Jak Tomasz Hajto wojował z krnąbrnym Samuelem Eto'o. Wakacyjna dawka humoru

Jak Tomasz Hajto wojował z krnąbrnym Samuelem Eto'o. Wakacyjna dawka humoru
MediaPictures.pl / Shutterstock.com
Aspiracje do występów w pierwszej drużynie, mistrzowie wykonywania rzutów wolnych, cięty język legendarnego trenera, czy prośba żony o mniejszą liczbę strzelonych goli. To zaledwie garstka wątków ze świata piłkarskich anegdot, które pragniemy Wam przytoczyć. Bo przecież futbol nie składa się wyłącznie z kopania piłki.
To już kolejna odsłona cyklu pt. „Śmiechu warte” na naszym portalu, w którym wspominamy liczne wpadki, zabawne sytuacje, komiczne cytaty ekspertów piłki nożnej oraz zdradzamy tajemnice szatni, jak również klubowych sekretariatów, gdzie padały słowa, które sprawiły, że nasze spojrzenie na futbol nigdy nie będzie takie jak wcześniej. Zapraszamy!
Dalsza część tekstu pod wideo

Nam strzelać zakazano

Kiedy w 1968 roku Włodzimierz Lubański występował w barwach Górnika Zabrze i osiągał wówczas szczyt popularności, zaczął umawiać się z dziewczyną o imieniu Grażyna, która później została jego małżonką. Pewnego razu piłkarz zaprosił ją na mecz hokeja na lodzie w Gliwicach, więc wspólnie udali się na potyczkę jako kibice.
Zawodnika zabrzańskiej drużyny wypatrzyli fani Ruchu Chorzów, po czym wykrzykiwali pod jego adresem wiązanki niecenzuralnych epitetów. Zszokowana całą sytuacją Grażyna w końcu nie wytrzymała i zapytała Włodzimierza, dlaczego go tak mocno obrażają.
- Co się dzieje? Czemu oni są tak wrogo nastawieni?
- Bo zdobyłem przeciwko Ruchowi mnóstwo bramek.
- A ile ich strzeliłeś?
- Obawiam się, że zdecydowanie za dużo.
- Wiesz co? To może ty strzelaj tych goli mniej?
Namawiać jednego z najlepszych napastników w historii polskiego futbolu, żeby notował mniej trafień, to jakby teraz Anna Lewandowska chciała powstrzymać Roberta przed ładowaniem kolejnych goli. Licznik Lubańskiego dalej nabijał rekordy strzeleckie, choć pani Grażynie trzeba oddać, że troszczyła się o bezpieczeństwo przyszłego męża jak nikt inny.

Do dwóch razy sztuka

Michał Żewłakow reprezentował Polskę w starciach międzypaństwowych aż 102 razy, przez długi czas dzierżąc palmę pierwszeństwa pod względem występów w biało-czerwonym stroju. Ostatnio w programie "HejtPark" na antenie "Kanału Sportowego" przytoczył opowieść z czasów, gdy grał dla Polonii Warszawa.
Ta historia kategorycznie zaprzecza powiedzeniu, że do trzech razy sztuka. Jednak patrząc z perspektywy artystycznej, sztuka przecież nie uznaje kompromisów i rządzi się własnymi prawami. Z drugiej strony, trener Małowiejski po prostu chciał zaoszczędzić Żewłakowowi łatki polskiego Martina Palermo rzutów wolnych. Tacy szkoleniowcy są na wagę złota.

Żyjąc marzeniem

Kariera Martina O’Neilla to kawał niezwykle bogatych dziejów angielskiej piłki nożnej. Pod dowództwem menedżera Nottingham Forest, legendarnego Briana Clougha, drużyna święciła największe sukcesy w postaci zdobytych dwóch Pucharów Europy. O’Neill był bardzo istotnym elementem układanki trenera „Tricky Trees”, ale początki miewał trudne.
Irlandzki pomocnik harował na treningach za trzech, prezentując ponadprzeciętne umiejętności, lecz nie mógł znaleźć uznania w oczach Clougha. Pewnego razu został pominięty przez szkoleniowca i odesłany do drużyny rezerw, co wydawało się mu zupełnie bezpodstawne, więc wparował do jego biura i zagaił o powód tej decyzji.
- Trenerze, dlaczego w sobotę grałem w meczu drugiego zespołu?
- Bo jesteś za dobry, żeby występować w trzecim składzie - odrzekł Clough.
Brian Clough słynął z nietypowych metod motywacyjnych, a jego riposty często wywoływały u zawodników oraz reporterów sportowych salwy śmiechu. Poniżej przedstawiamy kilka wybranych komentarzy charyzmatycznego trenera „Tricky Trees”.
„Chcecie wiedzieć, co myślę o Davidzie Beckhamie? Jego żona nie umie śpiewać, a fryzjer kiepsko przycina włosy”, „Tytuł szlachecki musiałem dostać od mojej sąsiadki. Stara jędza pewnie miała nadzieję, że kiedy będę szlachcicem, wyprowadzę się do jakiejś ekskluzywnej dzielnicy”, „To piłkarze przegrywają mecze, nie taktyka. Nie mogę już słuchać bzdur na temat taktyki, które opowiadają ludzie mający trudności z wygraniem partii w domino”, „Nie mogę powiedzieć, że byłem najlepszym trenerem ze wszystkich. Ale na pewno byłem w Top One”, „Nie przysyłajcie mi kwiatów, kiedy umrę. Jeśli mnie lubicie, możecie wysłać je za mojego życia”, „Kiedy odejdę, Bóg będzie musiał zwolnić swoje ulubione krzesło”.

