Imprezy, poker, Nutella i Call of Duty. Świetny piłkarz, który żyje po swojemu
Piłka nożna to dziś bardzo poważny świat. Pełen profesjonalistów, skupionych na realizacji własnych celów, często stuprocentowo poświęcających się karierze. Nie wszyscy jednak tacy są. Gwiazda Unionu Berlin, Max Kruse, wyłamuje się z tego schematu. I to naprawdę mocno, bo co powiedzieć o gościu, który non-stop wcina Nutellę, ma swój własny zespół wyścigowy, streamuje “Call of Duty”, a i tak świetnie spisuje się na boisku?
Napastnik zespołu ze stolicy Niemiec wyszedł z założenia, że nie można całkowicie poświęcić się dla kariery. Chociaż nie zawsze wszyscy to akceptowali, lubił sobie zabalować. Nie chciał też po prostu rezygnować z wielu przyjemności.
- Maxa Kruse zawsze oceniano jako piłkarza o gigantycznym potencjale, który na własne życzenie nie wykorzystywał go w pełni - opowiada nam o nim dziennikarz TVP Sport, Marcin Borzęcki. - Mniejsze lub większe skandale zawsze szły w parze ze strzelanymi przez niego golami. Nie musiał szaleć na turniejach pokerowych, by było o nim głośno, bo nigdy nie krył się choćby z tym, że nie prowadzi się wzorowo poza boiskiem i podczas gdy inni przygotowują zdrowe posiłki, on woli zjeść kanapkę z ukochaną Nutellą. Nigdy jednak nie odmawiano mu umiejętności, bo trzeba mu oddać, że świetnie spisywał się właściwie w każdym klubie, w którym grał.
Wydaje się, że podejście do spraw pozaboiskowych zamknęło 32-letniemu dziś zawodnikowi drogę do większej kariery. Mimo tego, raczej niczego nie żałuje. Max Kruse przede wszystkim chce być sobą. Przed nikim nie udaje i dlatego właśnie odczuwa radość z tego, co robi w życiu.
Książkowa kariera - do pewnego czasu
Jego kariera początkowo układała się wręcz książkowo. W Werderze, gdzie zaczynał przygodę z dorosłą piłką, nie zdołał przebić się do pierwszej drużyny. Zdecydował się więc na przenosiny do drugoligowego St. Pauli, z którym zaliczył awans do Bundesligi, a następnie spadek. Zrobił dobre wrażenie i dostał ofertę od Freiburga. Tam również zaimponował, więc zgłosiła się Borussia Moenchengladbach. Krok po kroku wspinał się po piłkarskiej drabinie, zmieniając kluby w przemyślany sposób, robiąc przy tym stałe postępy.
- Dość sprawnie pokonywał kolejne szczeble kariery, jak na swój charakterek i niewyparzony jęzor. Jego przygodę do pewnego momentu mogliśmy określić mianem modelowej, bo przecież trafiał do coraz lepszych klubów, trafiając w końcu do kadry. Osobiście nie mogłem jednak odeprzeć nigdy wrażenia, że jemu nie za bardzo zależało, by grać w najlepszych zespołach - kontynuuje Marcin Borzęcki.
W ekipie “Źrebaków” spotkał Luciena Favre’a. Szwajcar pomógł mu stać się jeszcze lepszym piłkarzem. Ogromną wagę przykładał do tego, jak napastnik zachowuje się na boisku i kreuje przestrzeń kolegom. Zrozumienie koncepcji i nauka od menedżera pozwoliły Niemcowi na zaliczenie dwóch świetnych sezonów na Borussia-Park. W obu z nich miał udział przy ponad 20 golach w lidze. Wdarł się też do reprezentacji Joachima Loewa.
Wszystko układało się świetnie i pojawiła się kolejna okazja do zmiany barw. Tym razem zgłosił się posiadający mocarstwowe plany Wolfsburg. Niezły kontrakt? Ambicje na walkę o trofea? Kruse się skusił, lecz nie odnalazł się do końca w nowym środowisku. Nie dostarczał tak imponujących liczb, nie odgrywał tak ważnej roli w zespole, jakiej od niego oczekiwano. Cytując klasyka, “coś się zepsuło”. I to nie tylko na murawie, bo po transferze do VfL doszło do kilku się dziwnych incydentów.
