Iniesta, Buffon, teraz Ilicić. Depresja nie wybiera zawodu. Skończmy z prostymi populizmami
Josip Ilicić wraca do gry w piłkę. Jego historia to przestroga dla wielu osób. Pamiętajmy, że problemy psychiczne nie wybierają ofiar w zależności od wykonywanego zawodu. Słoweniec jest tego doskonałym przykładem.
Kariera Josipa Ilicicia to marzenie niejednego piłkarza. Słoweniec ma za sobą 339 meczów, 96 bramek i 66 asyst w Serie A. Był też w ostatnich latach jednym z najlepszych zawodników w kraju. We Włoszech zaś błyszczał w koszulce Atalanty. W pewnym momencie można było nawet przypuszczać, że zostanie bohaterem transferu do mocniejszego klubu, nawet mimo ponad 30 lat na karku. Wszystko się jednak zatrzymało. I to nie przez formę sportową czy fizyczną. Ani też standardowe dla piłkarzy urazy.
Josip Ilicić musiał się wycofać z gry i zawalczyć o własne zdrowie psychiczne, które dało o sobie znać, kiedy wydawało się, że słoweński piłkarz znalazł się w sportowym raju. Przynajmniej z zewnątrz, bo w środku trawiły go problemy. Teraz 34-latek wraca do miejsca, z którego ruszył do świata wielkiego futbolu, rodzimego Mariboru. I pozostaje tylko trzymać za niego kciuki, bo w pewnym sensie jest symbolem naszych czasów.
Lawina problemów
Ilicić karierę rozpoczynał w słoweńskich SC Bonifika oraz NK Interblock Lublana. Potem, po zaledwie kilkunastu meczach w barwach Mariboru, trafił do Włoch. Na początku do Palermo, a potem kolejno do Fiorentiny i Atalanty. Największą karierę zrobił w tym ostatnim zespole, ale cała jego przygoda z Serie A była niezwykle solidna. Do momentu, w którym nawarstwiły się problemy. Pandemiczne, rodzinne, a w konsekwencji zdrowotne.
Pech chciał, że zbiegło się to w czasie z jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym meczem Słoweńca w karierze. Był 10 marca 2020, a na Estadio Mestalla drużyna Valencii podejmowała Atalantę w meczu 1/8 Ligi Mistrzów. Włosi wygrali ten mecz 4:3, a wszystkie gole dla podopiecznych Gian Piero Gaspariniego zdobył właśnie Ilicić.
Później przyszła jednak cała seria zdarzeń, które odcisnęły piętno na psychice słoweńskiego gracza. Z jednej strony wybuch pandemii, będący dla Bergamo niezwykle dotkliwym doświadczeniem. To wpłynęło na całą społeczność włoskiego miasta, a Iliciciowi przypomniało traumę z dzieciństwa, gdy Bałkany owładnięte były konfliktem zbrojnym, który także pochłonął tysiące ludzkich żyć. Kondukty żałobne na ulicach Bergamo przywodziły na myśl te wojenne, co dla doświadczonego trudną młodością Josipa z pewnością nie było łatwe.
Tym bardziej, że sam piłkarz nie do końca odnajdywał się w roli gwiazdy, a i blask fleszów zaczynał mu doskwierać. Dlatego kolejne impulsy nie pomagały w utrzymaniu dobrej kondycji psychicznej. Czarę goryczy przelała jednak sytuacja rodzinna. Ilicić dowiedział się o niewierności żony, co przybiło go do końca. W tym wszystkim trudno było się spodziewać, że wyjdzie na murawę i będzie robił dobrą minę, gdy w jego głowie pojawiały się kolejne demony. To mogło dotknąć każdego. Traf chciał, że padło na znanego piłkarza.
Przerwa
Pandemia zatrzymała świat futbolu na kilka miesięcy. Josip Ilicić przed lockdownem imponował formą. Trafiał w siedmiu z dziesięciu meczów przed wstrzymaniem rozgrywek, a jego widowiskowa, grająca ofensywnie Atalanta podbijała serca kibiców w Europie. Wiele osób czekało na powrót rozgrywek. Nawet we Włoszech, dotkniętych na początku pandemii najmocniej, zaczęły pojawiać się nieśmiałe głosy o rychłym wznowieniu gry.
- Niech piłka pozwoli na moment oderwać się od strasznej tragedii, niech wróci radość - takie głosy kibiców, ekspertów i włodarzy zaczęły się powielać. I piłka rzeczywiście wróciła. Zaczęła spełniać swoją rolę. Nie wrócił jednak Ilicić, który nie dał rady dawać radości innym, gdy sam wypełniał się coraz większym bólem.
Na początku Słoweniec próbował. W czerwcu 2020 zagrał po kilkanaście minut przeciwko Udinese i Lazio. Do tego dołożył pół godziny przeciwko Cagliari, a w nieco większym wymiarze wystąpił z Juventusem oraz Sampdorią. Nie zanotował jednak żadnej bramki ani asysty. Trener Gian Piero Gasperini wiedział, że Ilicić ma potencjał i chciał go “odzyskać” dla drużyny. Z drugiej strony, piłkarz walczył z depresją, która wiązała mu ręce, nogi i przede wszystkim umysł. Dlatego też ostatecznie zabrakło go w jednym z najważniejszych meczów w historii Atalanty, gdy ta mierzyła się w ćwierćfinale Ligi Mistrzów z PSG.
