Jak on się tam znalazł?! Najbardziej absurdalny transfer w historii Realu Madryt
Nieraz pewnie widzieliście memy z gatunku “jak oni się tam znaleźli?” - te z krową, której głowa utknęła w konstrukcji słupa oraz baranem i samochodem zawieszonymi na przewodach elektrycznych. Idealnie pasuje tam Julien Faubert w koszulce Realu Madryt. Od jego przenosin do stolicy Hiszpanii minęło już ponad 10 lat, a do tej pory trudno zrozumieć, jakim cudem do nich doszło.
To był jeden z tych transferów, przy których po prostu pozostawało podrapać się po głowie. Kevin-Prince Boateng w “Barcy”? Emmanuel Adebayor na Santiago Bernabeu? To nic w porównaniu z Faubertem w Realu. Wszyscy pamiętają to jako jeden z najbardziej irracjonalnych ruchów w historii futbolu. Reprezentanta Martyniki pamięta się głównie z tego, że… zasnął na ławce rezerwowych. Nikt chyba nie wiedział, o co chodziło z jego wypożyczeniem z West Hamu.
Nie mógł w to uwierzyć
Miał 25 lat. Półtora roku wcześniej “Młoty” kupiły go z Bordeaux za sześć milionów funtów. Ot, piłkarz jakich wiele. Nie wyróżniał się zbytnio, ligowy średniak. W pierwszej części sezonu zagrał łącznie 24 razy, ale tłumów nie porwał. Na koncie miał jedynie trzy asysty i żadnego trafienia. Na polskim portalu kibiców “Los Blancos” wciąż można znaleźć spis komentarzy fanów jego poprzednich pracodawców. Negatywnych lub wręcz obraźliwych, informujących, że nie jest wart ceny, którą zapłacili za niego londyńczycy. Pomimo tego wybrali go wielcy “Królewscy”. Jak sam opowiadał serwisowi “The Athletic”, gdy usłyszał o ich zainteresowaniu, sądził, że to żart.
- Zadzwonił do mnie jakiś Francuz i powiedział, że pracuje dla Realu Madryt, i muszą ze mną porozmawiać. Odparłem, że muszę przygotować się do ważnego meczu i nie mam czasu na te pierdoły. Wyłączyłem telefon, rozegraliśmy spotkanie, a po nim włączyłem go i zobaczyłem z 30 SMS-ów i 50 wiadomości głosowych. Wtedy zrozumiałem, że mówił na serio.
Przed zawodnikiem otworzyła się gigantyczna szansa, której nie mógł przepuścić. Jego agent, Yvan Le Mee, również na początku nie mógł uwierzyć. Wykorzystał kontakty w Hiszpanii, aby zweryfikować informacje. Również był w szoku - nikt sobie nie stroił żadnych żartów!
Taka oferta zdarza się raz w życiu. Przenosiny na Półwysep Iberyjski zostały dopięte błyskawicznie. Za półroczne wypożyczenie zapłacono półtora miliona funtów. W umowie zawarto również klauzulę wykupu, której wysokości nie podano do wiadomości publicznej. Jak się okazało, nie była potrzebna. Pomysł pozyskania Fauberta okazał się kompletnie nietrafiony. Już prezentacja przyniosła jeden z najbardziej pamiętnych obrazków związanych z pobytem na Bernabeu - spojrzenie, jakim obdarzył go legendarny Alfredo Di Stefano.
Co on tam robi?
Oficjalnie dołączył do utytułowanej drużyny w Deadline Day zimowego okienka transferowego 2009 roku. Tydzień później zadebiutował w barwach “Królewskich”, wchodząc z ławki na ostatnie pół godziny starcia z Racingiem Santander. Na kolejny występ musiał czekać miesiąc. 24 minuty przeciwko Athletic Bilbao stanowiły jednocześnie ostatnią okazję do założenia koszulki Realu.
W trakcie pobytu w Madrycie, 25-latek nie dał żadnych sportowych powodów do zapamiętania go. Krótką przygodę podsumowały za to dwa zdarzenia, które nie miały miejsca na murawie. Po pierwsze - zapomniał o treningu, bo myślał, że jest dzień wolny. To było poważne faux pas, ale dało się je zrozumieć. Bardziej kuriozalne zdarzenie miało za to miejsce podczas ligowego starcia z Villarrealem. Siedząc na ławce… przyciął komara. I chociaż odpiera zarzuty o to nieprofesjonalne zachowanie, to dowody wydają się oczywiste.
