Jeden z najgorszych transferów w historii Arsenalu. Nie potrafił grać, wkurzał Wengera i kibiców, łamał prawo
Arsenal ma w swojej bogatej historii mnóstwo chybionych transferów, ale Andre Santos to jeden z niewypałów, który psocił na potęgę. Nie radził sobie ani na boisku, gdzie ignorował zalecenia Arsene’a Wengera, ani poza nim, łamiąc prawo za kierownicą. Brazylijczyk uwielbiał i przede wszystkim potrafił mocno irytować i francuskiego menedżera, i cały klub z Emirates.
Santos podpisał kontrakt z Arsenalem ostatniego dnia okienka transferowego w 2011 roku, przechodząc z Fenerbahce za 7 milionów euro. Tak naprawdę piłkarza pozyskano naprędce, bez większego namysłu. Wyglądało to, jakby Wenger zapomniał o prezencie gwiazdkowym, po czym udał się do jedynego otwartego sklepiku z rupieciami, żeby kupić jakikolwiek upominek fanom londyńskiej drużyny. Pół żartem, pół serio, wybór padł na turecki sweter wyprodukowany w Brazylii, albo - jak kto woli - latynoamerykańską telenowelę na VHS pt. „Pokusy Andre”.
Jeśli już zdecydowaliśmy się kroczyć śladem serialu, to emisja tego gniotu w Londynie trwała na przestrzeni lat 2011-2013. Santos zdobył w tym okresie dwie bramki w 23 meczach ligowych, ale różne przygody z jego udziałem stały się dla widzów integralną częścią życia na Emirates. Buntownik bez powodu z biegiem czasu był traktowany jako pół-zawodnik, pół-maskotka. Poznajcie nieco bliżej niektóre akcje z resume brazylijskiego łobuziaka.
Taniec sambopodobny
Początki Andre w drużynie z Londynu należały do tych z kategorii „nikt nie będzie mi mówił, co mam robić”. Brazylijczyka ciągnęło do ofensywy, podczas gdy Wenger ściągnął go na Emirates, by wzmocnić formację obronną. Santos był przyzwyczajony do gry w natarciu. O ile w Fenerbahce takie nastawienie uchodziło mu na sucho, o tyle w Arsenalu musiał dostosować się do zgoła odmiennego stylu gry. Francuski szkoleniowiec jasno nakreślał Santosowi zadania na boisku, aczkolwiek on miał to w głębokim poważaniu.
Na nic zdały się również uwagi kolegów z zespołu, którzy wymagali od Andre większego zaangażowania w zabezpieczanie tyłów. Niemniej, lewy obrońca „Kanonierów” od czasu do czasu wykazywał posłuszeństwo, choć - szczerze powiedziawszy - rzadko. Na pewno wszystkim sympatykom angielskiego futbolu wryło się w pamięć spotkanie z 2011 roku, kiedy Arsenal pokonał Chelsea na Stamford Bridge po szalonym meczu 5:3.
Santos był wówczas niemiłosiernie ogrywany na lewej flance, gubił krycie, symulował i odpuszczał sobie agresywniejsze doskakiwanie do rywali. Jednak w ramach odkupienia win za utratę przynajmniej dwóch bramek, zanotował trafienie wyrównujące stan konfrontacji, po którym odtańczył coś na kształt samby. Po zakończeniu pojedynku, Andre wyjaśnił, że ta cieszynka to po prostu hołd złożony przyjacielowi, który zajmuje pierwsze miejsce na muzycznych listach przebojów w Brazylii.
Słysząc rzeczone tłumaczenie, nie sposób nie wspomnieć kultowych słów Bohdana Łazuki z filmu pt. „Chłopaki nie płaczą”, gdy „Silnoręki” mówi szefowi, że to chyba ludzie decydują o kolejności piosenek na muzycznych listach przebojów. „To dowiedz się, jacy ludzie i porozmawiaj z nimi po swojemu”. A Santos? Cóż, trudno - jeśli w ogóle istnieje taka możliwość - okiełznać gorącą, południowoamerykańską krew, więc saga z udziałem krnąbrnego piłkarza rozwijała się w najlepsze.
