten pan, który pomógł obezwładnić drugiego napastnika i jego kolega. Usiedliśmy w czwórkę na ławce i wtedy do nas przybiegł jeden ze strażaków i pyta, czy wszystko jest okej i co się stało.
Odniosę się do komentarza na stronie Fakt.pl, gdzie wypowiedział się Prezes OSP w Wiśniczu Małym Piotr Put: "Kiedy chcieliśmy wezwać policję, to zaatakowany (Komar), powiedział, że nic się nie dzieje, że to jego koledzy i sobie żartują. Wróciliśmy do swoich obowiązków". To prawda? Ty powiedziałeś mu takie słowa?
Nie, to nie prawda. Moja dziewczyna powiedziała wtedy, że chciała załagodzić sytuacje i dodała, że wszystko jest już okej i rozmawiają teraz ze znajomymi, z którymi wtedy siedzieliśmy na tej ławce. Ona rozmawiała ze strażakiem. Nic nie powiedzieliśmy, że sobie "żartujemy", bo dla nas sprawa była bardzo poważna.
A czy ty już wtedy miałeś uszkodzony ten kciuk?
Nie. Wtedy w tamtej chwili na 100 proc. nie miałem złamanej ręki. Poza tym na tej ławce siedzieliśmy około pięciu minut. Nagle w oddali zauważyłem, że cała tamta grupa, z której było tych dwóch gości, zaczyna się zbierać. Zacząłem na szybko analizować, jak mogę uciec z tego boiska. Rozglądałem się wokół, ale boisko było ogrodzone siatką, a przede mną znajdowała się cała grupka tych osób.
Rozumiem, że wyczułeś, że nie zbierają się do domu, tylko chcą cię zaatakować?
No tak, odczuwałem. Zaczęły też dochodzić różne krzyki: "Kewin ty k**wo" i tak dalej. Zaczęli mnie wyzywać. Wyzywali też tego mężczyznę, który udzielił mi pomocy.
Krzyki były tylko na ciebie, czy może jeszcze było coś związanego z Wisłą Kraków czy Puszczą?
Na tę chwilę nic takiego nie było. Wyzywali tylko mnie i tę osobę, która mi pomogła. Nagle dziewczyna też krzyknęła, że "Kewin, oni idą w Twoją stronę". Tak niestety było. Wziąłem wtedy dziewczynę za rękę i chciałem ich ominąć z lewej strony.
No dobra, ale nie chcieliście w tym momencie po prostu pójść po rodziców i pojechać jak najdalej z tego festynu? Że zrobiło się gorąco?
No tak, wziąłem dziewczynę i myślałem, że obchodząc ich z lewej strony jakoś to się zakończy i stamtąd wyjdę.
Dużo ludzi widziało sytuację, jak tamta grupka zbliżała się do ciebie?
Myślę, że tak. Nagle nastąpiła mobilizacja w tamtej grupce, bo usłyszałem: "Dobra k***a dawaj, jazda z nim". No i wszyscy ruszyli na mnie.
Ilu ich było?
Około 20 osób.
... co dalej?
Puściłem dziewczynę i zacząłem uciekać tą lewą stroną w głąb boiska, gdzie nie było tych ławek. Na początku biegłem jak najszybciej sprintem, ale jak poczułem, że napastnicy są idealnie za mną, to odwróciłem się ciałem do nich, żeby dowiedzieć się, jak blisko są ode mnie i wtedy zacząłem się bronić, a oni mnie atakowali.
20 osób?
