Już raz odbudował wielką Barcelonę. Tak wyglądała pierwsza kadencja Joana Laporty
Druga kadencja Joana Laporty na stanowisku prezydenta Barcelony zaczęła się bardzo podobnie do pierwszej - od sporych problemów sportowych i ogromnych organizacyjnych. Jeśli również zakończy się podobnie, to kibice Barcy mają powody do optymizmu...
Joan Laporta Estruch to urodzony w Barcelonie prawnik, który w czerwcu 2003 roku dość niespodziewanie wygrał wybory prezydenckie w jego ukochanym klubie z Camp Nou. Pomogła charyzma i swoisty czar, dzięki którym do dziś owija sobie wokół palca sportowe media w Katalonii. Ale to nie media głosują. Socios obiecał powrót na drogę zwycięstw, nawiązanie do czasów dream teamu Johana Cruyffa po fatalnej kadencji Joana Gasparta. Barca ostatnie trzy sezony kończyła poza pierwszą trójką La Liga i od 1999 roku czekała na jakiekolwiek trofeum.
Klubowa kasa też wymagała ratunku. Podobnie jak dziś Barcelona pogrążona była w długach, choć relatywnie mniejszych. Laporta i jego wice, Ferran Soriano (dziś CEO Manchesteru City), ułożyli plan jak w ciągu kilku lat sukcesywnie zmniejszać zobowiązania i jednocześnie... wzięli pożyczkę w kilku bankach (na czele z La Caixa), by móc sobie pozwolić na wzmocnienia drużyny. Kredyt mieli spłacić z przyszłych wpływów z tytułu praw telewizyjnych i umów sponsorskich. Brzmi znajomo?
Niespełniona obietnica
Dzięki pożyczce zyskali środki w wysokości co najmniej 30 milionów euro na każde z trzech najbliższych okien transferowych. Tak jak dziś, nie obyło się bez sprzedania albo rozwiązania kontraktów wielu zawodników "naznaczonych" okresem porażek. I, tak jak dziś, największe emocje rozpalały transfery do klubu. Laporta wygrał wybory również dlatego, że obiecał ściągnięcie Davida Beckhama. Gdy Anglik wybrał jednak Real Madryt, zwrócił się do Ronaldinho Gaucho. Jak się miało później okazać, plan B okazał się lepszy od planu A.
Oprócz Ronaldinho, w pierwszym sezonie ściągnięto też, między innymi, Ricardo Quaresmę z Porto, Rafę Marqueza z Monaco czy Giovanniego van Bronckhorsta z Arsenalu. Tylko Quaresma okazał się niewypałem i po roku został oddany z powrotem. Pozostali mieli napisać w historii klubu piękne karty.
Podobnie jak trener, Laporta zaryzykował i zatrudnił niezbyt doświadczonego Franka Rijkaarda. Były znakomity piłkarz poprowadził co prawda reprezentację Holandii w roli selekcjonera do półfinału Euro 2000, ale w sezonie 2001/02 spadł ze skromną Spartą Rotterdam z Eredivisie. I na tym jego trenerskie CV się kończyło.
W pierwszym sezonie doprowadził jednak Barcę do wicemistrzostwa (mimo bardzo słabego początku), a w kolejnych do dwóch tytułów mistrzowskich i wygrania Ligi Mistrzów w 2006 roku, dopiero drugi raz w historii klubu.
Nie byłoby tych sukcesów, gdyby nie dalsze zmiany kadrowe: rozstanie ze "starą gwardią" (Michael Reiziger, Phillipp Cocu, Marc Overmars, Patrick Kluivert) i oparcie drużyny o młodych wychowanków La Masii: Victora Valdesa, Carlesa Puyola, Xaviego Hernandeza, Andresa Iniestę, a niedługo później najlepszego z nich - Lionela Messiego.
Laporta nie ustał jednak w dalszych wzmocnieniach. Przed sezonem 2004/05 na Camp Nou trafili Samuel Eto'o z Mallorki, Deco z Porto, Ludovic Giuly z Monaco, Edmilson z Lyonu, Juliano Belletti z Villarreal, Sylvinho z Celty Vigo, Maxi Lopez z River Plate i Henrik Larsson z Celticu. Do dziś kibice uznają to okienko za jedno z najlepszych, jeśli nie najlepsze w historii. Na wszystkich tych piłkarzy Barca wydała niecałe 80 mln euro. Piękne czasy niskiej, piłkarskiej inflacji.
Po wygraniu Champions League nastąpiło pewne przesilenie. W sezonie 2006/07 Barca przegrała tytuł mistrzowski z Realem tylko przez gorszy bilans bezpośrednich starć w El Clasico (oba kluby zebrały po 76 punktów), ale rok później było już dużo gorzej, strata do Realu wyniosła 18 punktów i dzień po porażce w El Clasico 1:4 Laporta zwolnił Rijkaarda.