Seria niefortunnych zdarzeń
Sprawy pozaboiskowe zaczęły wywierać ogromny wpływ na karierę urodzonego w Reinbek zawodnika. Najpierw w klubie oburzenie wywołał jego udział w turnieju pokerowym. Właściwie sam występ tam raczej nie skończyłby się aż tak źle. Ale już wydarzenia, które miały miejsce po jego zakończeniu, sprawiły, że gracz Wolfsburga wylądował w kolorowej prasie. Gdy wracał z zawodów World Seriers Poker w Berlinie, zostawił w taksówce wygrane 75 tysięcy euro. Zgłosił się na policję, aby odnaleźć zgubę, ale przez to cała sytuacja trafiła do mediów. Przedstawicielom jego pracodawcy się to nie spodobało i dostał karę finansową.
Niedługo potem Klaus Allofs, dyrektor sportowy klubu spod znaku Volkswagena, postanowił publicznie skrytykować piłkarza. Powód? Zbyt wielkie uwielbienie… Nutelli. Uznano to za przejaw braku profesjonalizmu. W końcu sportowiec powinien się powstrzymywać przed takimi pokusami. Sprawa kuriozalna, lecz pokazała gigantyczną frustrację przedstawicieli Wolfsburga, zawiedzionych nieudanym zakupem.
Może i wszystko rozeszłoby się po kościach, ale, po pierwsze, Kruse nie zachwycał na murawie, a po drugie, szybko nadeszła kolejna bomba. Podczas imprezy urodzinowej w jednym z klubów wyrwał telefon kobiecie robiącej zdjęcia. Okazało się, że była to dziennikarka, więc cała sprawa znowu stała się głośna. A że wcześniej miał jeszcze wpadkę z nagim wideo, które wyciekło do internetu, postanowiono wyciągnąć konsekwencje. Selekcjoner wyrzucił go z drużyny narodowej i już nigdy więcej nie powołał.
- Max regularnie powtarzał nieprofesjonalne zachowanie. Potrzebujemy graczy skupionych na piłce i świadomych tego, że są idolami dla młodzieży - uzasadniał swoją decyzję Loew. Zawodnik opuścił Wolfsburg wraz z zakończeniem rozczarowującego sezonu i wrócił do Bremy, w poszukiwaniu świeżego startu. Tam znowu wskoczył na właściwe tory.
Rozdział boiska od życia prywatnego
Szybko odnalazł dawną formę. Strzelał jak najęty, udowadniając, że pozaboiskowe wpadki nie odcisnęły na nim piętna. Wciąż był świetnym piłkarzem, wciąż mógł odgrywać rolę lidera zespołu Bundesligi i wcale nie musiał rezygnować ze swojego stylu życia. Przez trzy lata wykręcał świetne liczby, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Werder nie należał do ścisłej ligowej czołówki.
Stąd też wielkie zaskoczenie wywołał jego transfer do Turcji. Tym bardziej że mógł zostać zakontraktowany za darmo po tym, jak nie przedłużył umowy.
- Kruse bez problemu znalazłby zatrudnienie w czołowych drużynach Bundesligi, a postanowił odejść do Turcji - opowiada Borzęcki o jego zaskakującym ruchu. - W sumie nigdy nie uzasadnił swojego wyboru, a był w tamtym momencie czołowym zawodnikiem ofensywnym w Bundeslidze. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że nawet Bayern Monachium mógłby zrobić z niego użytek. Ale znalazłyby się też zespoły z czołówki, które - w przeciwieństwie do Bawarczyków - wykorzystywałyby go w wyjściowej jedenastce. Kruse postawił jednak na swoim i wcale nie zdziwiłbym się, jeśli przyczyna przenosin akurat do Stambułu była relatywnie błaha. Może po prostu chciał pomieszkać w Turcji, poopalać się nad Bosforem.
Chociaż i tam kontynuował naprawdę dobre występy, wszystko przekreśliła pandemia. Nie przystąpił do rozmów dotyczących obniżki wynagrodzeń podczas zawieszenia rozgrywek i podjął decyzję o jednostronnym rozwiązaniu kontraktu. Przedstawiciele zespołu z Super Ligi uznali taki ruch za bezprawny i sytuacja po dziś dzień nie została do końca wyjaśniona. Dlatego też minionego lata możliwość zatrudnienia go odpuściło chociażby FC Koeln. 32-latek wylądował w Unionie Berlin i okazało się to świetną decyzją dla obu stron.
