Był lepszy, ale i jeszcze gorszy powrót niż Kovacevicia. Też w Legii! "Jedna wielka porażka"

Był lepszy, ale i jeszcze gorszy powrót niż Kovacevicia. Też w Legii! "Jedna wielka porażka"
Kacper Pacocha / PressFocus / pressfocus
Piotrek - Przyborowski
Piotrek PrzyborowskiWczoraj · 12:33
Wszędzie dobrze, ale w Polsce najlepiej. Tak pewnie myślał zimą Vladan Kovacević, który jednak pierwszych tygodni w Legii nie zaliczy do udanych. To kolejny zagraniczny piłkarz wracający do Ekstraklasy po przerwie. Jak wyglądały te powroty i czego możemy się spodziewać w najbliższych latach?
Kiedy spojrzymy na transfery przychodzące z zakończonego niedawno zimowego okna w Polsce, dostrzeżemy tam kilka znajomych twarzy. Erik Jirka wiosną 2020 był wyróżniającą się postacią Górnika Zabrze, a teraz próbuje nawiązać do tego epizodu w barwach innego śląskiego klubu, Piasta Gliwice. Gieorgij Żukow w latach 2020-2022 miewał dobre momenty w Wiśle Kraków, ale nie zdołał uratować jej przez spadkiem z ligi. Teraz stara się uniknąć podobnego scenariusza jako piłkarz Puszczy Niepołomice. Wreszcie Vladan Kovacević po nieudanej próbie podboju Portugalii aktualnie chce odbudować formę w Legii Warszawa.
Dalsza część tekstu pod wideo
Bośniak był bohaterem zdecydowanie najgłośniejszego powrotu do Polski w minionych miesiącach. Na razie jednak, po pierwszych meczach w nowym zespole, wielu typuje go też do miana jednej z największych transferowych wpadek Legii ostatnich lat. A jak to wyglądało w przypadku innych obcokrajowców? Polaków, którzy po zagranicznych wojażach wracali do ojczyzny, pewnie byśmy nie zliczyli. W przypadku stranierich sprawa jest o tyle prostsza, że ich samych w naszej lidze zagrało po prostu znacznie mniej. Ale grupa, która po rozstaniu z Ekstraklasą później do niej jeszcze powróciła, jest i tak pokaźna - wynosi grubo ponad setkę. Powody, dla których obcokrajowcy decydowali się na ponowną grę w Polsce, były najróżniejsze. Podobnie jak również ich dalsze losy.

Barwy mogą szkodzić

W większości przypadków zwykle wracali piłkarze, którzy przed odejściem z Ekstraklasy zaliczani byli do szerokiego grona ligowych gwiazd lub przynajmniej się tu wyróżniali. Stanko Svitlica na początku XXI wieku dzięki rewelacyjnej grze w Legii Warszawa wypromował się do Hanoveru. Z kolei wiele lat później Joel Valencia jako jeden z liderów mistrzowskiego Piasta zapracował na transfer do Brentfordu. Svitlica w Niemczech dobrze prezentował się jednak tylko w 2. Bundeslidze, a Valencia odbił się od Championship. Obaj po jakimś czasie wrócili więc do Polski. Tyle że ani pierwszy w Wiśle Kraków, ani tym bardziej drugi w Legii, a aktualnie w Zagłębiu Sosnowiec furory już nie zrobili.
- Joel Valencia to zresztą chyba najgorszy powrót obcokrajowca, jaki przychodzi mi do głowy. Piłkarz, który wyjeżdżał z Polski jako mistrz kraju z Piastem Gliwice, po powrocie do Ekstraklasy był cieniem samego siebie. Jego pobyt w Legii był jedną wielką porażką. Jeśli chodzi natomiast o powrót zagranicznego piłkarza, który okazał się udany, to tutaj wymieniłbym Miroslava Radovicia. Opuścił Legię w 2015 roku, ale wrócił półtora roku później i błyszczał w Lidze Mistrzów - mówi nam Paweł Gołaszewski, dziennikarz tygodnika Piłka Nożna.
Radović jest ciekawym przykładem, bowiem losy obcokrajowców, którzy powracali do tego samego klubu w Ekstraklasie, układały się różnie. Jorge Felix aktualnie notuje całkiem udaną drugą przygodę w Piaście Gliwice. Ale jego rodacy, Dani Quintana i Carlitos, nie nawiązali już do dawnych sukcesów kolejno w Jagiellonii i Legii. Lepsze powroty, ale też bez błysku, zanotowali z kolei Fedor Cernych (również “Jaga”) i Barry Douglas w Lechu, choć należy zaznaczyć, że Szkot drugi pobyt w Poznaniu okrasił ponownie mistrzostwem. Do dawnych klubów po amerykańskich wojażach wrócili też Boris Sekulić i Zdenek Ondrasek. Pierwszy znów wskoczył na swój solidny poziom w Górniku Zabrze, natomiast drugiemu w Wiśle Kraków w ponownym rozwinięciu skrzydeł przeszkodziły problemy zdrowotne.
- Radović z Legii odchodził jako jedna z najbardziej zasłużonych postaci w XXI wieku i nie sądziłem, że jeszcze wróci. Tymczasem po kilkunastomiesięcznej wyprawie po Chinach, Słowenii i Serbii, znów trafił na Łazienkowską i zagrał w Lidze Mistrzów oraz dołożył do tego jeszcze też dwa mistrzostwa. Trudno o bardziej udany powrót do Ekstraklasy. Ja na drugim biegunie postawiłbym właśnie Carlitosa. Po trzech latach wrócił do Polski, ale w niczym nie przypominał piłkarza, który brylował wcześniej w naszej lidze w barwach zarówno Wisły, jak i przecież Legii. Jego drugi pobyt w stolicy to było pasmo samych niepowodzeń. Wydaje mi się, że nawet w połowie nie sprostał wówczas bardzo wysokim oczekiwaniom - opowiada z kolei Michał Mitrut, komentator Ekstraklasy w CANAL+.