Tak. Kolejni napastnicy podbiegali do mnie, wyprowadzając ciosy i kopnięcia we mnie. Próbowałem zasłaniać twarz i zacząłem wyprowadzać ciosy, żeby ich odgonić. Po chwili dalej uciekając, poślizgnąłem się lub przewróciłem po ciosie i przewróciłem się na plecy. Wtedy doskoczyli do mnie i zaczęli mnie kopać oraz obijać. Bili, gdzie mogli. Po kilku sekundach próbowałem jak najszybciej wstać. Udało mi się i dalej uciekałem najszybciej, jak się da. Ostatnia faza jest taka, że biegnę i nagle z mojej lewej strony pojawił się mężczyzna w moim wzroście, szerokiej postury, który bardzo dużo ważył. Dobiegł do mnie na bliski dystans i zaczął zasypywać mnie ciosami rękoma. Przewróciłem się na ławkę, która tam była i po tych uderzeniach wkroczyła straż.
To wrócę znowu do wypowiedzi Piotra Puta dla "Fakt.pl": "Potem ponownie doszło do bijatyki, rozdzieliśmy zwaśnione strony, rozgoniliśmy tamtych, a chłopaka wyprowadzaliśmy w bezpieczne miejsce". Tak było?
Tak, opowiem dalej. Straż wbiegła na boisko i zabrała mnie z niego. Kiedy wychodziłem z boiska, to przybiegła kobieta i krzyczy do mnie oraz do strażaków: "Zabierzcie go stąd, to bramkarz Puszczy Niepołomice, a to są kibole Wisły Kraków i oni się nad nim wyżywają".
Znałeś tę kobietę?
Nie znałem jej, to była jakaś kobieta z tego festynu.
Jakie miałeś obrażenia po tej sytuacji?
Od razu strażacy zabrali mnie za boisko i spojrzałem na swoją rękę. Mój kciuk był ułożony w nienaturalny sposób, przemieszczony. Cała ręka była spuchnięta. Byłem tak roztrzęsiony, cały się trząsłem. Wszystko mnie bolało... żebra, głowa. Poczekam jeszcze na wszystkie wyniki, ale na ten moment, jak chodzi o złamania, to innych nie stwierdzono.
Potem pojechaliście na SOR?
Prosiłem strażaków, żeby mnie stąd jak najszybciej zabrali. W tym momencie przybiegła też moja dziewczyna, przekazała mi, że po drodze zaczepił jeden z napastników, którego ona znała. Powiedział jej, że "Emila, jak ja Cię kocham, to Kewin dostanie albo na pięści, albo ze sprzętem".
Nie był to jej były chłopak?
Jak się potem dowiedziałem, to nie. Jeden z napastników, ale inny.
W tym momencie zapytam, czy ty w ogóle byłeś pod wpływem alkoholu podczas tego wydarzenia?
Na festyn przyjechałem samochodem. Na drugi dzień (niedziela przyp.red.) mieliśmy mieć trening o godz. 8 rano w klubie. Dodatkowo dodam, że jestem abstynentem i zawsze byłem przeciwko alkoholowi. Zawsze sobie mówiłem, że alkohol mi w niczym nie pomoże i od małego rodzice oraz wszyscy wpajali mi, że jestem profesjonalistą i tego nie potrzebuje.
Co było dalej?
Strażacy zabrali mnie do garażu, odeskortowali mnie do samochodu i pojechałem z moją dziewczyną na SOR. Ona prowadziła. Wchodzimy na SOR, rejestrujemy się i nagle podchodzi do nas kolega napastników, który był kierowcą, ale on nie uczestniczył w napaści na mnie, ale myślimy, że był jednym z niewielu, który był trzeźwy. W skrócie - najprawdopodobniej był kierowcą poszkodowanego. On podszedł do mojej dziewczyny i powiedział, że "tutaj są chłopacy z napaści. Zaraz przyjedzie reszta i lepiej, żeby wyjść bokiem, jak będziecie stąd wychodzić".
Taka groźba?
Potraktowałem to jako ostrzeżenie. Za chwilę podchodzi do nas pielęgniarka i zapytała mojej dziewczyny, czy my też jesteśmy z wydarzenia z Wiśnicza Małego? Moja dziewczyna spojrzała na poczekalnie i zauważyła, że jeden z tych osób, która przyjechała z Dominikiem W., pokazała jej ruchem głowy, że ma powiedzieć, że nie. Że nie jesteśmy z wydarzenia z Wiśnicza Małego. Chodziło oczywiście o festyn.
