Karykatura poważnego piłkarza, strzela mniej od bramkarza. Chelsea musi się rozstać z Timo Wernerem

Karykatura poważnego piłkarza, strzela mniej od bramkarza. Chelsea musi się rozstać z Timo Wernerem
Salvio Calabrese/UK Sports Pics/SIPA/PressFocus
Timo Werner w Chelsea nie przypomina piłkarza, a jedynie karykaturę poważnego zawodnika. Niemca można było bronić po nieudanym półroczu, dało się znaleźć wytłumaczenie jego mizerności na koniec debiutanckiego sezonu w Premier League. Ale czas wymówek dobiegł końca. Dla tak słabego gracza nie ma miejsca w klubie, który chce walczyć o najwyższe cele.
Kibice Chelsea mogli się dziwić, kiedy w miniony weekend ujrzeli Timo Wernera w pierwszym składzie na mecz z Brentford. W ostatnich tygodniach wychowanek Stuttgartu nie zrobił bowiem kompletnie nic, aby zasłużyć sobie na minuty w drużynie Thomasa Tuchela. I jedno trzeba oddać Wernerowi. Przy okazji kompromitującej porażki z beniaminkiem większość zawodników londyńskiej ekipy zagrała grubo poniżej standardowego poziomu. Niemiec zaś jedynie utrzymał formę ze swoich poprzednich występów. Ale to niestety wiele mówi o tym, jak uciążliwym balastem stał się dla drużyny.
Dalsza część tekstu pod wideo

Progres? Jaki progres?

Timo Werner od początku gry na Stamford Bridge miał kolosalne problemy ze skutecznością. Sam w wielu wywiadach tłumaczył się, podkreślając że musi przywyknąć do tempa i intensywności Premier League. Zarówno Frank Lampard, jak i Thomas Tuchel z anielską cierpliwością znosili konieczność aklimatyzacji byłego snajpera RB Lipsk. Zaraz wybije jednak drugi rok jego pobytu w Chelsea, a choćby iluzorycznych oznak progresu jak nie było, tak nie ma. Werner co najwyżej jeszcze mocniej zatraca się we własnej przeciętności.
- Timo nie wykorzystał świetnej okazji z West Hamem, nie wykorzystał świetnej okazji dziś. To mu nie pomaga, ale nie zamierzamy płakać z tego powodu. Wszyscy go wspieramy. W następnym meczu musi wyjść z podniesioną głową i robić swoje. Nigdy nie przestaniemy naciskać go, by był jeszcze lepszy - mówił Thomas Tuchel w kwietniu ubiegłego roku.
Minęło dwanaście miesięcy i poza datą w kalendarzu nie zmieniło się zupełnie nic. Werner dostał czas, otrzymał multum szans, obdarzono go gigantycznym pakietem zaufania, jednak napastnik nadal nie zaoferował w zamian choćby przebłysku swojego talentu. Tuchel uparcie stawia na rodaka, licząc chyba na to, że przecież nie da się wiecznie grać tak słabo, jeśli kiedyś było się piłkarzem, za którego zapłacono prawie 60 mln euro. Niestety, Timo udowadnia, że stabilność to jego drugie imię, jeśli chodzi o podtrzymywanie passy żenujących występów.

W cieniu bramkarzy

Werner zakończył poprzedni sezon z największą liczbą zmarnowanych szans na strzelenie gola. W samej lidze wygenerował prawie 13,5 oczekiwanych bramek według modelu xG, kończąc rozgrywki z sześcioma trafieniami. Nikt na Stamford Bridge jednak nie pomyślał wówczas o sprzedaży Niemca, który w Lipsku przecież pokazał, że ma papiery na wielkie granie. Problem w tym, że Werner w Chelsea jeszcze ani razu nie dał znać, że warto było płacić za niego choćby złamanego pensa.
Chociaż trudno w to uwierzyć, napastnik “The Blues” od maja ubiegłego roku strzelił w Premier League tyle samo goli, co… Alisson Becker. Liczba zdobytych bramek nie jest zresztą jedynym ofensywnym aspektem, w którym brazylijski golkiper równa się z graczem Chelsea. Pod względem liczby stworzonych szans Werner w tym sezonie nawet ustępuje bramkarzowi Liverpoolu. Można jedynie zastanawiać się, o ile lepsze liczby wykręciłby Alisson, gdyby zamienić go miejscami z Wernerem. Stwierdzenie, że ofensywa londyńczyków wyszłaby na tym na lepsze, nie jest żadną hiperbolą.
- Nie przejmuję się głosami krytyki. Gdyby mnie to dotykało, nie byłbym w stanie grać. Wiem, co potrafię zrobić i z takim nastawieniem wychodzę na boisko - podkreślał Werner w wywiadzie dla “Evening Standard”.
Niemiec może wiedzieć, ile potrafi. Problem w tym, że neutralni kibice i obserwatorzy nie mają o tym zielonego pojęcia, jeśli w ciągu ostatnich dwóch lat obejrzeli praktycznie dowolny mecz Chelsea. Piłkarz ma prawo do bycia ponad krytyką, ale trudno spodziewać się innych komentarzy niż negatywne, jeśli forma Wernera w Premier League powoli staje się realna niczym Wielka Stopa. Podobno jest, podobno istnieje, ale dziwnym trafem nigdy nie została udokumentowana.

