Karabach Agdam jak FC Barcelona. To więcej niż klub. Sukces w cieniu bomb i chluba azerskiej tożsamości
Pierwsze mistrzostwo kraju zdobyli na stadionie, który kilka dni później został zbombardowany. Mecze w roli gospodarza do dzisiaj rozgrywają w mieście oddalonym o kilkaset kilometrów od ich prawdziwego domu. Dla Karabachu Agdam, jak i innych azerskich klubów, gra w Europie to przede wszystkim szansa na przedstawienie własnej tożsamości szerszej publice i tego, do czego może doprowadzić wojna.
Rok 1993 był dla założonego na początku lat 50. Karabachu bardzo szczególny. To właśnie wtedy klub z Agdamu wywalczył pierwsze mistrzostwo kraju po odzyskaniu przez Azerbejdżan niepodległości. Stał się także pierwszym zespołem spoza stołecznego Baku, któremu udało się tego dokonać. Niestety, sukces ten został przyćmiony przez tragedię tysięcy mieszkańców Agdamu. W tym samym roku musieli oni opuścić swoje domy po tym, jak miasto zostało zaatakowane przez wojska Armenii.
Konflikt o Górski Karabach, region na granicy tych obu byłych republik radzieckich, trwa już od ponad dwóch dekad. Choć jego eskalacją była toczona w latach 1988-1994 wojna, obie strony podpisały wówczas jedynie akt zawieszenia broni. Ten jest zresztą regularnie łamany, a w ostatnich tygodniach obserwujemy tam największy kryzys od lat. Tylko w ciągu poprzedniego weekendu w wyniku walk zginęło kilkadziesiąt osób.
Coś więcej niż sport
Dla kibiców Karabachu Agdam, którzy w wyniku wojny zostali wysiedleni z miasta, ich klub stał się więc symbolem walki do końca.
- Dla nich jest to coś więcej niż tylko sport. Zresztą sama nazwa ma sugerować przynależność tego regionu do Azerbejdżanu. I tak oto wielu kibicom Karabach będzie kojarzyć się z tą drużyną i z tym krajem - przyznaje Łukasz Bobruk, autor fanpage’a „Piłką w okno na Wschód”.
Podczas wojny na początku lat 90. dochodziło do niesamowitych z dzisiejszego punktu widzenia sytuacji. Allahverdi Bagirov, wcześniej szanowany piłkarz oraz trener Karabachu, został jednym z wojskowych dowódców po stronie azerskiej i uratował setki ludzi w czasie masakry w Chodżały w lutym 1992 roku. W trakcie wymiany jeńców rozpoznał wśród jednego z wrogów byłego klubowego kolegę. Ten miał mu powiedzieć, że ma nadzieję, że już nigdy nie znajdą się po przeciwnych stronach barykady. Niedługo później Bagirov zginął jednak w wyniku wybuchu miny, na którą najechał jego samochód w drodze powrotnej do Agdamu. Gdy dowiedział się o tym jeden z ormiańskich dowódców, miał zadzwonić do azerskiego sztabu i wykrzyknąć: „Jak mogliście go nie uratować?!”.
Choć klub w wyniku walk musiał wynieść się z Agdamu, który dzisiaj jest niemal całkowicie opuszczony, nie zniknął z piłkarskiej mapy Azerbejdżanu. Trafił do Baku, gdzie pozostał już na stałe. Przy tym wszystkim nie zapomniał jednak o własnej historii i tożsamości. Podobnie jak nie zapomnieli jego fani, którzy wciąż żyją tamtymi wydarzeniami. Kiedy w 2009 roku po raz pierwszy przyszło im rywalizować w eliminacjach Ligi Europy, mecz przeciwko Rosenborgowi został wyznaczony na 23 lipca. Dokładnie 16 lat od momentu zajęcia Agdamu przez wojska Armenii. Przedstawiciele klubu zgłosili się wówczas do UEFA z zapytaniem, czy przed pierwszym gwizdkiem mogą upamiętnić ofiary tamtej tragedii minutą ciszy. Choć początkowo wydawało się, że decyzja będzie pozytywna, gdy w Nyonie dowiedziano się, że chodzi o ofiary wojny, UEFA zadecydowała o zablokowaniu tego hołdu.
