Jak Zlatan wrzucał legendę do śmietnika głową w dół. Jesienna dawka futbolowego humoru

Jak Zlatan wrzucał legendę do śmietnika głową w dół. Jesienna dawka futbolowego humoru
sbonsi / Shutterstock.com
Próba ostudzenia gorącej głowy zawodnika, darmowe wyżywienie w pizzerii, wrzucenie gwiazdora Milanu do śmietnika, nieprawdopodobne powołanie do kadry narodowej, czy nienawiść do dźwięków dzwonków telefonicznych. Smaczki zza kulis wielkiej piłki czasem są ciekawsze od samych spotkań. Oto tego dowody.
To już kolejna odsłona naszego cyklu, gdzie przedstawiamy przekomiczne akcje wprost z piłkarskich szatni, konferencji prasowych oraz tętniącego satyrą życia piłkarzy czy wybitnych szkoleniowców. Nawet jak już się z nimi spotkaliście - nie szkodzi. Chcąc zaszczepić jeszcze większą miłość do futbolu, serwujemy Wam dawkę humoru na słotne, jesienne poranki, popołudnia, wieczory. W sam raz na aktualne, trudne czasy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Balotelli na czerwono

Kiedy Jose Mourinho trenował Inter Mediolan na przestrzeni lat 2008-2010, spodziewano się po nim wyników, które doprowadzą włoską drużynę do wielkich sukcesów w Europie, co zresztą wkrótce nastąpiło. Ale zanim “Nerazzurri” podnieśli Puchar Mistrzów, 29 września 2009 roku mierzyli się z Rubinem Kazań w fazie grupowej. „The Special One” nie posiadał wówczas dużego wachlarzu możliwości, jeśli chodzi o napastników, ponieważ z powodu kontuzji musiał pauzować etatowy strzelec, Diego Milito.
Portugalczyk wystawił na szpicy Samuela Eto’o, a na flankach kameruńskiego snajpera uzupełniali Mancini do spółki z Mario Balotellim. Gdy „Super Mario” zarobił żółtą kartkę tuż gwizdkiem kończącym pierwszą część meczu, trener Interu zaczął się martwić. W przerwie spotkania, zamiast nakreślać założenia taktyczne na drugą połowę, całą uwagę skoncentrował na Balotellim, pragnąc za pomocą słów ostudzić gorącą głowę swojego podopiecznego.
- Mario, słuchaj uważnie. Nie atakuj nikogo bez piłki, nie daj się sprowokować rywalom, nie komentuj w gniewie decyzji sędziowskich - nawijał wciąż Mourinho.
Efektem natarczywych błagań słynnego Jose było to, że ekscentryczny napastnik obejrzał drugi żółty kartonik, po czym oczywiście wyleciał z boiska. Nie byłoby w tym nic zdumiewającego, gdyby nie fakt, że sytuacja miała miejsce już w 46. minucie. Inter wywiózł z Kazania zaledwie remis. No cóż, przecież nie można prosić Balotelliego, żeby przestał być Balotellim.

Darmowa pizza

W 1983 roku Harry Redknapp objął stanowisko menedżera AFC Bournemouth i za wszelką cenę marzył o zbudowaniu tam drużyny, która będzie gotowa do rywalizacji ze zdecydowanie bardziej utytułowanymi rywalami. Niespełna dwanaście miesięcy później w FA Cup doszło do potyczki „Wisienek” z zespołem Manchesteru United, gdzie funkcję szkoleniowca sprawował wówczas Ron Atkinson. Bournemouth zwyciężyło 2:0, zaś bohaterem tamtej konfrontacji okrzyknięto Iana Leigha, który fenomenalnie spisywał się między słupkami.
- Nagły wzrost formy Leigha w tym dniu to nie dzieło przypadku. W mieście znajdowała się włoska restauracja „Di Luca’s”, a właściciel obiecał naszemu golkiperowi, że jeśli zachowa czyste konto, będzie dożywotnio serwował mu darmową pizzę. Pokonaliśmy Manchester United 2:0 i przez pewien okres Leigh mógł jeść za friko. Jednak wkrótce kupiłem tę knajpę i gdy mój zawodnik wszedł do niej jak po swoje, odmówiłem obsłużenia go bez płacenia. Powiedziałem: „Wybacz Ian, może pod nowym kierownictwem” - spuentował Redknapp.