Męki pańskie

Wymówki o czasie na adaptację i zadomowienie się w nowym środowisku można już włożyć między bajki. Werner rozegrał w Chelsea ponad 80 spotkań, a jego dobre występy na palcach jednej ręki mógłby policzyć kapitan Hak. Nie jest łatwo znaleźć powody tak fatalnej dyspozycji, bowiem napastnik dostał absolutnie wszystko, aby móc prezentować formę z czasów gry dla RB Lipsk.
Mimo kilkudziesięciu wręcz kompromitujących występów Werner nigdy nie został skrytykowany przez trenera. Po jednym skandalicznie słabym meczu zostaje wystawiony w kolejnym i kolejnym. Ale zapewne w końcu nawet Thomasowi Tuchelowi skończy się cierpliwość. Jak długo można bowiem stawiać na zawodnika, który przez prawie dwa lata przydał się drużynie w jednym momencie - kiedy w półfinale Ligi Mistrzów wpakował piłkę do siatki z odległości około 15 centymetrów.
Obserwując kolejne mecze Chelsea, można odnieść wrażenie, że sam Werner już wywiesił białą flagę. Jego znudzona mowa ciała w połączeniu ze zbolałą mimiką i niechlujnymi zagraniami dają obraz zawodnika, który tylko czeka na ostatni gwizdek. Ot, do odhaczenia kolejny mecz bez gola i bez wkładu własnego w poczynania całego zespołu. Wszyscy znamy powiedzenie o bramkach napastników, które lecą niczym keczup z butelki. W butelce Wernera wszystkie pomidory już zgniły. Zamiast wznosić się na wyżyny formy, Niemiec nie może wydostać się z Kotlin.

Niemiecki Immobile

- Jest różnica w grze w Chelsea i w reprezentacji. Może styl w kadrze bardziej mi odpowiada. Tutaj zawsze mam więcej szans na zdobywanie bramek, mogę strzelać gole. Czuję się tu bardziej komfortowo - wypalił Werner po niedawnym sparingu reprezentacji Niemiec z Izraelem.
Słowa Niemca zbiegły się w czasie z informacjami, że agent już szuka dla niego nowego klubu. Tuchel ma nie mieć nic przeciwko wobec ewentualnej sprzedaży 26-latka. Trener w pocie czoła, ale raczej zdoła wypełnić lukę po napastniku z jednym golem ligowym zdobytym w ciągu ostatnich jedenastu miesięcy. Oczywiście, ktoś spojrzy w statystyki i zauważy, że przecież Werner notuje znacznie lepsze liczby w pucharach. Faktycznie, w FA Cup zanotował dwie bramki i dwie asysty przeciwko FC Chesterfield i Luton Town. W Lidze Mistrzów strzelił trzy gole, dwie przeciwko zawsze groźnemu Zenitowi Sankt Petersburg, jedną z Juventusem, kiedy na tablicy świetlnej widniał już wynik 3:0. Z przekonaniem graniczącym z pewnością dojdziemy do wniosku, że Chelsea zdoła wypełnić ewentualną lukę po tak zbędnym zawodniku.
Dotychczas media łączyły Wernera z Borussią Dortmund i wydaje się to być dla niego najlepsza opcja na odbudowanie kariery. Niewykluczone, że Niemiec potrzebuje wrócić do ojczyzny, aby znów czarować. Opuszczał Bundesligę, notując sezon z dorobkiem 34 trafień i 13 asyst. W Chelsea musiałby spędzić jeszcze z dwa lata, by w sumie osiągnąć podobny bilans. Nie każdy gracz jest stworzony do brylowania w tak wymagających rozgrywkach, jak Premier League. Są piłkarze urodzeni po to, by błyszczeć na krajowym podwórku i nigdzie indziej. Ciro Immobile dopiero po powrocie z obczyzny stał się prawdziwym bombardierem.
Do końca sezonu Werner jednak na pewno pozostanie w Chelsea. Prawdopodobnie dostanie minuty w ćwierćfinałowym dwumeczu LM przeciwko Realowi Madryt. Kibice “The Blues” mogą mieć jedynie nadzieję na to, że Niemiec w jak najmniejszym stopniu przeszkodzi kolegom z drużyny w osiągnięciu korzystnego rezultatu. Niczego więcej nie można wymagać od napastnika z zerowym wkładem ofensywnym, który w klasyfikacji strzelców ściga się z bramkarzami. Z miernym skutkiem, co warto nadmienić.

Przeczytaj również