I powiedziała, że nie?
Oboje wystraszyliśmy się i ona powiedziała, że "nie jesteśmy z Wiśnicza Małego, przyjechaliśmy stąd" (SOR - znajdował się w Bochni - przyp. red.). Staliśmy przy rejestracji, bo nie chciałem wchodzić do poczekalni, bo wiedziałem, że tam są napastnicy. Po kilku chwilach pod rejestrację przyszła pielęgniarka, która zaprosiła mnie do środka, żeby mnie przyjąć. W tym momencie, kiedy tam szedłem, Dominik W. był wołany do doktora.
W tym samym momencie?
Ja przechodzę, a on idzie w drugą stronę. Odwrócił się do mnie i pokazał mi gest poderżnięcia gardła i jak do mnie dwa razy strzela z pistoletu. Dominik W. był jednym z tej dwójki, która mnie na początku zaatakowała.
Czy ta sytuacja spowodowała, że potem powiedziałeś, iż to obrażenie masz od "uderzenia w ścianę"?
Byłem cały roztrzęsiony i wystraszony, nie wiedziałem, co zrobić. Pani spytała mi się, co się stało. Powiedziałem, że uderzyłem ze złości w domu w ścianę.
No dobra, ale jak dorwało cię 20 ludzi, to nie było widać śladów bójki?
Było widać. Wydaje mi się, że lekarze najprawdopodobniej wiedzieli, że jestem z tamtego zdarzenia i że to nie prawda. Miałem sine ucho... ale tak pani powiedziałem i tak zapisała. Gdy byłem na SORze, to przyjechała siostra mojej dziewczyny z narzeczonym i sąsiadami, którzy byli i widzieli tę sytuację. Przyjechali zobaczyć, co ze mną i czy jakoś mi pomóc. Kiedy weszli do szpitala, to powiedzieli mi, że spod niego odjechały właśnie dwa samochody, w których były młode osoby. Pytałem ich, czy są w stanie mi opisać jakieś osoby. Z jej opisu wynikało, że jedną z osób w tym samochodzie, która siedziała na fotelu pasażera z przodu był najprawdopodobniej jeden z chłopaków, który mnie podbił.
Czyli wiedziałeś, że ta ekipa gdzieś się przemieszcza? Gdzieś jedzie?
Tak. Tak jak powiedziałem do siostry mojej dziewczyny dowiedziałem się, że właśnie te dwa samochody odjechały spod szpitala.
A ty w tym momencie chcesz jechać do domu?
Tak, wyszliśmy i pojechaliśmy wszyscy do domu. Podjechaliśmy, weszliśmy, spokojnie układaliśmy się już do snu. I nagle przez uchylone okno usłyszałem, że pod pokój mojej dziewczyny podchodzą jakieś osoby i po cichu między sobą rozmawiają. I nagle jeden z nich krzyknął: "Dobra ku**a, wjeżdżamy mu na chatę". Nie jestem w stanie powiedzieć, ilu ich było, było ciemno. Szybko wstałem z łóżka i po domu biegłem do wszystkich mieszkańców, żeby zapalili światła w pokojach i na zewnątrz. Zapaliliśmy i wtedy ci goście, którzy byli pod domem, uciekli w las. Było wtedy widać ich sylwetki i znikli. Wtedy mama mojej dziewczyny zadzwoniła po policję.
A widziałeś, że mieli jakieś barwy Wisły Kraków albo jakiś "sprzęt"?
Nie, nic takiego nie widzieliśmy. Po prostu wiedzieliśmy, że uciekli po zapalonych światłach w las.