Przypadkowy Guinness

Kiedy Ray Parlour występował pod batutą George’a Grahama, pijackie ekscesy w Arsenalu były czymś na porządku dziennym. Legendarny szkoleniowiec często przymykał oko na wybryki wesołej gromadki, ale stworzył również drużynę, która wniosła nowatorską wartość do gry defensywnej w futbolu. Znakiem rozpoznawczym „Kanonierów” były dopracowane do perfekcji pułapki ofsajdowe. Na Wyspach Brytyjskich królowała przyśpiewka: „Boring, boring, boring Arsenal”. Jednak w najmniejszym stopniu nie odzwierciedlała tego, co działo się poza boiskiem.
Parlour uwielbiał uskuteczniać z kumplami wypady do rozmaitych pubów. W 2002 roku, kiedy posadę trenera londyńskiego zespołu zajmował już Arsene Wenger, zawodnicy Arsenalu lecieli na finałowy pojedynek Pucharu Anglii, natomiast Ray chciał ugasić pragnienie piwem. Francuski menedżer kategorycznie zabronił spożywania na pokładzie, argumentując, że za cztery dni czeka ich ważne starcie na Old Trafford.
Obrońca na próżno próbował przekonać szkoleniowca, że to piwo mu nie zaszkodzi. Za ewentualne złamanie zakazu piłkarzowi groził brak wypłaty przez dwa tygodnie. Jednak Ray nie posłuchał. Po wylądowaniu udał się do tawerny, gdzie zaczął tankować z fanami Arsenalu. Lało się wszystko: browar, szampan, tequila, whisky. Wenger nie miał o tym zielonego pojęcia. Koniec końców, „Kanonierzy” odnieśli zwycięstwo w spotkaniu finałowym. Po triumfie Francuz zagaił Parloura, którego wybrano piłkarzem meczu.
- Myślę, że mamy do pogadania, Ray. Otóż, grałeś dzisiaj kapitalnie. Pokazałeś wielką klasę. Doskonały występ. Wiesz, dlaczego tak było? Bo nie pozwoliłem ci wypić tego piwa w samolocie - podsumował Wenger.
Rok wcześniej, również za czasów rządów Wengera, Parlour został odsunięty od składu za wypicie ponad 10 pint piwa Guinness w nocy poprzedzającej finał FA Cup. Podczas przegranej ostatecznie potyczki Ray przebywał na murawie tylko 14 minut. W odpowiedzi na zarzuty mediów o pijaństwo piłkarz stwierdził: - Owszem, moja niedyspozycja była dziełem nocy. Na swoje usprawiedliwienie muszę powiedzieć, że spożyłem ten alkohol przypadkowo.

Kapitański nokaut

Kiedy Nicolas Anelka przeszedł do Arsenalu z PSG, wszystko wydawało mu się idealne. Czuł się jak w piłkarskim raju. Do momentu, kiedy skonfliktował się z Patrickiem Vieirą, którego koledzy z drużyny ochrzcili przydomkiem „Długi”. Jaki był powód afery? Mecz przeciwko Fulham na Highbury, 90. minuta, Anelka dostaje perfekcyjne podanie od Dennisa Bergkampa, mija bramkarza i… fatalnie pudłuje.
- Oślepiło mnie słońce. Naprawdę! To nie była moja wina! Jednak kiedy się odwróciłem, zobaczyłem wyraz twarzy Patricka Vieiry. Wiedziałem, że mam przerąbane - wspominał dawny napastnik „Kanonierów”.
W istocie, miał przerąbane jak drwal bez siekiery. W szatni Patrick zaczął wyładowywać na nim własną złość, ale Anelka nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Odwarknął mu krótko, acz dosadnie: „Zamknij mordę, chudonoga pi**o”. Vieira oniemiał, stanął jak wryty, wykonał szybki obrót i uderzył Nicolasa prosto w twarz swoim członkiem.
- Aż mnie odrzuciło, jakby ktoś uderzył mnie w pysk mokrym węgorzem. Wszystkich zamurowało po tym, co zobaczyli. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo poniżające to było: dostać w twarz 14-calowym fiutem przy całej drużynie. To było najgorsze, co spotkało mnie w całym życiu. Przez dosłownie kilka minut w szatni panowała grobowa cisza. Przerwał ją dopiero Ashley Cole, który zapytał: „Teraz moja kolej?” - relacjonował Anelka.
Co więcej, ponoć gdy Arsene Wenger dowiedział się o tym, jakiego czynu dopuścił się Vieira, przybił z nim piątkę i powiedział: „Właśnie dlatego to on jest kapitanem”.

