Słynny klub pogrążony w chaosie. Klęska na boisku, "dymy" poza nim. Legenda nowym prezydentem
To jeden z największych klubów na świecie. Gigant Ameryki Południowej. W Boca Juniors od dłuższego czasu panuje jednak spory chaos, w opanowaniu którego na pewno nie pomogły tegoroczne wybory prezydenckie. I mowa tu nie tylko o tych w samym klubie, ale i całym państwie.
Podzielone na pół społeczeństwo. Kandydaci wykorzystujący swój dostęp do mediów i wpływający na przekaz docierający do wyborców. Wreszcie wzajemne obrażanie się, rzucanie inwektyw i zaciekła walka o stołek. Brzmi znajomo, prawda? Ale wcale nie mamy tu na myśli sytuacji politycznej w Polsce, lecz atmosferę panującą od dłuższego już czasu wokół Boca Juniors. Chaos to w tym przypadku chyba najłagodniejsze słowo, którym możemy określić klimat na słynnej La Bombonerze.
Akurat w grudniu, a więc pod koniec roku, miała miejsce kulminacja wszystkich negatywnych emocji, które przez wiele miesięcy zbierały się nad ekipą z Buenos Aires. Tegoroczne wybory na prezydenta klubu kibice Boca traktowali jako jedno z najważniejszych wydarzeń w jego najnowszej historii. Choć być może w pewnym stopniu miały przykryć codzienne, te nieco bardziej przyziemne problemy, fani doskonale zdają sobie sprawę z tego, przed jakim wyzwaniem stoją teraz już nowe-stare władze. “Xeneizes” znów mają być wielcy, a główne pytanie brzmi, w jaki sposób mają tę wielkość osiągnąć.
Bez DNA i remedium
Tę historię chyba należy zacząć od tego, że pewnie środowisko Boca Juniors aż tak by się nie podzieliło, gdyby zespół z Buenos Aires w ostatnich latach w istocie był wiodącą siłą na kontynencie lub przynajmniej w kraju. Tymczasem po okresie zawieszenia rozgrywek ze względu na pandemię koronawirusa, w minionych trzech sezonach “Niebiesko-złoci” tylko raz sięgnęli po mistrzostwo Argentyny. Na triumf w Copa Libertadores czekają z kolei od 2007 roku. I aż do finału tegorocznej edycji CL wydawało się, że pomimo średniej gry być może zmieni się to właśnie w obecnym sezonie. Trener Jorge Almiron w pewnym momencie triumf w Libertadores potraktował zresztą jako priorytet ponad ligę. To ryzyko ostatecznie się jednak nie opłaciło, bo w finale lepsze okazało się Fluminense (1:2). Almiron został zwolniony.
- Wcześniej do klubu trafiali trenerzy namaszczeni przez jego ówczesnego wiceprezydenta, Juana Romana Riquelme. Byli to ludzie z DNA Boca. Almiron był trenerem “z zewnątrz”, który miał rozbić element tej “rodzinnej atmosfery”. Bo ta atmosfera to nic innego jak rozbitki paru grup, z czego starszyzna blisko związana z Riquelme mogła robić dosłownie wszystko, za co nigdy nie była nie tylko karana, ale nawet rozliczana - mówi w rozmowie z nami Michał Borowy, sympatyk argentyńskiego futbolu. - Almiron tego problemu jednak nie rozwiązał i dopóki przechodzili dalsze fazy pucharowe Libertadores, dopóty nikt nie robił z tego większego problemu. Finał wyniósł jednak na powierzchnię te wszystkie mentalne i treningowe niedociągnięcia na tyle, że nawet przebłyski niektórych piłkarzy na nic się nie zdały. Do karnych nie dociągnęli, a kto wie, czy Sergio Romero znów nie uratowałby im tyłka.
Decyzja Almirona o postawieniu w pełni na Copa Libertadores ostatecznie okazała się naprawdę chybiona. Kibice na La Bombonerze oczywiście nie mogli pogodzić się z porażką w finale z “Flu”, ale jeszcze bardziej nie mogą teraz przeżyć tego, że w przyszłym sezonie ich zespołu w tych rozgrywkach w ogóle zabraknie. Wszystko przez mizerną postawę na arenie krajowej. Tylko siódme miejsce w lidze i zaledwie półfinał Copa Argentina sprawiły, że “Xeneizes” po raz pierwszy od 2014 roku nie zagrają w najważniejszych rozgrywkach kontynentalnych w Ameryce Południowej. Fani Boca są wściekli, a wśród tych przedstawicieli zespołu, którym oberwało się w ostatnim czasie najmocniej, przoduje Edinson Cavani.
