W CV ma Real, Barcę czy Tottenham. Dziś kopie na końcu świata. Szokujący kierunek
Jeden z nich przewinął się przez akademię Realu Madryt i FC Barcelony, a potem grał jeszcze w kilku słynnych klubach. Drugi pobiegał trochę po polskich boiskach, przeżywając nawet moment chwały, gdy zapakował hat-tricka warszawskiej Legii. Dziś Iago Falque i Alberto Toril są klubowymi kolegami w klubie z… Kostaryki.
Egzotyczne transfery w świecie piłki to oczywiście żadna nowość. Piłkarze, nawet ci znani w Europie, coraz częściej obierają nietypowe kierunki. Lądują już nie tylko w Arabii Saudyjskiej, Katarze czy Australii, ale nawet w ligach całkowicie zapomnianych. Z naszej perspektywy funkcjonujących gdzieś na końcu świata.
Piłkarz z mocnym CV
Bohaterem takiego szokującego, zupełnie nieoczywistego transferu, został tego lata Iago Falque. Nigdy nie był to może piłkarz z najwyższej półki, ale swoje w karierze osiągnął. Już jako młokos uchodził za spory talent, o czym świadczy fakt, że w juniorskich czasach przeszedł drogę od Realu Madryt, przez FC Barcelonę, aż do Juventusu.
Nigdy nie doczekał się seniorskiego debiutu w żadnym z wymienionych wyżej klubów, ale jakimś trafem co rusz przyciągał gigantów. Widziano w nim potencjał, który zresztą w końcu Falque uwolnił. Zanim jednak to zrobił, musiało minąć jeszcze trochę czasu. Jego przygody z drużynami angielskimi (Tottenham, Southampton) czy hiszpańskimi (Almeria, Rayo Vallecano, Villarreal) nie były bowiem najlepsze.
Urodzony w hiszpańskim Vigo piłkarz, grający zazwyczaj na skrzydle, ale mogący występować też jako środkowy napastnik czy “dziesiątka”, najlepsze lata kariery przeżywał we Włoszech. Gdy w 2014 roku przeniósł się Tottenhamu do Genoi, osiadł na Półwyspie Apenińskim i nie ruszał się z niego przez siedem kolejnych lat. To właśnie w tym okresie śmiało mógł uchodzić za piłkarza naprawdę dużej klasy.
Najlepszy czas we Włoszech
Sezon 2014/14, jeszcze jako gracz ekipy z Genui, kończył z dorobkiem 13 goli i sześciu asyst. To wtedy zgłosiła się po niego Roma, która najpierw wypożyczyła Hiszpana, a potem wykupiła go za siedem milionów euro. W stolicy Falque nigdy nie spełnił jednak pokładanych w nim nadziei. Grał już w znacznie mocniejszym zespole, o większe cele, ale zawodził. W 27 spotkaniach zdobył tylko trzy bramki.
Przełomowy dla zawodnika, który jako junior zaliczył sporo występów w młodzieżowych reprezentacjach swojego kraju, okazał się powrót do Turynu. Miasto znał już doskonale, w końcu kilka lat spędził tam jako gracz młodzieżowych ekip Juventusu, ale tym razem przywdział już barwy lokalnego rywala - Torino. I to był strzał w dziesiątkę.
Falque w końcu znalazł klub, w którym mógł odnaleźć prawdziwą stabilizację. Wystarczy wspomnieć, że nigdzie indziej nie rozegrał przynajmniej 50 spotkań. Tu, w bordowej części stolicy Piemontu, uzbierał ich ostatecznie 108. Kapitalne miał zwłaszcza dwa pierwsze sezony:
- 2016/17 - 12 goli i sześć asyst,
- 2017/18 - 14 goli i dziewięć asyst.
Dorobek, jak na skrzydłowego, naprawdę świetny. W tamtym okresie Falque osiągnął też najwyższą wartość rynkową w swojej przygodzie z piłką. Portal Transfermarkt w grudniu 2018 roku wycenił go na 17,5 mln euro.
W końcu jednak, także przez kolejne kontuzje, Hiszpan wyraźnie obniżył loty. Trzeci sezon w Torino miał jeszcze przyzwoity, choć grał już zdecydowanie mniej. Potem szczęścia, i regularności, szukał na wypożyczeniach. Ani w Benevento, ani w Genoi, do której wrócił po latach, nie był już jednak w stanie odzyskać wysokiej dyspozycji. Gdy latem 2021 roku Torino podziękowało mu za współprace, przez ponad pół roku był bezrobotny.
Egzotyczne przygody
To w tamtym okresie Falque regularnie pojawiał się w zestawieniach najciekawszych graczy bez przynależności klubowej. Nadal nie był przecież piłkarskim emerytem, na karku miał “dopiero” 31 lat, a w Serie A, i pewnie nie tylko, wyrobił już sobie niezłą markę. Satysfakcjonujące oferty natomiast nie sypały się jak z rękawa. W końcu więc Falque postanowił zabawić się nieco w obieżyświata. Wyleciał do Kolumbii, gdzie zasilił tamtejsze CD America.
Tam jednak Hiszpan przez długi czas nie był nawet gotowy do gry. Regularne występy zaczął notować właściwie dopiero rok po podpisaniu kontrakt, a gdy złapał już odpowiedni rytm, to chwilę później złamał nogę. Na tym ta jego kolumbijska przygoda się w zasadzie zakończyła. 34 występy, sześć bramek, trzy ostatnie podania przy golach kolegów. Delikatnie rzecz ujmując, mogło być lepiej.
Później Falque wrócił na bezrobocie, na którym tym razem zasiedział się jeszcze bardziej, bo prawie rok. Stracił cały sezon, ale nie chciał zawieszać butów na kołku. Tego lata dość niespodziewanie przyjął więc ofertę z… Kostaryki. A konkretnie tamtejszego LD Alajuelense. Egzotyka pełną gębą.
Póki co piłkarz, który na boiskach Serie A strzelił w swojej karierze 48 goli, nie robi furory w kraju z Ameryki Środkowej. Wciąż czeka na pierwszego gola, choć rozegrał już 10 spotkań. Byłoby ich pewnie więcej, gdyby Falque nie był zawodnikiem tak często borykającym się z kontuzjami. Te trzymają się go natomiast jak rzep psiego ogona.
Co ciekawe, zdecydowanie lepiej w barwach Alajuelense radzi sobie piłkarz znany z boisk polskiej Ekstraklasy. Alberto Toril, bo o nim mowa, 47 razy wystąpił w barwach Piasta Gliwice. Nad Wisłą zdecydowanie nie okazał się kozakiem, ale miał kilka przebłysków. Potrafił m.in. ustrzelić hat-tricka przeciwko Legii Warszawa.
Teraz Toril bardziej skuteczny jest w Kostaryce. Ostatni mecz zakończył z dubletem, a łącznie może pochwalić się dorobkiem 10 goli strzelonych w 31 spotkaniach. Dość niespodziewanie idzie mu więc lepiej niż koledze o znacznie większej renomie.