Hajto vs Eto'o

W październiku 2001 roku Schalke 04 pokonało Real Mallorca 4:0 w ramach rozgrywek Champions League, a jednego z goli dla niemieckiej drużyny strzelił Tomasz Hajto. Polak miał trudne zadanie w tym meczu, bo musiał pilnować wyjątkowo agresywnego Samuela Eto’o. W pewnym momencie Kameruńczyk opluł podporę defensywy Schalke.
„Gianni” postanowił utemperować charakter gwiazdy hiszpańskiego zespołu następującymi słowami: „Słuchaj, mistrzu. Pluć to ty sobie możesz w Kamerunie, ale nie tu i nie na mnie”. Eto’o nie zamierzał spuścić z tonu i już w 26. rywalizacji obejrzał czerwoną kartkę za uderzenie głową Polaka. Prowokacja Hajty okazała się skuteczną bronią.

Recepcjonista i zakonnice

Kiedy 17-letni Patrice Evra grał na turnieju drużyn pięcioosobowych w Juvisy, zaczepił go pewien człowiek, który zaproponował mu kontrakt z Torino. Onofrio Giammarresi na co dzień pracował jako recepcjonista w hotelu, a w wolnych chwilach dorabiał sobie pełniąc funkcję skauta piłkarskiego. Francuz zgodził się bez namysłu i rzeczywiście dostał umowę do podpisania, tyle że nie z Torino, a z trzecioligową Marsalą.
Droga na obóz przygotowawczy drużyny to istna katorga dla Evry. Z Paryża do Mediolanu dotarł bez problemu, natomiast później czekało go wiele przygód. Evra nie potrafił się odnaleźć na dworcu, tablica informacyjna stanowiła czarną magię. Zrezygnowany młodzieniec usiadł, zaczął płakać i wykonał połączenie telefoniczne do mamy.
Oznajmił, że wraca do domu. Za chwilę zmienił decyzję i spędził noc na dworcu. Właśnie wtedy Evra poznał człowieka pochodzącego z Senegalu, który zaoferował mu nocleg, nakarmił, zaś nazajutrz wsadził do właściwego pociągu. Evra był już w drodze na obóz swojego nowego klubu, ale na tym nie koniec perypetii.
Patrice nie miał zielonego pojęcia, na jakiej stacji ma wysiąść i ponownie spanikował. Ostatecznie francuskim chłopakiem zajęła się grupa zakonnic, która podróżowała tym samym pociągiem. Niemniej ciągłymi pytaniami, jak również swoim zniecierpliwieniem, Evra doprowadzał służebnice boże do szewskiej pasji.
- Kiedy wysiadałem, niemal wypchnęły mnie z pociągu. Widok moich pleców był dla nich bez wątpienia bardzo przyjemny - skwitował gracz na łamach „The Guardian”.

(Nie)zdrowa rywalizacja

Zygmunt Kalinowski w latach 70. był znakomitym golkiperem i pretendował do miana bramkarza numer jeden reprezentacji Polski. Świetny piłkarz wrocławskiego Śląska przegrał wyścig o bluzę z „jedynką” w niecodziennych okolicznościach. Jan Tomaszewski wyeliminował konkurenta do pierwszego składu dość nieczystym zagraniem.
Poziom sportowy popularnego „Tomka” był niepodważalny i nawet jeśli pozbył się Kalinowskiego nieświadomie, to przyznajcie uczciwie, że poziom dowcipu pana Jana stanowił swoisty cios poniżej pasa. Tzn. jego poczucie humoru jest takie jego, że bardziej jego niż poczucie humoru.
***
To wszystko, co dzisiaj dla państwa przygotowaliśmy. Mamy nadzieję, że udało się nam wywołać uśmiech na Waszych twarzach. Znacie futbolowe anegdoty i chcecie się nimi podzielić? Uczyńcie to w komentarzach. Dziękujemy za uwagę!

Przeczytaj również