Jesteś napastnikiem? Lepiej nie idź do Chelsea FC. Klątwa na pozycji numer “9” trwa
Timo Werner po transferze do Chelsea nie może odnaleźć formy. I chociaż jest jeszcze zbyt wcześnie, by go skreślać, w głowie powoli zaczyna kotłować się myśl: jeśli jesteś napastnikiem, lepiej nie przenoś się do “The Blues”. Na pozycji numer “9” przepadają tam nawet duże nazwiska.
Werner do siatki nie był w stanie trafić już w 11 meczach Premier League z rzędu. A właściwie ostatnio trafił, ale arbiter jego gola ostatecznie nie uznał. Seria więc trwa. W niektórych spotkaniach Niemiec grał od deski do deski, w innych dostawał szansę tylko z ławki. Bywało też tak, że nie grał na "9", a na skrzydle. Póki co jego bilans w Chelsea to 27 spotkań i dziewięć goli. Coś tam na początku jednak postrzelał. Kryzys dopadł go dopiero w ostatnich tygodniach. Dlatego póki co zapalamy jedynie małą lampkę ostrzegawczą. Za wcześnie na mianowanie Wernera mianem transferowego niewypału.
Ale dziś to nie samym Niemcem chcemy się zająć, a raczej bliżej przyjrzeć się innym napastnikom sprowadzanym na Stamford Bridge w XXI wieku. Bo przewinęło się ich przez Chelsea naprawdę mnóstwo. I włos jeży się na głowie, gdy uświadamiamy sobie, jak wielu snajperów z dużymi nazwiskami, wyrobionymi głównie przed przenosinami do Chelsea, ale w kilku przypadkach też po wyprowadzce, radziło sobie w tym klubie słabo lub co najwyżej przeciętnie. Mowa tu chyba faktycznie o jakiejś klątwie.
Andrij Szewczenko (77 meczów, 22 gole)
Szewczenko przez kilka lat spędzonych w Milanie zdążył wyrobić sobie ogromną markę. Strzelał tam mnóstwo goli, wygrywał z zespołem trofea. W 2004 roku otrzymał nawet Złotą Piłkę. Dwa lata później Roman Abramowicz postanowił więc wyjąć z sakiewki prawie 44 mln euro i sprowadzić Ukraińca do Chelsea. Tam “Szewa” kompletnie się jednak nie odnalazł. W 77 meczach zdobył tylko 22 bramki. Najpierw odszedł na wypożyczenie do Milanu, a później wrócił do swojego pierwszego klubu, Dynama Kijów.
Fernando Torres (172 mecze, 45 goli)
Oczekiwania po transferze Torresa do Chelsea były chyba równie duże. W barwach Liverpoolu Hiszpan podbijał bowiem Premier League. Nic dziwnego, że bogaty wujek z Rosji postanowił zarzucić sieci także na niego. Wydał 58,5 mln euro, sprowadzając Hiszpana na Stamford Bridge. I chociaż “El Nino” miał kilka fajnych momentów, by wspomnieć choćby o pamiętnym golu z półfinału Ligi Mistrzów przeciwko Barcelonie, to jednak w szerszej perspektywie mocno zawiódł. W 172 meczach zdobył tylko 45 bramek. Dla porównania - w barwach “The Reds” uzbierał 81 trafień w 142 spotkaniach.
Gonzalo Higuain (18 meczów, 5 goli)
Higuain nie trafiał może do Londynu w swoim najlepszym okresie kariery, bo właśnie kończył - powiedzmy - średnio udane wypożyczenie z Juventusu do Milanu, ale i tak można było spodziewać się po nim więcej. Przez pół sezonu spędzonego na Stamford Bridge zdecydowanie furory nie zrobił. Bo tak trzeba chyba określać pięć zdobytych bramek w 18 rozegranych meczach. W końcu wypożyczenie dobiegło końca, a Higuain wrócił do Juventusu, gdzie dał drużynie jeszcze trochę dobrego, zanim przeniósł się za ocean.
Falcao (12 meczów, 1 gol)
Falcao w barwach FC Porto, Atletico Madryt i AS Monaco był prawdziwym kozakiem. W końcu jednak karierę mocno pokomplikowała mu poważna kontuzja kolana. Dopiero po jej wyleczeniu Kolumbijczyk spróbował swoich sił w nieco bardziej renomowanych klubach. Najpierw zaliczył nieudane wypożyczenie do Manchesteru United, a zaraz potem na tej samej zasadzie przeniósł się z Monaco do Chelsea. I niestety, tam również nie dał sobie rady. Statystyki mówią wszystko. 12 rozegranych meczów, większość po wejściu z ławki, tylko jeden strzelony gol. Formę Falcao odzyskał dopiero po powrocie do klubu z Księstwa.
Romelu Lukaku (15 meczów, bez gola)
Latem 2011 roku Chelsea wykupiła Lukaku z belgijskiego Anderlechtu za 15 mln euro. W swoim pierwszym sezonie na Stamford Bridge Belg był głównie zmiennikiem. Dostał też kilka szans od pierwszej minuty, głównie w Pucharze Ligi Angielskiej. W 12 występach ani razu nie trafił jednak do siatki. Odszedł wówczas na wypożyczenie do West Bromwich Albion, gdzie pokazał się z bardzo dobrej strony. Wydawało się, że po powrocie może zaistnieć w Chelsea. Tak się jednak nie stało. Zagrał jeszcze w trzech meczach “The Blues” (bez gola), po czym najpierw odszedł na wypożyczenie do Evertonu, a później klub z Goodison Park wykupił go definitywnie. I dopiero tam jego kariera rozwinęła się na dobre.