Pomimo swoich mocno nietypowych pozaboiskowych zajęć, na murawie stale prezentuje bardzo wysoki poziom. W obecnych rozgrywkach miał udział przy dziewięciu trafieniach zespołu w zaledwie ośmiu występach (w tym dwóch z ławki). Nie przejmuje się opinią publiczną, wyraźnie oddziela swoje obowiązki zawodowe od tego, co robi w wolnym czasie. Niedawno dostał pocztówkę od hejtera, żądającego, aby “sp****alał z jego drużyny”. Nie rozpaczał, nie wściekł się, tylko spokojnie odpowiedział mu na Instagramie, zachęcając, żeby pojawił się na stadionie i powiedział mu to w twarz. Chociaż trzeba przyznać, że wypowiedzenie takich słów w obecności innych fanów Unionu mogłoby okazać się… ryzykowne.
Nie chce udawać
Kruse udowadnia, że dobry piłkarz wcale nie musi być robotem, szalonym, kompletnie skupionym na sporcie profesjonalistą. Może i gdyby miał inne podejście, osiągnąłby jeszcze więcej, pojechał na Euro czy mundial. Odgrywał jednak rolę lidera już w trzech zespołach Bundesligi i 14-krotnie zagrał dla reprezentacji. Takich rzeczy nie może osiągnąć byle przeciętny zawodnik, a szansa powrotu do kadry zdecydowanie mu się należy. Kto wie, może w przypadku odejścia Loewa jeszcze ją dostanie?
Skoro na boisku stale pokazuje klasę, to trudno czepiać się tego, co robi w wolnym czasie. A zajęć ma wiele. Streamuje “Call of Duty”, gra w karty, uwielbia Nutellę i ma swój własny zespół wyścigowy. To część jego prywatnego życia, którego nie zamierza ukrywać. W końcu, gdy zakłada na siebie trykot, daje z siebie sto procent, więc nie można mieć do niego żadnych pretensji.
- Ta cała digitalizacja, większe zainteresowanie piłkarzami, wszechobecne aparaty, telefony i zdjęcia, sprawiają, że nie da się przed tym uciec. Każdy piłkarz musi się zdecydować, czy się przed tym chować, czy próbować być takim, jakim się jest. Ja wybrałem tę drugą drogę. Też mam życie obok piłki. Dokładnie jak człowiek, który od 8 do 17 siedzi w biurze. To, czy po pracy idę grać w pokera, do sauny, czy siedzę przed telewizorem, to już tylko moja decyzja - mówił telewizji DAZN, zanim jeszcze wylądował w Turcji.
Max Kruse jest sobą. Niczego nie udaje. To normalny gość, który po prostu ma niebywały talent do kopania futbolówki. Nie musi robić z siebie wielkiego tytana pracy. I właśnie dlatego trudno go nie lubić. Niewielu mamy takich facetów w świecie wielkiego futbolu.
- Zainteresowanie Kruse wciąż jest ogromne, nie bez kozery, choć gra w klubie o skromnych możliwościach. Jego Instagrama regularnie odwiedza rzesza fanów. Max bawi się życiem, robi to, na co ma ochotę, a tacy zawodnicy - choć z punktu widzenia przełożonego może nieprzyjemni w prowadzeniu - dla kibiców zawsze byli atrakcją. Pokazuje to nagrane przez niego odczytanie szorstkich pozdrowień od kibica, który wysłał mu pocztówkę. Rzeczony fan brutalnie go oczywiście zwyzywał, co samemu Kruse dostarczyło kupę śmiechu. Innym razem spierał się o to, czy podczas robienia kanapki z Nutellą, powinno smarować się kromkę masłem. Z nim po prostu nie da się nudzić! - podsumował postać Niemca Marcin Borzęcki.
I z jego ostatnim zdaniem nie sposób się nie zgodzić. Gracz Unionu wnosi do Bundesligi mnóstwo kolorytu i naturalności. I dobrze, że takie postaci jeszcze się w piłce zdarzają.