To nie były wakacje

Spośród wspomnianego wcześniej tria Jirka, Kovacević, Żukow, jedynie nowy golkiper Legii był przed odejściem z Polski gwiazdą całej ligi. Wydawało, że Bośniak rozwiąże problem “Wojskowych” na pozycji bramkarza, bowiem żaden z dwójki Kacper Tobiasz i Gabriel Kobylak nie prezentował najwyższej formy. Kovacević jeszcze kilka miesięcy temu był natomiast absolutnie kluczową postacią Rakowa Częstochowa. Latem ubiegłego roku Sporting zapłacił za niego prawie pięć milionów euro, co uczyniło go drugim najdrożej sprzedanym bramkarzem z Ekstraklasy zaraz za Radosławem Majeckim. Choć jesienią 26-latek mierzył się z problemami w Portugalii, wielu sądziło, że w Polsce znów wskoczy na swój najwyższy poziom.
- To przecież nie było tak, że Kovacević przyszedł do Legii po półrocznych wakacjach. W Sportingu uzbierał dziesięć meczów, ale jego dyspozycja była daleka od optymalnej. Spadł w hierarchii i w Warszawie miał się odbudować, a być może też wypromować do innego klubu. Bośniak był dwukrotnie najlepszym bramkarzem Ekstraklasy. Czy miał być też najlepszy w Legii? Najwięksi optymiści pewnie na to liczyli, a realiści wierzyli, że przynajmniej wybroni kilka meczów - zauważa Gołaszewski. - Na razie jednak nie potrafi się odnaleźć przy Łazienkowskiej i popełnia kuriozalne błędy. Głównym problemem wydaje się to, że wskoczył do składu z marszu, bez okresu przygotowawczego i po praktycznie jednym treningu. Goncalo Feio jest konsekwentny i stawia na zawodnika, którego sprowadził, choć moim zdaniem na mecz z Molde powinien dokonać zmiany - twierdzi.
Bośniak został wypożyczony do Legii 6 lutego i po zaledwie dwóch dniach rozegrał pierwszy mecz w nowych barwach. Już w debiucie z Piastem (0:1) jego postawa była jednak podważana. Z Puszczą (0:0) zanotował czyste konto, ale z Radomiakiem Radom (1:3) zaliczył fatalny występ, który przesądził o porażce. Kwestionowano go również po meczach ze Śląskiem (1:1) i Molde (2:3), a czarę goryczy przelało ostatnie ligowe spotkanie z Motorem Lublin (3:3). Tam bramkarz Legii wciąż był w wielu momentach niepewny, a w dodatku w doliczonym czasie gry sprokurował rzut karny dla rywali, przez co “Wojskowi” stracili kolejne dwa punkty.
- Kovacević musi odzyskać pewność siebie, bo dopiero wraca do regularnego grania. Choć zaliczył powrót do Ekstraklasy, to jednak wylądował w zupełnie innym klubie niż ten, z którego odchodził. Presja w Legii jest większa niż w Rakowie, mimo że poziom sportowy obu zespołów jest bardzo zbliżony. Ten transfer wynikał głównie z działania trenera Feio. Często jest tak, że sieć kontaktów decyduje o tym, że dany piłkarz wraca do naszej ligi. Opcje rynkowe są ograniczone, a dyrektorom sportowym łatwiej sprowadzić kogoś, kto poznał już życie w naszym kraju - twierdzi Mitrut.