Roztrzaskany boombox

Brian Clough, legendarny twórca sukcesów Nottingham Forest na arenie europejskiej, to postać słynąca z ciętych ripost oraz błyskotliwych komentarzy udzielanych reporterom. Fantastyczną anegdotę opisującą charakter wspaniałego szkoleniowca opowiedział za pośrednictwem audycji „UndrTheCosh” jego były podopieczny, Mark Crossley.
- Graliśmy przed własną publicznością z Wimbledonem. Byli pierwszą drużyną, która przywiozła ze sobą ogromnego boomboxa. Vinnie Jones wszedł, trzymając go na pieprzonym ramieniu, bo to przecież „Crazy Gang”. Patrzyliśmy na ten przedmiot i zadawaliśmy sobie pytanie: co to ku**a jest? Nagle Clough zawołał do Alana Hilla: „Hilly, Hilly! Czy mógłbyś zapukać do ich je**nej szatni i poprosić, żeby ściszyli te cholerstwo?” - wspominał Crossley.
Hill zapukał, drzwi otworzył kapitan Wimbledonu, Vinnie Jones w samych slipkach.
- Posłuchaj, Vinnie, czy mógłbyś ściszyć muzykę. Naszemu „staruszkowi” się to nie podoba.
- Tak, tak. Nie ma problemu.
Alan wraca, muzyka cichnie, aż nagle zaczyna rozbrzmiewać jeszcze głośniej, więc Clough ponownie mówi: „Hilly, Hilly! Idź i powiedz im, żeby wyciszyli ten magnetofon”. Hill znowu puka do szatni Wimbledonu, i znowu otwiera mu Jones.
- Proszę, panie Jones, czy mógłby pan ściszyć muzykę?
- Tak, oczywiście - odparł Vinnie, uśmiechając się pod nosem.
Historia się powtarza, zatem rozjuszony trener Nottingham Forest postanawia wziąć sprawy we własne ręce. Dosłownie. Wstaje, kroczy korytarzem, wparowuje do szatni przyjezdnych, chwyta boomboxa i ciska nim z całej siły o podłogę. Mierzy wzrokiem Vinniego, po czym rzecze: „Teraz puszczaj swoją pie***loną muzykę, Wimbledonie!”.

Włoszczyzna na śmietniku

Thiago Silva z Chelsea podczas rozmowy ze „Sky Deutschland” podzielił się niesamowitą historią z czasów, gdy bronił barw AC Milanu, gdzie grał ze Zlatanem Ibrahimoviciem oraz Gennaro Gattuso, który aktualnie piastuje stanowisko szkoleniowca Napoli. Brazylijski stoper opowiedział, że na jednym z wewnętrznych treningów zespołu włoski twardziel notorycznie prowokował szwedzkiego napastnika. „Ibra”, pomimo początkowego braku reakcji na zaczepki ze strony Gattuso, odpłacił pomocnikowi pięknym za nadobne.
- „Rino” ze Zlatanem spotkali się po treningu w szatni. Wtedy „Ibra” podniósł go jak szmacianą laleczkę, odwrócił do góry nogami i wstawił do kosza na śmieci. To było naprawdę szalone, wszyscy zaczęli rechotać, obserwując reakcję ośmieszonego Gattuso. Przysięgam, że gdy tylko widziałem Gennaro, pękałem ze śmiechu - oświadczył Silva.

