Jak legenda muzyki stworzyła najbardziej rodzinny klub w Anglii. "Inaczej niż w Premier League"
Zanim świat usłyszał o “Witajcie we Wrexham”, kilkadziesiąt lat wcześniej pewien angielski klub został kupiony przez inną gwiazdę show biznesu. Watford kiedyś uratował życie Eltona Johna, a do dzisiaj pozostaje jednym z najważniejszych symboli dla lokalnej społeczności. Wizyta na Vicarage Road to nie lada przeżycie.
“Możesz wszystkim powiedzieć, że to twoja piosenka
Może i jest prosta, ale skoro już ją napisałem
To mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, nie masz nic przeciwko, że
Wyraziłem słowami jak wspaniałym czynisz moje życie”*
Może i jest prosta, ale skoro już ją napisałem
To mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, nie masz nic przeciwko, że
Wyraziłem słowami jak wspaniałym czynisz moje życie”*
Te słowa hitu Your Song autorstwa Eltona Johna witają nas na Vicarage Road. Nie sposób ich nie zauważyć, niezależnie od tego, gdzie siedzimy i skąd obserwujemy popularne “Szerszenie”. Dumnie błyszczą swą żółtą barwą ze szczytu trybuny nazwanej na cześć legendarnego brytyjskiego muzyka, a w tym przypadku przede wszystkim byłego właściciela klubu i jego honorowego prezydenta. Sam tekst pewnie każdy z nas jest w stanie zinterpretować na sto różnych sposobów. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej historii Watfordu, zrozumiemy, że sam Elton mógł go stworzyć z myślą właśnie o ukochanym klubie.
Czas pokolorować szarzyznę
Końcówka listopada. W Polsce za oknem szaro i buro, w dodatku we znaki dawał się coraz mocniejszy chłód. Tymczasem w Londynie, choć może niebo też nie przejawiało zbyt wielu pozytywnych barw, temperatura oscylowała w granicach 12-13 stopni. Przyjemny późnojesienny wypad do stolicy Wielkiej Brytanii należało zacząć od jednego z głównych celów. Ten wiązał się de facto z opuszczeniem miasta i podróżą na jego północne rubieże. Ale choć liczący mniej więcej sto tysięcy mieszkańców Watford leży 15 mil (czyli ok. 24 km) od centrum Londynu, dostaliśmy się do niego z łatwością przy pomocy metra.
Miasteczko znajduje się w Hertfordshire, co ma szczególne znaczenie w przypadku tej historii. Bo mimo że przydomek klubu to “Szerszenie”, w jego herbie odnajdziemy wizerunek innego zwierzęcia. To samiec jelenia, który pojawia się również na fladze całego hrabstwa. Przynajmniej tak tłumaczą to sobie kibice, bowiem sam klub w lipcu tego roku przyznał, że jest to w istocie łoś. Tak czy inaczej, czworonóg obecny jest na herbie od końca lat 70. Wprowadzony został niedługo po tym, jak za 200 tysięcy funtów klub przejął niejaki Reggie Dwight, od małego wielki kibic piłkarski, którego decyzja odmieniła trajektorię Watfordu.
Mały Reggie, znany później całemu światu jako Elton John, na pierwszy mecz na Vicarage Road udał się jako sześciolatek w 1953 roku. Jak przyznał w wydanej rok temu i napisanej przez niego i Johna Prestona książce Watford Forever, stadion był jedynym miejscem, na którym jego na ogół posępny i mroczny ojciec Stanley stawał się szczęśliwy. I choć obaj nie mieli ze sobą zbyt bliskiej relacji, być może to właśnie po nim późniejszy gwiazdor popu odziedziczył pasję do futbolu, a już na pewno miłość do Watfordu. Bo Elton na piłce znał się jak mało kto, a w czasach, gdy zdecydował się na zakup klubu, potrafił rzekomo rozpoznać każdego piłkarza występującego na czterech najwyższych poziomach angielskiego futbolu.
Nic dziwnego, że musiał mieć tak szeroką wiedzę. Kiedy przejął klub, ten grał właśnie w odmętach poważnego futbolu, na czwartym poziomie rozgrywkowym. Wielka Brytania w latach 70. przeżywała ogromny kryzys. W Watfordzie nie było inaczej. Miasteczko położone na północnym obrzeżu Londynu znano wówczas z przemysłu poligraficznego oraz browarniczego. W tamtej dekadzie wiele przedsiębiorstw przeniosło się jednak gdzieś indziej lub zamknęło. To przełożyło się również na funkcjonowanie zespołu, który po prostu nie miał pieniędzy. Samo Vicarage Road wyglądało niewiele mniej posępnie niż położony niedaleko stadionu cmentarz. 29-letni Elton w 1976 roku postanowił, że nieco pokoloruje ten ponury świat.