- Urugwajczyk miał być remedium na brak skuteczności pod bramką przeciwnika. Kiedy przyszedł, był witany przez dziesiątki tysięcy fanów, którzy po ludzku cieszyli się, że ktoś tak wybitny postanowił przyjść do ich klubu. Od czasu Daniele De Rossiego tak wielkiego nazwiska w klubie nie było. Cavani na razie jednak jest transferową wtopą. Tylko trzy gole w 16 meczach, do tego pech ze skutecznością, sposobem grania, a nade wszystko problemy zdrowotne i brak chemii z resztą zespołu. Przyszły rok będzie dla niego ostatnią szansą, by to zmienić. Nie zrobią tego słowa Riquelme, który broni transferu Cavaniego “magią nazwiska”, która na razie nic klubowi nie dała - podkreśla Borowy.
Populista vs. polityczna marionetka
Podczas gdy powoli dogasał pożar związany z fatalną postawą drużyny na boisku, ogień coraz mocniej był podsycany na klubowych korytarzach. Oto bowiem przechodziliśmy do końcowej fazy kampanii wyborczej, której finałem miały być listopadowe wybory na prezydenta klubu. Do walki o władzę w Boca stanęły dwa szalenie wrogie wobec siebie obozy. Po jednej Juan Roman Riquelme, legenda Boca i dotychczasowy wiceprezydent w gabinecie Jorge Amora Ameala, z którym po wyborach miał zamienić się posadami. Po drugiej zaś Andres Ibarra, największy klubowy opozycjonista, który zawarł sojusz z Mauricio Macrim, byłym burmistrzem Buenos Aires i prezydentem Argentyny, ale przede wszystkim ex-prezydentem Boca, który w latach 1996-2007 rządził tym klubem z naprawdę sporymi sukcesami.
- Riquelme w czasie kampanii był w swoich wypowiedziach skrajnie populistyczny i agresywny. Czuć było mocne zacięcie peronistyczne, a wręcz pewne zapędy dyktatorskie. On ogólnie otoczony jest aparatczykami, którzy mają mu wiernie służyć i przytakiwać z każdym jego wypowiedzianym słowem - zauważa Borowy. - Ibarra był z kolei całkowicie uzależniony od Macriego. W jego wypowiedziach brakowało werwy i trochę czekał na reakcję swojego potencjalnego wiceprezydenta. To nie przypadek, że Macri chciał wrócić do Boca i zarządzania z “tylnego fotela”. To część składowa wielkiej polityki związanej z osobą nowego prezydenta kraju, Javiera Mileia, który prywatnie jest fanem Boca. Macri to natomiast jego najważniejszy koalicjant i to głosy jego wyborców zapewniły Mileiowi triumf w wyborach prezydenckich.
Już na pierwszy rzut oka widać, że w przypadku Boca Juniors prezydent klubu to ktoś znacznie ważniejszy niż tylko i wyłącznie szef tej organizacji sportowej. To postać, która może wyraźnie wpływać na potężną część argentyńskiego społeczeństwa, a tym samym potencjalnych wyborców krajowych władz. Nie trzeba być specjalistą od południowoamerykańskiej polityki, by nie zauważyć, że Macri i Milei po prostu dostrzegli w tym wszystkim szansę na jeszcze większe połączenie i zjednoczenie swoich elektoratów. Riquelme wraz ze swoją ekipą postanowił jednak walczyć - a będąc w dotychczasowych władzach klubu miał też ku temu odpowiednie, choć może nie do końca etyczne narzędzia.
