Kariera z przypadku. Pracował w banku, był bramkarzem. Potem został legendą. "Treningi? W pubie"
Do klubu, w którym mógł regularnie trenować, trafił dopiero w wieku 16 lat. Potem jeszcze długo nic nie zapowiadało tego, że zostanie piłkarzem. To historia o chłopaku z małej wsi, który trochę z przypadku wskoczył na autostradę do wielkiej kariery. Dziś jest najlepszym strzelcem w historii reprezentacji Czech, a kibice Borussii Dortmund wspominają go ze sporą nostalgią. Oto Jan Koller. Gigant wśród piłkarzy. I to dosłownie.
Smetanova Lhota. Wieś w Czechach, w powiecie Pisek. To właśnie tam, w miejscowości, która dziś liczy około 300 mieszkańców, wychowywał się Jan Koller. Lokalny klub przez długie lata nie był nawet w stanie stworzyć drużyny młodzieżowej, bo po prostu brakowało zawodników w odpowiednim wieku. Kiedy taki zespół w końcu powstał, obok siebie musieli grać 6-latek z 14-latkiem.
Wysoki? To na bramkę
Gdy więc utalentowani rówieśnicy Kollera rozwijali się w profesjonalnych akademiach, on szukał sposobu na to, by w ogóle grać w piłkę. W pewnym momencie pojawił się kolejny problem. W Smetanovej Lhocie nie było już dla niego kategorii wiekowej, a w zespole seniorskim można było grać dopiero po ukończeniu 18. roku życia. Wtedy Czech przeniósł się do sąsiedniej wsi, gdzie został… bramkarzem. Już wówczas wyróżniał się imponującym wzrostem, choć dopiero po kilku latach dobił do 202 cm.
Jako golkiper próbował swoich sił przez ponad rok. Miał już wówczas 16 lat, a więc był w wieku, w którym najzdolniejsi młokosi potrafią rozgrywać swoje pierwsze mecze w seniorskich drużynach, albo wręcz ciągnąć je za uszy, jak Lamine Yamal ostatnimi czasy w Barcelonie. Koller zdecydowanie nie szedł typową ścieżką. Ona jeszcze przez długi czas była kręta i zaskakująca.
To wtedy, w wieku 16 lat, pierwszy raz mógł liczyć na regularne treningi. Dojeżdżał na nie do Strakonic rozpadającym się motorem, ale po roku zdecydował się na powrót do Smetanovej Lhoty, gdzie po uzyskaniu specjalnej zgody mógł już grać z seniorami. Tym razem jako napastnik. Wtedy obudził się w nim gen snajpera. Strzelał dużo goli i wywalczył z drużyną awans do… siódmej ligi. Jak sam jednak wspomina - zespół nie trenował. Zawodnicy przychodzili tylko na mecze, a po nich, w zależności od wyniku, świętowali lub oblewali smutki przy piwie.
Mijały kolejne lata. Koller dalej grał w piłkę głównie dla zabawy. Imprezował, chodził do szkoły, potem już do pracy, odbył też służbę wojskową jako kucharz. Na futbol czas poświęcał jedynie w weekendy, gdy dalej zdobywał bramki w barwach Smetanovej Lhoty. To wtedy wypatrzył go klub ZVZ Milevsko. Koller, mający na karku już 19 lat, doczekał się pierwszych pieniędzy zarobionych na kopaniu piłki. 200 koron za wygrany mecz.
Szczęśliwy telefon
Nie była to jednak fortuna, a on potrzebował kasy, dlatego znalazł zatrudnienie w banku. Światełko w tunelu pojawiło się wówczas, gdy trafił na treningi do trzecioligowej Sparty Krć. Chociaż spisywał się na nich nieźle, ostatecznie klub podziękował mu za współpracę. Koller stanął na rozdrożu. W podobnym czasie wygasała też jego umowa z bankiem. Trudno było pozostać optymistą i wierzyć w to, że futbol przestanie być jedynie pasją.