W zarządzaniu siła
Dwumecz z Norwegami był dla Karabachu ważny jednak również z powodów sportowych. Drużyna, prowadzona już wtedy przez Gurbana Gurbanowa, wygrała sensacyjnie z ekipą z Trondheim, a odpadła dopiero w IV rundzie eliminacji przeciwko Twente. Do tej fazy doszła też sezon później, odprawiając z kwitkiem po drodze Wisłę Kraków i uznając wyższość dopiero Borussii Dortmund.
- Gurban Gurbanow, choć nigdy nie grał w Karabachu, dla azerskiej piłki jest postacią niemal legendarną. Jest on najlepszym strzelcem w historii reprezentacji Azerbejdżanu (w latach 1992-2005 strzelił w sumie w narodowych barwach 14 bramek) i jednym z najlepszych piłkarzy w historii tego kraju. W momencie objęcia przez niego posady szkoleniowca Karabachu drużyna ta była niezła jak na azerskie standardy, ale z pewnością nie można jej było zaliczać do grona takich potentatów jak teraz. Gurbanow wpoił piłkarzom styl gry polegający na posiadaniu piłki i umiejętnym jej rozgrywaniu. Boleśnie przekonali się o tym piłkarze zarówno „Białej Gwiazdy” w 2010 roku, jak i trzy lata później Piasta Gliwice. 12 lat spędzonych w tym klubie chyba najlepiej świadczy o tym, ile teraz Gurbanow znaczy dla Karabachu - przyznaje Bobruk.
Gurbanow to w istocie jeden z głównych architektów sukcesów Karabachu. Od momentu objęcia przez niego drużyny, ta zdobyła w sumie siedem mistrzostw Azerbejdżanu oraz cztery krajowe puchary. Do historii przeszły jednak przede wszystkim świetne występy klubu w europejskich pucharach.
- Myślę, że sukces tkwi w mądrym zarządzaniu, niemarnotrawieniu pieniędzy i odpowiednim doborze zawodników. Co najważniejsze, udało się osiągnąć pewną regularność - jak w 2014 roku udało się zdobyć mistrzostwo kraju i po raz pierwszy awansować do fazy grupowej europejskich pucharów, tak Karabach czyni to rokrocznie. W 2017 roku nawet znalazł się w fazie grupowej Ligi Mistrzów - dodaje Bobruk.
Tanio skóry nie sprzedadzą
Mimo że zdarzają się jeszcze w Polsce osoby, które na futbol w Azerbejdżanie spoglądają z wyższością, dzisiaj to Karabach stanie przed szansą na siódmy z kolei awans do fazy grupowej europejskich pucharów. Wydaje się, że choć spotkanie zostanie rozegrane nie w Baku, lecz w Warszawie, przy Łazienkowskiej czeka nas co najmniej gorąca atmosfera.
- Szanse oceniam pół na pół. Dziś nie powinniśmy na azerskie kluby patrzeć z poczuciem wyższości, a już szczególnie na taki klub jak Karabach. Nie zdziwię się, jak w Warszawie będziemy świadkami dogrywki czy nawet rzutów karnych. Mistrzowie Azerbejdżanu aktualnie nie są w najlepszej formie, czego przykładem jest ich ostatni ligowy mecz z Sumgaitem, z którym przegrywali już 0:2, ale w doliczonym czasie gry zdołali uratować jeden punkt, remisując ostatecznie 2:2. Zatem tu upatruję jakąś szansę dla Legii, która jeśli chce awansować, powinna zaskoczyć gości szybkimi skrzydłami czy stałymi fragmentami gry. Awans jest w ich zasięgu, ale trzeba liczyć się z tym, że Karabach, jak na kaukaski klub przystało, łatwo nie odpuści i będzie walczył do końca - podsumowuje Bobruk.
Dla klubu, który przetrwał zmiany ustrojowe, wojnę i przesiedlenie, spotkanie z Legią wydaje się zatem jedynie kolejnym przystankiem. Jeśli nie na drodze do sportowych sukcesów, to do budowania własnej tożsamości i wzmacniania świadomości wśród Europejczyków, jak dużo złego może przynieść wojna. A także jak wiele przeciwności losu można pokonać miłością do futbolu.