- Opozycja przez długi czas uważała, że część socios nie powinna mieć prawa do udziału w wyborach. Raz, że zmieniano im kategorie socios, dzięki czemu niektórzy zyskali większy zakres praw. Dwa, że część z nich to pracownicy Boca, którzy nie mogą brać udziału w głosowaniu. Opozycja zaskarżyła 13 z 98 tysięcy socios, a to całkiem spora grupa uprawnionych do głosowania - opowiada Borowy. - Sąd pierwszej instancji uznał, że są wątpliwości i podjął decyzję o zawieszeniu organizacji wyborów, na które, jak odpowiedziała strona Riquelme, klub wydał już wcześniej 350 tysięcy dolarów. Wokół tej sprawy powstało bardzo dużo mglistych wątpliwości. Termin wyborów raz zmieniono, bo protest złożyło… stowarzyszenie Izraelitów argentyńskich, którzy uznali organizację wyborów w sobotę za przejaw skrajnej nietolerancji i braku szacunku dla socios klubu będących innego wyznania (wtedy obchodzony jest Szabat - przyp. red.).
Państwo w państwie
W pewnym momencie pojawiło się realne zagrożenie, że najwcześniej do wyborów dojdzie dopiero w marcu 2024 roku. Sprawa zaskarżonych socios ciągnęła się stosunkowo długo, ponieważ do jej rozpatrzenia najpierw wyznaczono dwóch sędziów, którzy sami okazali się socios Boca, z kolei trzeci… kibicował River Plate. Ostatecznie Izba Odwoławcza Sądu Cywilnego uchyliła werdykt pierwszej instancji, co otworzyło drogę do przeprowadzenia wyborów 17 grudnia. To właśnie tego dnia kibice Boca hucznie udali się do urn wyborczych - i to w rekordowej frekwencji 46 tysięcy uprawnionych do głosowania socios. Wynik okazał się sporym sukcesem dla Riquelme i ogromnym ciosem dla opozycji. Dotychczasowy wiceprezydent zdobył bowiem 65,3 procent głosów przy niecałych 34,4 procent Ibarry.
- Wynik potwierdził siłę osoby Riquelme i jego popularności wśród fanów. Osiągnął nie tylko znacznie lepszy rezultat od swojego poprzednika Ameala, który w klubie będzie teraz wiceprezydentem, ale też pokazał, ile znaczy skuteczne prowadzenie emocjonalnej kampanii - mówi nasz rozmówca. - Okazało się, że wspólna formuła całej zjednoczonej opozycji osiągnęła gorszy wynik niż cztery lata temu, kiedy wystartowało dwóch osobnych kontrkandydatów. Przecież w kampanię zaangażowano samego Javiera Mileia, który osobiście przyjechał zagłosować na Bombonerę. Dziś wszystko wszystko wskazuje na to, że "wykorzystanie" wymiaru sprawiedliwości przez opozycję było ich błędem. Nie dość, że termin wyborów opóźniono o zaledwie kilka tygodni, to cała ta sytuacja wyraźnie wzmocniła pozycję twardego elektoratu Riquelme, który poczuł się potraktowany niesprawiedliwie.
To były jedne z największych wyborów na prezydenta klubu piłkarskiego w historii futbolu. Większe miały miejsce tylko w 2010 roku w FC Barcelonie, kiedy to władzę w “Blaugranie” przejął Sandro Rosell, a w wyborach wzięło udział ponad 57 tysięcy członków “Dumy Katalonii”. Taki obrót spraw oczywiście daje Riquelme bardzo mocny mandat i ogromny kredyt zaufania, ale w tej chwili dla wszystkich kibiców Boca najbardziej palącym problemem jest jednak słaba postawa ich piłkarzy na boisku. Nie jest pewne, czy “El Ultimo 10”, jak często nazywany jest Riquelme, poradzi sobie w roli prezydenta lepiej niż jako jego zastępca. A przecież już jako wiceprezydent popełnił on sporo błędów.
- Boca może być najbardziej frontowym klubem w Argentynie, jeśli chodzi o obraz społeczny całego państwa. Jej mentalności, sposobu myślenia oraz działania. To co widzimy, jest dokładnie tym samym, co można było zaobserwować w wyborach na prezydenta całego kraju. Jako klub piłkarski to wciąż wielka marka i może się tak dalej nazywać, nawet pomimo trofeów. Ba! Może równie dobrze sobie to wszystko wmawiać, zadowalając się lokalnymi lub krajowymi sukcesami, o ile takowe będą, a na kontynencie zawsze znajdzie się wymówkę. Tu raczej potrzebna jest zmiana mentalności, a z Riquelme może być to jednak niemożliwe. Dzięki wygranej może w dalszym ciągu rozwijać bowiem w klubie swoiste “państwo w państwie” - podsumowuje Borowy.