Nie potrzeba już ramion
Początek wcale nie musiał być taki łatwy. Niedługo po zakupie Watfordu w wywiadzie dla magazynu Rolling Stone nowy właściciel dokonał coming-outu, co do dziś w środowisku piłkarskim stanowi temat tabu. Na Vicarage Road nikt nie miał z tym jednak żadnego problemu. Jedynie kibice rywali często obrzucali go wyzwiskami, które jednak sam Elton często wyłapywał jako “naprawdę zabawne”. Co ciekawe, z dużo większą trwogą na te obelgi reagował Graham Taylor, czyli trener, dzięki któremu kolorowa era “Szerszeni” została zapamiętana nie tylko przez pryzmat wyjątkowej atmosfery, ale także niezwykłych wyników i sportowego rozwoju.
Kto by się spodziewał, że to właśnie konserwatysta z północny okaże się wybrańcem Eltona. Taylor, wcześniej szkoleniowiec Lincoln, od przejęcia “Szerszeni” w ciągu pięciu lat przeprowadził je z trzeciej do pierwszej ligi. Jako trener beniaminka Football League w sezonie 1982/83 sięgnął po wicemistrzostwo kraju. Rok później dotarł też do finału Pucharu Anglii. Odkrył talent Johna Barnesa, późniejszego gwiazdora reprezentacji “Synów Albionu”. Przede wszystkim jednak uratował samego Eltona. Simon Kuper w The Spectator zauważa, że to nie tylko piłkarze, ale i właściciel potrzebował kogoś, kto go zdyscyplinuje. A Taylor, kiedy widział swojego prezesa w złym stanie - po spożyciu alkoholu czy narkotyków - potrafił go po prostu zbesztać. To dzięki niemu piosenkarz zaczął wreszcie wychodzić na prostą.
Można powiedzieć, że to poniekąd klub uratował gwiazdora od całkowitej zguby. Elton na Vicarage Road mógł poczuć się jak zwykły chłopak z sąsiedztwa. Co roku na koniec sezonu organizował imprezę dla wszystkich pracowników klubu - od sprzątaczek po piłkarzy pierwszego zespołu. W okresie wielkanocnym rozdawał najmłodszym fanom czekoladowe jajka. Choć ostatecznie nie odzyskał choćby pensa z zainwestowanych pieniędzy, nie miało to dla niego większego znaczenia. Stadion okazał się dla niego bardziej rodzinny niż jego własny dom. Ale nie ma się też mu co dziwić, bo te słowa potwierdzają również inni kibice.
- Kibicuję Watfordowi od wczesnych lat 70. To jest mój lokalny zespół, zresztą czuję się tu, jakbym był częścią jakiejś wielkiej rodziny. Pamiętam, jak przychodziłem tu z moim synem na barana. A teraz on już dawno mnie przerósł i nie potrzebuje więcej moich ramion, by przychodzić na mecze - powiedział nam Patrick, kibic “Szerszeni”, którego spotkaliśmy wraz z jego sąsiadem Ianem pod bramą na trybunę im. Grahama Taylora na kilkadziesiąt minut przed początkiem spotkania z Queens Park Rangers.
Potrzebna chwila rozgrzewki
Na Patricka oraz Iana wpadliśmy w czasie poszukiwań naszego wejścia na trybunę. Vicarage Road, jak to przystało na angielski stadion, jest wciśnięty gdzieś pomiędzy pobliskie domostwa. Obaj panowie jako pierwsi, ale nie ostatni tego dnia okazali się dla nas szalenie życzliwi. Podczas gdy w obecnych czasach na wielu stadionach kibic traktowany jest przede wszystkim jako klient czy turysta, tutaj mogliśmy poczuć się naprawdę swojsko. Nie musieliśmy sięgąć po pomoc stewardów - w ich rolę świetnie wcielali się lokalni kibice, którzy potrafią zaopiekować się fanami spoza okolicy.
- Ja sam pochodzę z Chichester, które leży na południu Anglii i jest oddalone o mniej więcej dwie godziny drogi od Watfordu. Przeprowadziłem się tu jednak w okolicach 2000 roku. Na Vicarage Road trafiłem dzięki Patrickowi, który był wówczas moim sąsiadem. Mieszkaliśmy wtedy pewnie mniej więcej dziesięć minut od stadionu. Choć teraz już tak nie jest, nadal chodzimy razem na mecze. Zwykle przed pierwszym gwizdkiem decydujemy się jeszcze wejść gdzieś coś razem wypić, ale dzisiaj ten mecz zaczyna się trochę za wcześnie - zaśmiał się Ian.
Kiedy zapytaliśmy naszych rozmówców, który z piłkarzy obecnego Watfordu jest najlepszy, ci nie mieli wątpliwości i wskazali na Giorgiego Czakwetadze. 25-letni reprezentant Gruzji na Vicarage Road występuje od lipca ubiegłego roku. Początkowo trafił do Championship w ramach wypożyczenia z Gent, ale Anglicy już po pół roku zdecydowali się na jego wykupienie z Belgii. Ofensywny pomocnik odpowiada za kreację w zespole “Szerszeni”, choć sam póki co nie notuje jakichś spektakularnych liczb. Ubiegły sezon zakończył z golem i trzema asystami, ale ostatnio i w tym widać u niego progres, bo w aktualnych rozgrywkach w lidze uzbierał już bramkę i cztery asysty.
