Jego wejście zszokowało kibiców. Oto cała tajemnica. "Po prostu swój chłop"
Mimo że nie strzelił gola na remis dla Węgier, narobił sporo pozytywnego hałasu drugiego dnia mistrzostw Europy. Martin Adam wszedł tylko na kwadrans, ale to wystarczyło, by zostać gwiazdą mediów społecznościowych.
Wcześniej był znany tylko fanom madziarskiej piłki. Albo bardziej wtajemniczonym hipster-kibicom. Notka biograficzna w angielskiej Wikipedii - uboga. Wyszukanie o nim najmniejszych informacji do ostatniego weekendu graniczyło z cudem. Ale w 79. minucie spotkania Węgry - Szwajcaria poznała go cała Europa. I pół świata.
Skromny człowiek w dużym ciele
“Facet bardziej pasowałby do młyna w drużynie rugbystów” - tak skwitował wygląd węgierskiego napastnika redaktor Jacek Laskowski, gdy piłkarz z brzuszkiem wkraczał w dystyngowanym stylu na murawę w Kolonii zamiarem uratowania jednego punktu dla swojej reprezentacji. Zdjęcie z momentu wejścia na plac gry uzyskało 2,5 miliona wyświetleń na koncie Out of Context Football na X-ie. Od tej chwili ruszyła lawina komentarzy. Większość z nich raczej mało subtelnych:
“Gracz, który najmniej przypomina piłkarza w historii sportu”, “Pudzian przegrałby z nim w kulach”, “Wreszcie wraca futbol, który chciał nam zabrać Guardiola” - to i tak te bardziej delikatne i humorystyczne. Generalnie przez sieć przelała się szyderka. On sam przyjął to z właściwą elegancją. Gdy zasiadał na swoim miejscu podczas niedzielnej konferencji prasowej, dobrze wiedział, jakie padną pytania. Bynajmniej nie o najbliższy mecz z Niemcami.
- Te wpisy na portalu X? Oczywiście kilka memów do mnie dotarło, niektóre były całkiem śmieszne. Lubię się z siebie śmiać - odpowiadał cierpliwie. - Ja się po prostu taki urodziłem. Taką mam budowę ciała, genetykę. Nie mogę tego zmienić - przekonywał Adam.
Zmienić? Facet! Co tu zmieniać. Przecież już jesteś legendą.
Problem wagi ciężkiej?
Najbardziej irytuje go, gdy zarzuca mu się, że za dużo waży. Albo pytania, ile rano wnosi na wagę. Wyszukiwarka google podaje, że przy 190 centymetrach wzrostu liczy sobie 86 kilogramów. BMI jest poprawne. Nawet nie graniczy z nadwagą. Napastnik obala najbardziej złośliwe sugestie.
- Wiele razy czytałem, że podobno przekraczam 110 kilogramów. To wierutne bzdury. Nigdy nie byłem nawet blisko tej liczby - oświadczył z dumą Adam, gładząc się po bujnej rudej brodzie.
Do tego wszystkiego internauci dotarli do nagrania z nim w roli głównej. Przepytujący piłkarza dziennikarz zagaił o go to, co robił na poprzednim EURO, na które nie został powołany.
- To proste. Siedziałem w domu i żłopałem piwo - stwierdził bez ogródek.
“Żłopanie” faktycznie doprowadziło do wzrostu “mięśnia piwnego”, do którego zawodowy piłkarz doprowadzić nie powinien. W 2022 trochę schudł, otrzymując fachową pomoc od profesjonalnego dietetyka. Aby utrzymać formę, 29-latek codziennie wykonuje w domu 20-30 minut ćwiczeń z ciężarem własnego ciała. Podciąganie się na drążku, pompki, przysiady. Nic szczególnego. Siłownię ma w klubie lub na zgrupowaniu kadry. Bieganie zostawia wyłącznie na boisku. A to i tak w umiarkowanym stopniu. W końcu nie musi zasuwać po całej murawie przez 90 minut. Rozlicza się go z goli.
A co z jego nietypowym, wikingowskim wyglądem? Adamowi w ogóle nie zależy na aparycji. Po domu chodzi w “żonobijce” i klapkach. Jak do kogoś idzie, to wkłada dżinsy, t-shirt i tyle. Nie korzysta z usług fryzjerów, ani tym bardziej barberów. Przedziałki na włosach? Wolne żarty. W domu obcina go życiowa partnerka (poznał ją w ósmej klasie podstawówki).
- Bardziej myślę o tym, jak gram. Chciałbym, żeby to występy mówiły o mnie, a nie wygląd - ucina wszelkie rozważania dotyczące prezencji.