Wypożyczenie Fauberta stanowiło pewnego rodzaju metaforę frustrującego sezonu madrytczyków. Z Champions League odpadli w 1/8 finału po laniu 0:5 od Liverpoolu. W lidze skończyli za Barceloną, a na finiszu sezonu zaliczyli fatalną serię pięciu porażek, w tym 2:6 w El Clasico. Przygoda w Copa del Rey dobiegła końca po wpadce z trzecioligowym Realem Union. I jeszcze ten kuriozalny niewypał transferowy. Nikt nawet nie pomyślał, żeby zatrzymać zawodnika West Hamu na dłużej. Prawie wszyscy zadawali sobie jedno pytanie: po co w ogóle go ściągnięto?
Wybór trenera
Odpowiedź na to pytanie, na całe szczęście, nie prowadzi nas do jakiegoś wielkiego menedżerskiego przekrętu czy innych szemranych interesów. Le Mee opowiadał “Guardianowi”, że według jego informacji jednokrotny reprezentant “Les Bleus” był wyborem ówczesnego trenera “Królewskich”, Juande Ramosa. Hiszpan przejął schedę po Berndzie Schusterze i najpierw chciał ściągnąć prawego skrzydłowego - obsada boków pomocy, krótko mówiąc, nie porywała. Jeśli chodzi o nominalnych zawodników na tę pozycję, do dyspozycji miał Arjena Robbena i Roystona Drenthe. Lewą stronę najczęściej okupował Wesley Sneijder, który, jak dobrze wiemy, lepiej czuł się raczej w środku pola. Lista życzeń, patrząc z dzisiejszej perspektywy, wyglądała interesująco.
Absolutny numer jeden stanowił grający wówczas w Wigan Athletic Antonio Valencia. Prasa z transferem na Bernabeu łączyła również znajomego Ramosa z White Hart Lane, Aarona Lennona oraz rezerwowego Liverpoolu, Jermaine’a Pennanta. Aby zobrazować wam, jak wielka miała być desperacja “Los Blancos”, spójrzmy na dalsze losy tego drugiego. Pennant ostatecznie wylądował na wypożyczeniu w Portsmouth, a po zakończeniu sezonu przeniósł się za darmo do Realu… Saragossa.
25 milionów funtów za Valencię uznano za zbyt wysoką ofertę i postanowiono przerzucić się na inne cele. Juande Ramos zasugerował, aby ściągnąć Fauberta. Ten wpadł mu w oko jeszcze podczas pracy w Anglii. Czemu jednak boczny obrońca przyszedł jako dodatkowa opcja na skrzydło? Tego chyba nikt nie wie. No i wydaje się, że nikt inny nie dostrzegł w piłkarzu tego, co trener Realu Madryt, a i on sam w końcu szybko zdał sobie sprawę ze swojego błędu.
Ciekawy wpis w CV
Jak łatwo się domyślić, krótki pobyt na Bernabeu był absolutnym szczytem osiągnięć prawego defensora. Po powrocie do Londynu spędził w West Hamie jeszcze trzy lata, spadając z “Młotami” do Championship. Potem na krótko zakotwiczył w tureckim Elazigsporze, po czym wrócił do Bordeaux. Co dalej? Epizody w szkockim Kilmarnock, fińskim Interze Turku i indonezyjskim Borneo FC zaprowadziły go ostatecznie do amatorskiego francuskiego Fréjus-Saint-Raphaël FC. W międzyczasie zaczął również reprezentować Martynikę. Co prawda wystąpił raz w meczu towarzyskim “Trójkolorowych”, strzelając nawet gola, ale terytorium zamorskie nie jest członkiem FIFA. W nowych barwach narodowych zagrał 10 razy i strzelił pięć goli.
Dziś, już jako 36-latek, może pochwalić się wieloma interesującymi pozycjami w CV. Żadna jednak nie dorównuje Realowi Madryt, nawet jeśli przygoda w Hiszpanii przyniosła tylko żarty z jego osoby. W końcu znalazł się na liście życzeń “Królewskich”. To oni wykazali inicjatywę, nikt nie wepchnął go na siłę.
Nie sprawdził się? Trudno, “Los Blancos” nie wtopili w jego transfer ogromnej kasy, a jedynym uszczerbkiem była chyba tylko okazja do docinek. Faubert zrobił coś, o czym wielu lepszych od niego piłkarzy mogło jedynie pomarzyć. Gra w koszulce Realu to jeden z największych zaszczytów, jakich można dostąpić. On na pewno nie żałuje.
Druga sprawa, że to wypożyczenie można skwitować jedynie słynnym “jak do tego doszło, nie wiem”. I możliwe, że nawet sam nasz bohater niespecjalnie ma pojęcia, dlaczego wybrano akurat jego.
Kacper Klasiński