Według jednej z wersji, kiedy policja ponoć przyjechała, to nikogo nie było. Sąsiedzi mieli twierdzić, że w ogóle nikogo nie widzieli pod domem.
Kiedy mama mojej dziewczyny dzwoniła, to prosiłem, aby nie mówiła, że są to ci napastnicy z Wiśnicza Małego. Dalej byłem wystraszony całą sytuacją. Wyszliśmy jeszcze później z domu zobaczyć, czy ci napastnicy gdzieś się może blisko nie schowali. W oddali słyszeliśmy jeszcze grupkę ludzi, która się wydzierała, ale nie słyszeliśmy, co krzyczą.
Po jakim czasie przyjechała policja?
Po takim czasie, że nikogo nie było.
Okej, zastanawiam się w takim razie, co potem? No bo masz rozwalony kciuk i liczyłeś, że wersja ze ścianą... przejdzie?
Byłem bardzo wystraszony tą sytuacją...
No tak, ale tu klub, pojechałeś na festyn i wróciłeś z kontuzją...
Przyjechałem na drugi dzień rano do klubu i powiedziałem, jaka była prawda. Tak samo jak teraz, te wydarzenia przedstawiłem w klubie. Po rozmowach z klubem oraz bliskimi, w niedziele zdecydowałem zgłosić sprawę na policję. W niedziele źle się czułem, bolała mnie głowa i żebra. Byłem ponownie na SOR, gdzie przeszedłem dalsze badania. W poniedziałek na KPP w Bochni złożyłem zawiadomienie o pobiciu. Skończyłem składać zawiadomienie przed 16.
Małopolska policja wydała komunikat, w którym pisze, że "zdarzenie nie miało podłoża kibicowskiego". Ty się z tym zgadzasz?
Ciężko mi stwierdzić. Nie znałem tych wszystkich osób, które były na tym festynie. Mówię tylko to, co słyszałem, że idąc tam, były przyśpiewki kibicowskie. Potem jeszcze ta pani, która przybiegła i krzyczała do strażaków, zdarzenia na SOR, które odebrałem jako groźby. Nie jestem w stanie opisać, czy to było na tle kibicowskim czy nie, nie mi to oceniać. Nie chce się też wypowiadać na ten temat. Wiem, że na pewno ci napastnicy, którzy do mnie podeszli, to nie powiedzieli mi, że teraz dostajesz za baraż czy nie wiem co. Dla mnie najważniejsze jest to, że to ja zostałem przez tych napastników zaatakowany i pobity, o motywach niech się wypowiedzą oni, mogę się ich jedynie domyślać.
Miałeś wcześniej jakieś sytuacje z kibicami Wisły Kraków? Tak prywatnie?
Nie, nie miałem nigdy takich sytuacji. Szczerze mówiąc, ja nigdy nigdzie jakoś nie wychodziłem na miasto. U dziewczyny w Wiśniczu mieszkam około dwa miesiące, na które przypadał okres przygotowawczy do sezonu. Przyjeżdżałem na treningi i wracałem.
Jaką masz refleksję po tej całej historii? Co czujesz?
No co... czuję się bardzo słabo psychicznie. Fizycznie... nawet wczoraj jechałem do doktora Jurgi i znowu rozpoznał mnie ktoś pod jego blokiem i znowu coś do mnie gadał. Ja teraz... po prostu... wszystkiego się obawiam. Jestem pierwszy raz w takiej sytuacji. Jest to wszystko dla mnie bardzo ciężkie.
A zdajesz sobie sprawę, że ta cała sprawa może rzutować na twoją karierę? Miałeś przed sobą całą rundę, byłeś podstawowym bramkarzem.
Pod względem kariery jestem najbardziej załamany. Straciłem wszystko, co kochałem. Kochałem trenować, grać mecze w Ekstraklasie. Każdy chłopak za dzieciaka o tym marzył. Jest mi teraz pod tym względem bardzo ciężko.

Przeczytaj również