Alvaro Morata (72 mecze, 24 gole)
Morata przychodził do Chelsea z Realu Madryt za grube pieniądze, bo aż 66 mln euro. Oczekiwania musiały więc być spore. Tuż przed przenosinami na Stamford Bridge Hiszpan strzelił 15 goli w 26 meczach La Liga. Wcześniej z dobrej strony pokazał się w Juventusie. Abramowicz płacił za gotowy produkt. W zamian chciał dostać cały worek goli. Ale przez półtora roku w koszulce “The Blues” Morata głównie zawodził. Rozegrał 72 spotkania, a do siatki trafił tylko 24 razy. W Londynie mogli się jedynie cieszyć, że oddając go do Atletico odzyskali dużą część wyłożonej wcześniej kwoty.
Hernan Crespo (73 mecze, 25 goli)
Czasy trochę bardziej zamierzchłe. Niedługo po rozpoczęciu swoich rządów Abramowicz postanowił sprowadzić z Interu niezwykle skutecznego Argentyńczyka. Crespo na Półwyspie Apenińskim radził sobie kapitalnie. Najpierw w barwach Parmy zdobył 94 bramki w 201 meczach, później za duże kwoty przenosił się do Lazio i Interu, gdzie też nie zatracił instynktu strzeleckiego. Chelsea wyłożyła za niego 26 mln euro. Ale na Stamford Bridge Crespo już aż tak nie błyszczał. Próbował swoich sił w sezonie 2003/04, a później 2005/06, już po powrocie z wypożyczenia do Milanu. W obu przypadkach wypadał przeciętnie. Licznik występów dla “The Blues” zatrzymał na 73 meczach. Strzelił w nich 25 goli. Nie było tragedii, ale oczekiwano po nim więcej. Dla porównania - Dla Lazio też zagrał 73 spotkania. Zdobył w nich 48 bramek.
Daniel Sturridge (96 meczów, 24 gole)
Sturridge w Premier League debiutował jeszcze jako piłkarz Manchesteru City, ale latem 2009 roku sieci zarzuciła na niego Chelsea. Anglik miał wtedy 20 lat i rokował niezwykle obiecująco. W Londynie jednak szczególnie nie zaistniał. W pierwszych dwóch sezonach był głównie rezerwowym. Więcej pograł dopiero w kampanii 2011/12, spisując się już przyzwoicie. Licząc wszystkie rozgrywki trafiał wtedy do siatki 16 razy. Kilka miesięcy później Chelsea sprzedała go jednak do Liverpoolu. I co? I wtedy Sturridge wyrósł nagle na jednego z najlepszych napastników Premier Leauge. Stworzył wówczas zabójczy duet z Luisem Suarezem, który po pewnym czasie omal nie doprowadził “The Reds” do upragnionego mistrzostwa Anglii.
Claudio Pizarro (32 mecze, 2 gole)
Pizarro po przenosinach do Europy najpierw zaistniał w Werderze Brema, a potem znakomicie prezentował się grając dla Bayernu Monachium. Latem 2007 roku Chelsea udało się jednak zrobić - wydawałoby się - znakomity interes. Peruwiańczyk zameldował się na Stamford Bridge, a “The Blues” nie wyłożyli na jego transfer choćby jednego euro. W Londynie Pizarro zabawił jednak tylko przez rok. W 32 meczach zaledwie dwa razy był w stanie wpisać się na listę strzelców. Dołożył do tego cztery asysty. Wchodził wówczas głównie z ławki. Uzbierał łącznie 682 minuty. W końcu najpierw odszedł do Werderu na wypożyczenie, a potem związał się ze swoim byłym klubem stałą umową.
***
Więcej spodziewano się też na pewno po takich zawodnikach jak Demba Ba, Adrian Mutu i Mateja Kezman. Ponadto nie ma chyba co rozpisywać się na temat Alexandre Pato, który wylądował w Chelsea na wypożyczeniu, ale zagrał… dwa mecze. W jednym z nich o dziwo strzelił nawet gola. Franco Di Santo? Nie zaistniał na Stamford Bridge, ale przychodził właściwie znikąd. Nie było to więc wielkie zaskoczenie.
Kogo natomiast można umieścić po drugiej stronie barykady, wśród napastników, którzy dawali sobie w ataku Chelsea dobrze radę? Oczywiście klubową legendę - Didiera Drogbę. Iworyjczyk w 381 spotkaniach strzelił 164 gole. Zdobywał z klubem ważne trofea. Choćby cztery mistrzostwa Anglii i Ligę Mistrzów, gdzie sam w finale został bohaterem.
Poza tym nie zawiedli Jimmy Floyd Hasselbaink, Nicolas Anelka, Diego Costa i Eidur Gudjohnsen. Fenomenalnie spisywał się Gianfranco Zola, ale on często występował ustawiony nieco głębiej. Przyzwoicie można natomiast oceniać epizod Samuela Eto’o. Kameruńczyk przyszedł na Stamford Bridge za darmo z Anży, dawno po najlepszym okresie w swojej karierze, a w 35 występach, nie zawsze od pierwszej minuty, zaliczył bilans 12 goli i 7 asyst. Nie było źle.
Wstrzymać można się chyba póki co z ostateczną oceną obecnych snajperów, ale Oliviera Giroud i Tammy’ego Abrahama trzeba jak na razie oceniać pozytywnie. Werner? Do tej pory słabiutko. Może jednak jeszcze odpali. Inaczej podzieli los wielu znakomitych snajperów, którzy epizody na Stamford Bridge mogli spisać na straty.