To szwankowało
Jego pierwszy trener z Bordan (miasta oddalonego 10 kilometrów od rodzinnego Szeged, gdzie urodził się Adam), pamięta, że dzisiejszy reprezentant Węgier od początku miał bardzo rozwinięty etos pracy:
- Poznałem go jako nieśmiałego chłopca i minęło pół roku, zanim otworzył się na inne dzieci. Rodzice przyprowadzali go regularnie i coraz bardziej dostosowywał się do reszty. Uwielbiał trenować, zawsze wywiązywał się z zadań - wspomina trener Ferenc Vincze. I dodaje: - Braliśmy udział w wielu turniejach dla młodzieży, a on prawie z każdego przywoził statuetkę przyznawaną dla króla strzelców albo dla najlepszego zawodnika. Oprócz niego miałem z dwóch lub trzech dobrych dzieciaków. Ale on był wyjątkowy. Niesamowita “para” w lewej nodze - przyznawał z podziwem Vincze.
W wieku 18 lat Martin Adam ostatecznie postawił na piłkę, ale nie miał łatwego startu w zawodowym sporcie. W młodości cierpiał na problemy z oddychaniem podczas wysiłku fizycznego. Gdy strzelał gole dla budapesztańskiego klubu Vasas (po węgiersku Stal), lekarze zaprosili go do gabinetów i przedstawili wyniki badań. A te mówiły, że jego sporadyczne problemy z oddychaniem mogą narastać. Ostatecznie zalecili mu rozbrat z futbolem.
- Machnąłem ręką. Lubiłem kopać i nie zamierzałem przestać na niższych ligach. Wszystko się stopniowo poprawiało. Od tego czasu z moim zdrowiem jest wszystko okej - stwierdził przed startem EURO.
Po siedmiu latach gry w Vasas przeniósł się do Kaposvaru, a potem zasmakował gry w węgierskiej Ekstraklasie. W ekipie Paksi FC strzelał jak najęty. I nikomu nie przeszkadzały “większe gabaryty”. W sezonie 2021/22 wygrał klasyfikację strzelców, trafiając do bramki 31 razy. Został pierwszym od 41 lat zawodnikiem, który w jednym sezonie przekroczył barierę 30 goli. Po sezonie zgłosiły się do niego kluby z Włoch, Polski i USA. Wybrał południowokoreańską ofertę z Ulsan HD, gdyż, jak twierdził, “byli pierwsi i najbardziej konkretni”.
Azja Express
W Azji od razu wkupił się w łaski kibiców. Na sesji fotograficznej wystąpił w stroju pracownika fizycznego fabryki Hyundai. Gdy założył buty i wybiegł na murawę, wprawił wszystkich w osłupienie. W swoim pierwszym sezonie strzelił dwa gole w decydującym o mistrzostwie meczu. Baza fanów Ulsan znacząco się rozwinęła, a Adam uchodził tam za najlepszego piłkarza, jaki kiedykolwiek reprezentował klub. Zdobył popularność niczym gwiazda K-Pop.. Był również kluczową postacią także w drugim roku startów, ponownie zakończonym mistrzostwem Korei Południowej.
Przed wznowieniem aktualnych rozgrywek zmienił się trener i nie widział już węgierskiego “wieżowca” w pierwszym składzie. Ten, mimo ograniczonej roli na boisku, stara się robić to, co do niego należy, ale zaznacza, że nie powinno się wymagać niemożliwego:
- Nie jestem Messim, który cofa się do pomocy, drybluje pięciu przeciwników i strzela gola - powiedział kiedyś po jednym z meczów.
Najważniejsze, że liczy na niego selekcjoner Marco Rossi. To on powołał go po raz pierwszy dwa lata temu na towarzyskie spotkanie z Serbią. Napastnik odwdzięczył się zaufaniem równo rok później, kiedy to w starciu z Estonią zdobył premierową bramkę dla Węgier. Kilka dni później dołożył następną, już w eliminacjach do EURO przeciwko Bułgarii. Łącznie ma na koncie już trzy trafienia, dlatego nie mogło zabraknąć zaproszenia na turniej finałowy do Niemiec.
Sławy, zwłaszcza teraz, mu nie brakuje, jednak pewnie wolałby nieco inaczej objawić się szerszej publiczności na mistrzostwach Europy. Wejście smoka w drugim meczu z Niemcami? Gol z ławki? To byłoby piękne ukoronowanie “kariery z cienia”, choć on nie lubi być na afiszu. Już teraz myśli o życiu na piłkarskiej emeryturze.
- Chciałbym wrócić na łono natury. Nie lubię miast, tego, że wszyscy się gdzieś spieszą. Zbudowałem dom niedaleko moich rodziców. Wrócimy tam i będziemy uprawiać pomidory, paprykę i ziemniaki - zwierzał się dziennikarzom.
Martin Adam, proszę Państwa. Po prostu swój chłop.