Na kilka miesięcy Ilicić zniknął. Opinia publiczna nie była w pełni świadoma jego sytuacji. Pojawiały się medialne przecieki o załamaniu z powodu zdrady żony, a co mniej bystrzy twierdzili nawet, że to Josip odpowiedzialny jest za rozpad związku i stara się go ratować. Sytuacja okazała się jednak o wiele bardziej złożona. Bo i depresja nie jest czarno-biała. To nie zero-jedynkowy problem, który da się zdiagnozować i wyleczyć jak naciągnięty mięsień, czy grypę.
Koniec końców Słoweniec do gry wrócił w październiku 2020 roku. Liczby na koniec sezonu 2020/21 zanotował niezłe. Łącznie siedem goli i 11 asyst. Symptomatyczne było jednak to, że rozegrał najmniej minut od sezonu 2013/14.
Odpuścić nie znaczy przegrać
Josip Ilicić próbował wrócić na właściwe tory, ale ostatecznie musiał powiedzieć pas. Walczył przez cały 2021 rok. Notował występy dłuższe i krótsze, raz lepsze, innym razem nieco słabsze. Piłkarsko nie poległ. Choroba jednak cały czas dawała o sobie znać i to z nią trzeba było się zmierzyć, a nie z boiskowymi rywalami. Od początku 2022 roku w Atalancie zagrał tylko 21 minut. Margines. Gdy więc doszło do rozwiązania jego kontraktu z klubem za porozumieniem stron, nikt nie był tym zdziwiony.
- Dziękuję, że mnie wspieraliście. I że zawsze byliście obok. Dziękuję za czułość, którą mi okazaliście. Napisaliśmy piękną historię, która zostanie już w nas na zawsze. Atalanto, zawsze będziesz w moim sercu - napisał na instagramie Josip. Klub, który przecież wiele mu zawdzięczał, także pożegnał swojego bohatera wyjątkowo godnie.
Słoweniec na bezrobociu był przez nieco ponad miesiąc. Ostatecznie zdecydował się wrócić do rodzinnego Mariboru. Możliwe, że znalazłby jeszcze zatrudnienie we Włoszech, gdzie ma wyrobioną markę. Jako dżoker w którymś ze słabszych zespołów. Boiskowy nauczyciel dla młodszych piłkarzy. Wybrał jednak powrót do miejsca, gdzie nie będzie na świeczniku całego piłkarskiego świata. Choć pewnie, ze względu na Ilicicia, o Mariborze zrobi się nieco głośniej.
Być może powrót do korzeni pozwoli poukładać Słoweńcowi życie na nowo. Nie chodzi już o to boiskowe. Po 12 latach w Serie A, pięknych chwilach w Lidze Mistrzów i kilku wybitnych występach, Josip Ilicić nie musi nic nikomu udowadniać. Ma 34 lata i swoje w futbolu zrobił. Teraz powinien w pełni skupić się na własnym zdrowiu, a jeśli gra w Mariborze mu w tym pomoże, to tym lepiej.
Choroba nie wybiera
Przykład Josipa Ilicicia jest pewnym odbiciem całego społeczeństwa w ostatnich latach. Dominuje w nim pogoń za byciem lepszym, presja wyników i szereg bodźców zewnętrznych, na które nie mamy wpływu. Takich jak choćby pandemia, która wywróciła życie wielu osób do góry nogami. To wszystko przekłada się na coraz więcej problemów ze zdrowiem psychicznym.
Co istotne, nie jest tak, że zawodnicy i gwiazdy z pierwszych stron gazet te tematy omijają. Jak pokazuje przykład byłego już gracza Atalanty - piłkarze też mają traumy z przeszłości, obawy o to co będzie jutro, czy problemy rodzinne. Pod tym względem nawet sportowi herosi nie różnią się od przeciętnego pracownika marketu, prezesów wielkich firm, czy też ludzi ze służby zdrowia. Bo depresja, czy inne problemy ze zdrowiem psychicznym, nie są zależne od wagi wykonywanej pracy i społecznego statusu.
Dlatego też trudno zrozumieć tych, którzy usilnie starają się grać wysokim statusem piłkarzy, poniekąd odbierając im prawa do przeżywania problemów. Porównywanie presji piłkarskiej do pracy pielęgniarki lub do ludzi muszących martwić się o opał na zimę to naprawdę tanie zagrywki. Realnie nie mają one wiele wspólnego ze stanem faktycznym. Bo przyczyna boiskowego stresu może leżeć w zupełnie innym miejscu, a wycieranie sobie twarzy prostymi populizmami na samym końcu komuś zaszkodzi.
Dobrze, że o sprawie Ilicicia usłyszał piłkarski świat. Dobrze, że mówi się o źródle jego problemów, które choć nie pochodzą wprost z boiska, to na tym boisku się rozwinęły i przełożyły na grę zawodnika. Warto o tym mówić, bo depresja to wciąż temat tabu. Tym bardziej w środowisku, które opinia publiczna postrzega jako krainę mlekiem i miodem płynącą, gdzie każdy przejaw słabości, to jak splunięcie w twarz ludziom o niższym statusie.
Takie mity obalać trzeba, bo może pomogą one też innym. Od sportowców i prezesów, przez pielęgniarki, aż po szeregowych pracowników każdej innej branży. Bo zdrowie każdy ma jedno. Każdego może dopaść choroba fizyczna, ale też psychiczna. I jeśli odpowiednio nie zareagujemy, to nic tu nie zmieni wykonywany zawód.