Rośnie nie tylko liga

Szczególnie, że obcokrajowcom podoba się w Ekstraklasie. Mogą w niej zarobić większe pieniądze niż w swoich ojczyznach, a do tego jest ona świetnie opakowana pod względem medialnym, co wpływa na ich lepszą ekspozycję. Nie dziwią więc powroty piłkarzy z Czech (Adam Hlousek, Kamil Vacek) czy Słowacji (Samuel Mraz, Dusan Kuciak), którzy w dodatku mają też stąd blisko do domu. Nad Wisłą w XXI wieku spodobało się też wielu zawodnikom z Bałkanów, spośród których najliczniej wracali Bośniacy (Semir Stilić, Adnan Kovacević, Jasmin Burić), Chorwaci (Mario Maloca, Marko Kolar) i Serbowie (Radović, Vojo Ubiparip). Chętnie w Ekstraklasie po raz kolejny meldowali się również Łotysze (Pavels Steinbors, Deniss Rakels, Igors Tarasovs) i cała grupa Hiszpanów.
- Jestem w kontakcie z kilkoma zagranicznymi piłkarzami, głównie właśnie Hiszpanami, którzy obecnie grają w innych ligach. Za każdym razem gdy z nimi rozmawiam, przewija się temat ewentualnego powrotu do Ekstraklasy. Wielu z nich bardzo tęskni za Polską i pewnie gdy tylko nadarzy się dobra okazja, nie zawaha się do niej wrócić. Zarówno pod kątem gospodarczym, jak i piłkarskim, Polska idzie do przodu. Nasza liga wspina się w rankingu UEFA. W strukturach klubowych pracuje coraz więcej ludzi z kompetencjami, a coraz mniej “z nadania”. Jestem dużym optymistą w kwestii przyszłości Ekstraklasy i z tego co widzę, podobnie widzą to piłkarze, także ci zagraniczni - uważa komentator CANAL+.
W ostatnich latach wyrosły tutaj przepiękne stadiony, do tego polscy kibice należą do europejskich czołówki w kwestii dopingu. Oprócz samej atmosfery na meczach, piłkarze spoza naszego kraju często po prostu chwalą sobie także życie w Polsce i to też może być dla nich sporym plusem. Nasz kraj należy do najbezpieczniejszych w regionie, a do tego sprzyja również jego lokalizacja w samym centrum Europy. A biorąc pod uwagę najnowsze dokonania polskich klubów w pucharach, można nawet pokusić się o postawienie tezy, że rośnie też poziom sportowy samych rozgrywek. Dlatego nie powinno nikogo dziwić, że tak wielu zagranicznych piłkarzy chętnie powraca do gry w Ekstraklasie.
- Jestem przekonany, że zobaczymy jeszcze wiele takich powrotów. Oby tylko wynikało to z transakcji, na których obie strony mogą zyskać. Nie chciałbym, aby dyrektorzy sportowi sprowadzali dobrze sobie znanych stranierich, tylko dlatego, że nadarzyła się ku temu okazja, bo dany piłkarz przestał regularnie grać w mocniejszej lidze. Jeśli mają to być historie pokroju Carlitosa, to zdecydowanie wolałbym widzieć nowe twarze. Transfery przeprowadzane w ostatnim czasie przez Łukasza Masłowskiego w Jagielloni pokazują, że kreatywność popłaca. Czasem lepiej poszukać kogoś takiego jak Pululu czy Nene, aniżeli pójść po linii najmniejszego oporu i odezwać się do dawnego znajomego - podsumowuje Mitrut.

Przeczytaj również