W końcu jednak zadzwonił telefon. Bardzo ważny telefon.
Kollerowi pomogli jego koledzy. Dość przypadkowo. Akurat rozmawiali w pracy z pewnym starszym mężczyzną, dyskusja zeszła na temat piłki, oni wspomnieli o swoim kumplu, który nie ma z kim trenować. A ów mężczyzna uruchomił kontakty i załatwił wysokiemu napastnikowi możliwość uczestniczenia w zajęciach rezerw krajowego giganta - Sparty Praga.
To był dla Kollera przełomowy moment. Początkowo tylko trenował z drugim zespołem, ale radził sobie na tyle dobrze, że krok po kroku wspinał się w hierarchii wyżej. Pierwsze rozegrane sparingi, strzelone gole, potem w końcu kontrakt, wtedy opiewający na 4000 koron miesięcznie. Ostatecznie awans do pierwszej drużyny i wywalczenie sobie w niej miejsca. 37 meczów, sześć goli, cztery asysty.
Przygoda ze Spartą nie potrwała jednak długo. Chociaż początkowo Koller przeżywał tam swój piłkarski sen, to potem wszystko zaczęło się skomplikować. Jak wspominał czeski napastnik, atmosfera w drużynie zrobiła się wyjątkowo toksyczna, co miało też wpływ na jego coraz słabszą dyspozycję boiskową.
- Czułem się bardziej jak intruz niż członek drużyny. Trzon zespołu trzymał się razem, a ja nie byłem jednym z nich. Zajmowałem miejsce. Gdy coś schrzaniłem, nie podałem, piłka mi uciekła, gdy przegapiłem okazję na meczu czy nawet na treningu, padały do mnie liczne przekleństwa - tłumaczył.
Trudny początek, potem wybuch formy
Wcześniej przypadek sprawił, że Koller w ogóle wylądował w Sparcie. Tym razem znów objawił się fart, który jednak został przez Czecha wzorowo wykorzystany. Do belgijskiego Lokeren odchodziło akurat dwóch innych graczy Sparty. Koller został tam wzięty bardziej na doczepkę i początkowo nie mieścił się nawet w meczowej kadrze. Mijały tygodnie, a on miał dość. Chciał wracać. Nie potrafił zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Przetrwał jednak najgorszy czas, zaczął występować coraz częściej i w końcu odpalił.
W Lokeren spędził trzy lata. Rozegrał w tym czasie 109 spotkań, strzelił 47 goli i zanotował 12 asyst. Błyszczał zwłaszcza w trzecim, jak się potem okazało - ostatnim sezonie. 24 bramki dały mu tytuł króla strzelców ligi belgijskiej. To nie uszło uwadze bardziej renomowanego Anderlechtu, który wyłożył na stół 3 mln euro i pozyskał czeskiego wieżowca.
Potem kariera Kollera nabrała już mocnego tempa. W Brukseli wciąż był znakomity. Pierwszy sezon - 26 goli i siedem asyst. Drugi - 29 bramek, dziewięć decydujących podań. Do tego dwa tytuły mistrza Belgii. To wtedy parol zagięła na niego Borussia Dortmund. 10,5 mln euro klub z Zagłębia Ruhry płacił nie tylko za gwiazdę ligi belgijskiej, ale też już ważnego reprezentanta Czech. Debiut w kadrze przypadł na mecz towarzyski z… Belgią. Koller zaliczył w nim zwycięskie trafienie.
Rekordowy dorobek
Potem strzelał już na potęgę. I w kadrze, i w Dortmundzie. W narodowych barwach zaimponował nawet serią dziesięciu spotkań z rzędu, w których zdobywał przynajmniej jedną bramkę. Potem jeszcze przez lata był kluczowym piłkarzem reprezentacji. Odpowiadał mu ofensywny styl preferowany przez Karola Brucknera, selekcjonera w latach 2001-2008. To pod jego wodzą mierzący 202 cm wzrostu napastnik regularnie powiększał strzelecki dorobek. Pojechał też na cztery turnieje rangi mistrzowskiej - EURO 2000, 2004 i 2008, a także mundial 2006.
