Igrzyska śmierci? Tajemniczy, mundialowy wirus zbiera żniwo wśród piłkarzy i dziennikarzy
Nad mundialem w Katarze od początku unosi się odór śmierci. Najpierw kilkuset (według organizatorów) czy kilku tysięcy (według niezależnych raportów) robotników, którzy zmarli na budowach stadionów, dróg i metra. Teraz kilku dziennikarzy relacjonujących turniej. Piłkarze jeszcze się trzymają.
Wszędzie chłodzą. Katarczycy rozkochali się w klimatyzacji. Z jednej strony praca na zewnątrz, w upale, z drugiej mróz nawiewu na stadionach, w metrze, we wszystkich budynkach. Najgorzej jest chyba w głównym centrum prasowym, gdzie nie da się przyzwyczaić do zimna. Kiedy codziennie jesteś wystawiony na zmianę temperatury otoczenia z ponad 30 stopni w cieniu na wiejące 18 stopni w pomieszczeniu, nie sposób uniknąć choroby.
Sam tego doświadczyłem. Pierwszy dzień to był ostry ból gardła, potem doszło kilka dni największego kataru w życiu (w Katarze - nie mogło być inaczej), przemęczenie, ból mięśni i najpierw suchy, a potem mokry kaszel. Tak naprawdę doszedłem do siebie dopiero po ponad dwóch tygodniach, po powrocie do Polski. Diagnoza lekarza: przewlekłe zapalenie zatok.
Doświadczyło tego wielu innych, polskich dziennikarzy, a nawet komentatorzy i eksperci telewizyjni. Wiem o co najmniej trzech kolegach z innych redakcji, którzy spędzili kilka dni w szpitalu w Doha, ominęły ich nawet mecze reprezentacji Polski. Zdiagnozowano u nich ostre zapalenie oskrzeli. To właśnie oskrzela obrywają najmocniej od wściekłej, katarskiej klimatyzacji.
Przez chwilę zastanawialiśmy się między sobą, czy to nie covid. A może tzw. wielbłądzia grypa, czyli MERS - bliskowschodni wariant zespołu niewydolności oddechowej, którym straszą dziś kibiców zachodnie media. Camel flu przenoszona jest przez odkryty w 2012 roku wirus MERS-CoV, podobny do SARS-CoV-2. Objawy choroby przypominają klasyczną grypę, ale w najgorszym przypadku mogą skończyć się śmiercią.
Na co zmarli Roger Pearce i Khalid al-Misslam? Do dziś nie wiadomo. Pierwszy był dyrektorem technicznym stacji telewizyjnej ITV. Miał 65 lat. Drugi był 43-letnim fotoreporterem. Na mecz Francji z Marokiem w centrum prasowym przy stadionie Al Bayt postawiono ich fotografie i księgę pamiątkową.
Obok nich stoi też zdjęcie Granta Wahla, amerykańskiego dziennikarza, który stracił przytomność na trybunie prasowej podczas meczu Argentyna - Holandia. Na trybunach nie było defibrylatora. Po długiej akcji reanimacyjnej odwieziono go do szpitala, gdzie zmarł następnego dnia. Miał 48 lat.
- Nie miałem Covid (badam się tu regularnie), ale poszedłem dziś do kliniki medycznej w głównym centrum medialnym i powiedzieli, że prawdopodobnie mam zapalenie oskrzeli - pisał kilka dni wcześniej na swoim blogu. Narzekał na przemęczenie i zmiany temperatur. Lekarz przepisał mu antybiotyk i syrop na kaszel. Po przetransportowaniu jego ciała do Nowego Jorku przeprowadzono autopsję, która jako przyczynę śmierci wykazała pęknięcie tętniaka aorty.
Mundialowy wirus - nazwijmy tak wszelkie grypowe objawy ludzi przebywających w Katarze - dotknął też piłkarzy. Przed 1/8 finału na ból gardła i płytki oddech narzekali Holendrzy, między innymi Frenkie de Jong i Marten de Roon. Gorączka i osłabienie dopadły też Szwajcarów - Silvana Widmera i Nico Elvediego - a Fabian Schaer nie wyszedł na drugą połowę przez problemy z oddychaniem.
Teraz pochorowali się Francuzi. Adrien Rabiot i Dayot Upamecano zamiast na boisko w meczu z Marokiem, trafili do izolatki. Objawy grypy miał też Kinglsey Coman, a przed finałem dołączyć do niego mają Raphael Varane i Ibrahima Konate. Robi się nerwowo...
- Temperatury w Doha nieco spadły, ale nadal klimatyzacja chodzi wszędzie na pełen regulator. Mieliśmy już kilka grypopodobnych przypadków - przyznaje Didier Deschamps. Organizmy nieprzyzwyczajone do takiego życia po prostu muszą w Katarze swoje odchorować. Bo organizatorzy w kwestii przykręcenia nieco klimy są nieprzejdnani. Zresztą w wielu innych kwestiach też.