- Jest niesamowicie uzdolniony i posiada ogromne umiejętności. Z piłką przy nodze można podziwiać go godzinami, ma niesamowicie ułożoną nogę. Może rzeczywiście przydałoby się, żeby strzelał nieco częściej. Nie mam jednak wątpliwości, że przyjdzie taki moment, kiedy przeniesie się do lepszego zespołu z europejskiej czołówki. Ma ku temu przynajmniej wszelkie predyspozycje - opisał Gruzina Patrick, który chwilę później przepowiedział nam też od razu, co czeka nas po wejściu na trybuny: - Kiedy jesteś na Vicarage Road, możesz wyczuć ten rodzinny klimat. To prawda, że trochę zajmuje nam czasu, zanim odpowiednio się rozgrzejemy i zaczniemy doping. Ale jak już nastąpi ten moment, to jesteśmy naprawdę nieźli. Dopiero wtedy poczujesz prawdziwą atmosferę tego stadionu. Czasami po prostu potrzebujemy jakiegoś pozytywnego bodźca, na przykład gola.
Domowe ciastka i ultrasowa maskotka
Na szczęście tego dnia atmosferę nakręciła już sama rywalizacja z QPR. Mimo że dla Watfordu nie jest to de facto derbowy rywal (za takiego kibice uważają Luton), na stadionie zameldowała się pokaźna grupa fanów “The Hoops”. Niestety, naszym nowym znajomym nie udało się poprawnie obstawić wyniku spotkania - Patrick typował 2:0, a Ian 3:1 dla gospodarzy. Tymczasem sobotni pojedynek szóstego przed tym meczem Watfordu z przedostatnim w tabeli QPR zakończyło się bezbramkowym wynikiem. Ten wynik nie mógł ucieszyć nie tylko Toma Cleverleya, który od marca jest menedżerem “Szerszeni”, ale także przypadkowo spotkanej grupy polskich kibiców.
- Przyjechaliśmy do Londynu na weekend, naszym głównym celem było zobaczyć mecze w Premier League. Mieliśmy zaplanowany po jednym na dzień, a że sobotni zaczynał się dopiero o 17:30, chcieliśmy sobie jakoś ciekawie zagospodarować resztę czasu wolnego. Zamiast wchodzić do niezwykle zatłoczonych w tym okresie roku londyńskich muzeów czy zwiedzać miasto, postanowiliśmy zrobić coś mniej standardowego. Stąd decyzja o tym, by kupić bilet na Championship i przyjechać na Watford. Żaden z nas nigdy nie był ani na tym stadionie, ani w ogóle na meczu zaplecza Premier League, więc to tym bardziej nas zaintrygowało - opowiedział nam Wiktor.
Bo mecz Watfordu to szansa, by w dobie skomercjalizowanego futbolu ukrywającego się pod marką Premier League, zobaczyć jednak coś mniej oczywistego. Starsi panowie sprzedający upieczone przez siebie ciastka w przerwie meczu. Harry the Hornet, czyli klubowa maskotka rozkręcająca doping na The Rookery Stand, trybunie zajmowanej przez najbardziej zagorzałych fanów. Do tego miejsce w pierwszym rzędzie gwarantujące ci oglądanie meczu z perspektywy zbliżonej do tej, którą mają piłkarze na boisku. A to wszystko za 35 funtów i to bez konieczności wykupienia drogiego członkostwa w klubie (co jest często obligatoryjne w przypadku innych londyńskich klubów).
- Przed przyjazdem na Watford wiedzieliśmy, że ma fajny stadion, Vicarage Road, a jego wielkim kibicem jest Sir Elton John, którego imieniem jest nazwa jedna z trybun. Atmosfera na meczu okazała się bardzo przyjemna. Szczególnie podobała nam się rozgrzewka przed meczem, ponieważ byliśmy wtedy bardzo blisko zawodników. Kiedy ktoś krzyknął coś do Moussy Sissoko, ten odwrócił się, pokazał kciuka i pomachał. Zwróciliśmy też uwagę na dużą grupę dzieci na trybunach, na których czuć było ten rodzinny klimat. To miłe, kiedy na stadion przychodzi ojciec trzymający jedną ręką ośmioletniego syna, a drugą jego sześcioletniego brata. Watford to lokalny i przyjazny klub i coś zupełnie innego niż to, co widzimy w przypadku Premier League - dodał nasz polski rozmówca.
“Myślałeś "ten głupiec nigdy nie wygra"?
Zatem spójrz na mnie - znów powracam!
Spróbowałem miłości tak zwyczajnie
I jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, mam się świetnie, kiedy ty znów po prostu znikasz!”**
Zatem spójrz na mnie - znów powracam!
Spróbowałem miłości tak zwyczajnie
I jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, mam się świetnie, kiedy ty znów po prostu znikasz!”**
A Watford ma się świetnie i “is still standing” już od 143 lat.
*tłumaczenie Groove.pl
**tłumaczenie Tekstowo.pl)
**tłumaczenie Tekstowo.pl)