Udana dla Czechów była zwłaszcza impreza w Portugalii. Wtedy nasi południowi sąsiedzi uchodzili za rewelację mistrzostw Europy, dochodząc ostatecznie do półfinału, a Koller po drodze strzelał gole w zwycięskich meczach z Holandią i Danią. Gdy kilka lat później żegnał się z kadrą, miał na koncie 91 rozegranych meczów i aż 55 zdobytych bramek. To daje mu do dziś miano najlepszego strzelca w historii reprezentacji Czech.
Udane lata w Dortmundzie
Koller to jednak oczywiście nie tylko reprezentacja, ale też, a może przede wszystkim, wspomniana już Borussia Dortmund. W niej Czech spędził długie pięć lat i przeżywał naprawdę piękne momenty. Już w premierowym sezonie miał spory udział w zdobyciu przez BVB tytułu mistrza Niemiec. Gole strzelał m.in. w kluczowych meczach na samym finiszu rozgrywek, gdy jego zespół wyrwał mistrzostwo Bayerowi Leverkusen.
Potem drużynowych sukcesów brakowało, ale czeski gigant indywidualnie nie schodził poniżej pewnego poziomu. Regularnie trafiał do siatki.
- 2001/02 - 17 goli, 10 asyst,
- 2002/03 - 22 gole, 6 asyst,
- 2003/04 - 19 goli, 8 asyst,
- 2004/05 - 16 goli, 5 asyst.
W międzyczasie przydało się doświadczenie z gry na pozycji… bramkarza. Gdy w meczu z Bayernem Monachium golkiper Borussii, Jens Lehmann, wyleciał z boiska za drugą zółtą kartkę, a ekipa z Dortmundu miała już wykorzystane wszystkie zmiany, między słupkami stanął właśnie czeski napastnik. Poradził sobie bez zarzutu - przez 23 minuty nie dał się pokonać choćby raz.
Dopiero ostatni sezon w BVB (2005/06) był dla Kollera nieudany. Pojawiały się kontuzje, jego pozycja w zespołowej hierarchii też stopniowo słabła. W efekcie Czech rozegrał jedynie 12 spotkań i zdobył pięć bramek. Po tamtej kampanii za darmo odszedł do AS Monaco. W ekipie z Księstwa spędził półtora roku, miewał jeszcze przebłyski, ale nie był już tym samym piłkarzem, który zachwycał na niemieckich boiskach. Jego licznik przestał tykać po 54 rozegranych meczach, w których strzelił 12 goli.
Ostatnie podrygi
Ostatnie lata kariery Kollera to już natomiast schodzenie coraz niżej i próby utrzymania się na powierzchni poważnego futbolu. Krótką przygodę z FC Nuernberg można było spisać na straty. Nieco lepiej Czech radził sobie natomiast w rosyjskiej Krylii Sowietow (16 goli w 47 meczach) i francuskim Cannes (20 goli w 46 meczach). Buty na kołku zawiesił latem 2011 roku.
Co ciekawe, jeszcze kilka lat później pojawiały się informacje, że Koller znów gra dla klubu z rodzinnej wsi i mimo już słusznego wieku nadal strzela sporo goli.
Historia Kollera to materiał na niezły film. Jeszcze w wieku 20 lat on sam nie wierzył, że będzie zawodowo grał w piłkę. A potem nie tylko zaczął żyć z jej kopania, ale też wskoczył na naprawdę wysoki poziom. Dziś jest czeską legendą i piłkarzem, który napisał piękny rozdział w historii czołowego niemieckiego klubu.