Reprymenda ćmy barowej

Kiedy w 2005 r. Roy Keane udzielił pamiętnego, feralnego wywiadu dla klubowej telewizji, w którym atakował kolegów z zespołu, został oskarżony o brak lojalności, co akurat w jego przypadku wydaje się absurdalne. Wściekły na zachowanie kapitana Sir Alex Ferguson podszedł do niego, by wyjaśnić zaistniałą sytuację. Za moment pomiędzy panami wywiązał się dialog, do którego trzy grosze postanowił dorzucić Edwin van der Sar.
- Mam tego serdecznie dosyć! - warknął Ferguson.
- Ja też. Mam dosyć ciebie! - nie pozostawał mu dłużny zawodnik.
- Zmień ton. Trochę szacunku - bronił trenera van der Sar.
- Może tak łaskawie zamkniesz mordę, Edwin? Jesteś tu dwie sekundy, a udzieliłeś dwanaście razy więcej wywiadów ode mnie - skwitował Keane holenderskiego bramkarza.
„Keano” przez całą karierę reprezentował starą angielską szkołę. Nikogo nie prosił o wydanie specjalnej zgody na pójście do baru. Po prostu szedł. Za normę uważał siedem wyskoków do knajpy tygodniowo. Pewnego razu z aresztu odbierał go nawet Alex Ferguson, ale Roy bił się przed nim w pierś, że to już naprawdę ostatni raz, by następnego dnia ponownie zagościć nad knajpianym blatem.
- Miałem 21 lat, byłem singlem. Co miałem robić? Grać w golfa? - pytał ironicznie.

Poskromić technologię

Roy Keane zawsze rządził twardą ręką w szatni Manchesteru United. Potrafił utemperować najostrzejszego zawadiakę zarówno na boisku, jak i poza nim. Gdy pomocnik „Czerwonych Diabłów” mówił, że tak ma być, to każdy sprzeciw był niczym podpisanie na siebie wyroku. Roya - łagodnie rzecz ujmując - najbardziej irytowało, gdy ktoś nie wyłączył telefonu komórkowego przed meczem lub na odprawie, czego dowodem jest chociażby to, jak wydarł się na Gerarda Pique, kiedy usłyszał wibracje w lewej kieszeni jego spodni. Natomiast gdy „Keano” był menedżerem Sunderlandu, poważnie rozpatrywał ściągnięcie do klubu 39-krotnego reprezentanta Walii, Robbiego Savage’a. Zrezygnował, bo piłkarz nagrał wkurzające do granic powitanie na poczcie głosowej.
- Zadzwoniłem do Marka Hughesa. Robbiego nie było akurat w zespole Blackburn, więc zapytałem Marka, czy moglibyśmy spróbować dopiąć transfer. „Sparky” powiedział: „Tak. Robbie kompletnie się tutaj zagubił, ale ty mógłbyś go naprostować”. Hughes pozwolił mi zadzwonić do Savage’a. Dostałem numer telefonu i zadzwoniłem. Wbiłem się na jego pocztę głosową: „Cześć, tu Robbie - whazzup!”. Poczułem się, jakbym uczestniczył w reklamie Budweisera. Nigdy więcej nie wykonałem do niego żadnego połączenia. Pomyślałem wtedy: „Nie mogę z tym człowiekiem, ku**a, podpisać kontraktu” - zobrazował sytuację Keane.

Holenderski sztos

Arjen Robben to urodzony zwycięzca nie tylko w futbolowym świecie, ale również w kontaktach międzyludzkich. „Latający Holender” zazwyczaj nawiązywał relacje z kamratami za pomocą - a jakżeby inaczej - współzawodnictwa. Robben uwielbiał grę w karty. Zwykle toczył tego typu rywalizację z kolegą z kadry, Dirkiem Kuytem. Gdy był już bliski przegranej, zawsze wyrzucał talię (przez okno autokaru, do toalety w samolocie, śmietnika w hotelowym lobby), mówiąc: „Nie dostałem nowych kart w rozdaniu. Jeśli ich nie odzyskasz, kończymy partię”. Holenderski skrzydłowy po prostu nie posiadał w swoim słowniku wyrazu „porażka”.

Nietypowe powołanie

Na koniec anegdotyczno-piłkarskiej podróży znaleźliśmy istną perełkę z polskim akcentem w tle. Właściwie niczego nie trzeba dodawać, ani tym bardziej ujmować. Wystarczy, że rzucicie okiem na poniższą anegdotę przytoczoną przez dawnego trenera w zasłużonych szwedzkich klubach formatu Djurgardens czy Hammarby, czyli Piotra Piotrowicza.
Wyszkolić piłkarza na reprezentanta kraju w godzinę bez wdrożenia żadnych wytycznych, przeprowadzenia treningu, albo nawet przetestowania zawodnika na tle innych graczy. Niemożliwe? Jednak Polak potrafi. Coach Piotrowicz Impact!
***
Oto poprzednie części porcji anegdot, zabawnych sytuacji, wspomnień i dowcipnych zdarzeń okołofutbolowych - od nas dla Was.

Przeczytaj również