Złota era La Masii
Coraz mocniej krytykowany prezydent musiał się zmierzyć z głosowaniem nad wotum nieufności dla jego zarządu i z wyborem nowego trenera. W tej pierwszej kwestii uratował się o włos - przeciw jego dalszym rządom było 60,6 z wymaganych do odwołania 66 procent głosów.
W tej drugiej znowu zaryzykował i znowu trafił. Pep Guardiola, wcześniej mający doświadczenie tylko z Barcą B, w kolejnych czterech latach zrobił z Barcelony potęgę numer jeden w Europie, wygrał trzy mistrzostwa z rzędu i dwa Puchary Europy.
To głównie zasługa jego i Leo Messiego, ale też kolejnych trafionych transferów, takich jak Thierry Henry, Eric Abidal, Dani Alves, Seydou Keita, David Villa czy Gerard Pique - wychowanek Barcy, który wrócił z Manchesteru United za skromne 5 milionów euro.
Nie wszystkie zakupy za kadencji Laporty były jednak tak udane. W swoim ostatnim sezonie u władzy wydał ponad 110 milionów euro na Zlatana Ibrahimovicia, Dmytro Czygrynskiego i Keirrisona. Ukrainiec i Brazylijczyk to jedne z największych pomyłek w historii działu skautingu Barcy. Z kolei ekscentryczny Szwed po prostu nie potrafił porozumieć się z Guardiolą i odnaleźć w specyficznych realiach katalońskiego klubu.
Barca Laporty i jego następców czerpała też pełnymi garściami z La Masii. Jeszcze za jego kadencji do Valdesa, Puyola, Pique, Xaviego, Iniesty i Messiego dołączyli Marc Bartra, Sergio Busquets, Pedro Rodriguez czy Thiago Alcantara. Większość z nich stanowiła również o sile reprezentacji Hiszpanii, a w listopadzie 2012 roku, w meczu z Levante, po boisku biegało 11 wychowanków.
Degrengolada i degeneracja
Laporta nie był już wtedy prezydentem. On jako pierwszy w 114-letniej historii klubu wydał na piłkarza - Ibrahimovicia - ponad 50 milionów dolarów. Ale jego następcy poszli dalej. Sandro Rosell, dawny przyjaciel, a później zajadły krytyk poprzedniego prezydenta, wydał w 2013 roku blisko 90 milionów euro w niejasnym transferze Neymara, który koniec końców doprowadził go do dymisji.
Zastąpił go dotychczasowy wiceprezydent Josep Maria Bartomeu, który za czasów Laporty kierował sekcją koszykówki. W 2015 roku pełniący obowiązki Bartomeu wygrał wybory z... Laportą, który już wtedy chciał wrócić do władzy, ale zdobył tylko 33 proc. głosów.
Bartomeu krytykował Rosella za ukrywane koszty sprowadzenia Neymara, ale sam był jeszcze lepszy. Wydał blisko pół miliarda euro na Ousmane Dembele, Philippe Coutinho i Antoine'a Greizmanna, a to tylko ułamek nietrafionych decyzji personalnych. Początkowo rozkład klubu pudrowały zwycięstwa w La Liga pod wodzą Ernesto Valverde, ale ostatnie kilka lat to już pełna boiskowa degrengolada i pozaboiskowa degeneracja.
Dowodów na tę drugą było wiele. Od bardziej symbolicznych jak zniknięcie napisu "Więcej niż klub" z koszulek i odejście od promocji Unicefu na rzecz umów z Qatar Airways (to jeszcze za Rosella), po te najbardziej bolesne, jak niemożność zatrzymania na Camp Nou Messiego.
Wielkie sprzątanie
To była pierwsza obietnica, której nie dotrzymał Laporta po powrocie na stanowisko w marcu 2021 roku. Zapewniał, że Messi zostanie w Barcelonie, ale się przeliczył. Albo nie zdawał sobie sprawy, że jest tak źle, albo manipulował (kłamał), by zyskać w oczach cules.
Oby skończyło się jak z Beckhamem 18 lat temu. Dyrektor sportowy Mateu Alemany robi wszystko, by dobrze wejść w nowy, pierwszy sezon projektu pt. nowa Barca. Efekty oglądamy w czasie trwającego właśnie okna transferowego, a Robert Lewandowski to bynajmniej nie ostatnie ze wzmocnień.
Pomaga mu w tym wicedyrektor do spraw finansowych Eduard Romeu, który przy pomocy kreatywnej księgowości, na czele ze słynnymi dźwigniami finansowymi, kombinuje jak przy tak dużych wydatkach jednocześnie powoli wyciągać klub z ekonomicznego bagna.
Najwięcej zależy jednak od nowego trenera. Wyliczenia Romeu i Alemany'ego zakładają rychły sukces sportowy. Jeśli Xavi nie będzie jak Rijkaard, albo jeszcze lepiej jak Guardiola, jeśli nie zacznie szybko wygrywać na wszystkich frontach, to historia może zapamiętać drugą kadencję Laporty dużo gorzej niż pierwszą.