Spóźnienie i afera koszulkowa
W sierpniu 2012 roku kariera 29-latka zawisła na włosku. Santos został zatrzymany i aresztowany przez policję za jazdę samochodem z niebezpieczną prędkością. Według świadków zdarzenia Brazylijczyk mknął swoim Maserati GranTurismo aż 234 km/h, łamiąc przy okazji sporo innych przepisów kodeksu ruchu drogowego. Kary, jakie posypały się na Andre, to odebranie prawa jazdy na rok, zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych oraz grzywna w wysokości 3600 funtów.
Brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości nie przekonały argumenty, że… był spóźniony na trening. Nie reagował na wezwania policji do zatrzymania się i nie słyszał syren, ponieważ rzekomo muzyka w aucie grała zbyt głośno. Echem odbiła się też tzw. „afera koszulkowa”, która miała miejsce trzy miesiące po przenosinach Robina van Persiego do Manchesteru United. Mecz na Old Trafford, kiepski występ lewego obrońcy, do przerwy 1:0 na korzyść „Czerwonych Diabłów”. Dźwięk gwizdka obwieszcza koniec pierwszej połowy, a Santos wymienia się koszulkami z Holendrem, rzecz jasna zwaśnionym z fanami Arsenalu. Cyrk.
- Nie rozumiem, o co tyle krzyku? Nigdy nie przestałem być przyjacielem Robina. Moje obyczaje są zupełnie inne, niż tradycje angielskich kibiców. Może to wydaje się dziwne, że wymieniłem się z nim koszulkami w przerwie meczu, ale nie jestem w żaden sposób zobowiązany do praktykowania tej samej kultury, co fani - mówił brazylijski defensor.
W wywiadzie udzielonym „BT Sport” w ubiegłym roku Robin van Persie przyznał, że mógł postąpić inaczej i podarować Santosowi koszulkę w tunelu prowadzącym do szatni. Bez obecności kamer telewizyjnych, aby zaoszczędzić kłopotów lewemu obrońcy „Kanonierów”. Bo całe zdarzenie to niby błahostka, ale w świecie piłki nożnej może stanowić problem.
Globetrotter
Późniejsza kariera sportowa piłkarza z Sao Paolo do złudzenia przypominała wędrówkę po świecie w poszukiwaniu przygód. Wybór potencjalnego pracodawcy wyglądał, jakby Andre rozkładał mapę, zamykał oczy i wskazywał nowy klub palcem na chybił-trafił. Stąd spory rozrzut, jeśli chodzi o dalsze losy Brazylijczyka: indyjskie FC Goa, Botafogo, FC Wil w Szwajcarii, turecki Boluspor. W każdym następnym klubie wpadał w tarapaty.
Na boisku nie prezentował już nawet połowy umiejętności, dzięki którym był powoływany do reprezentacji Brazylii. Gdy występował we Flamengo, zagrał katastrofalny mecz przeciwko Internacionalowi (4:0 w plecy). Po ostatnim gwizdku Santos został brutalnie pobity przez jednego z sympatyków zespołu, którego barw bronił. Wylądował w szpitalu. Z kolei za czasów gry w Botafogo otrzymał trzydziestodniowy zakaz występów za zażywanie narkotyków oraz innych środków psychoaktywnych. W organizmie zawodnika wykryto również zabronioną substancję - hydrochlorotiazyd.
Wreszcie Santos podjął decyzję o przejściu na emeryturę i otworzył w Sao Paulo restaurację o nazwie „Flavours”. Wśród oferowanych w menu przysmaków znalazło się m.in. Uramaki Miami, na które składa się: chrupiący łosoś w bułce tartej, przykryty mozzarellą z bawolego mleka, kawałkami bekonu tudzież specjalnym sosem. I specjalność zakładu, czyli Sushi Burrito: łosoś, twarożek, słodki sos chilli, cebula oraz chipsy Doritos. Trzeba przyznać, że dania z karty naprawdę rewolucyjne, podobnie jak egzystencja Santosa w piłce nożnej. Kiedyś być może przez futbol do serca. Aktualnie? Przez żołądek do wysadzenia wątroby.