Idealny kandydat na selekcjonera reprezentacji Polski? "Postawił ich futbol na głowie, przeszedł do historii"
Przez ponad sześć lat zajmował się reprezentacją Belgii i całą belgijską piłką. Postawił na głowie system szkolenia, otworzył drogę do nowoczesności, a z drużyną narodową osiągnął największy sukces w historii. Chociaż wiele osób zarzuca Roberto Martinezowi zmarnowanie potencjału belgijskiej "Złotej Generacji", to prawdą jest, że szkoleniowiec dokonał tam małego cudu. Teraz zaś jest gotowy na kolejne wyzwanie.
Polski Związek Piłki Nożnej stoi przed piekielnie trudnym zadaniem wybrania nowego selekcjonera reprezentacji Polski. Czesław Michniewicz opuści swoje stanowisko 31 grudnia 2022 i giełda nazwisk wystartuje wówczas z prawdziwą pompą, chociaż już teraz w gronie potencjalnych kandydatów wymienia się Paulo Bento, Vladimira Petkovicia czy Nenada Bjelicę, o których dokonaniach szerzej pisaliśmy odpowiednio TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ.
Nie ulega przy tym wątpliwości, że nowy selekcjoner powinien być w końcu człowiekiem, który poprowadzi naszą kadrę nieco dłużej niż rok. Piłka reprezentacyjna, chociaż niektórzy wymagają cudu, jest procesem ewolucyjnym, długofalowym. Szczęśliwie dla PZPN bez pracy jest obecnie trener, który doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Roberto Martinez przejmował wszak stery Belgii, gdy zespół ten nie miał nawet swojej bazy treningowej. Sześć lat później "Czerwone Diabły" mogą się natomiast pochwalić imponującym w skali Europy obiektem, przełomową technologią w lidze, trzyletnim liderowaniem w rankingu FIFA, brązowym medalem na mistrzostwach świata, a także zadbaniem o wykorzystanie potencjału zawodników z tak zwanej "Złotej Generacji".
Kto wie, czy to nie 49-latek, który pierwsze kroki stawiał na zapleczu angielskiego futbolu, jest idealnym kandydatem na selekcjonera reprezentacji Polski.
Samoloty nad Goodison Park
W 2013 roku Hiszpan otrzymał szansę prowadzenia Evertonu, w którym zastąpił Davida Moyesa - na Goodison Park postać legendarną. Młody szkoleniowiec pokonał wówczas kilku kandydatów, mimo że nie uchodził za główny cel włodarzy "The Toffees". Niemniej zdołał przekonać ich planem na kontynuowanie pracy Szkota przy jednoczesnym wprowadzeniu swoich pomysłów.
Everton, opierający swoją siłę na Romelu Lukaku, zaliczył udany sezon 2013/14. Klub wylądował na piątym miejscu w tabeli, co przyjęto z zadowoleniem, chociaż sam Roberto Martinez deklarował, że zapewni zespołowi udział w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Był to jednak prawdopodobnie jedyny powiew prawdziwego optymizmu podczas kadencji Hiszpana. W kolejnych rozgrywkach klub z Liverpoolu zajął dopiero 11. lokatę w Premier League, zaś w Lidze Europy nie sprostał wyzwaniu rzuconemu przez Dynamo Kijów. Ukraińcy przegrali pierwszy mecz 1:2, ale w rewanżu rozbili rywali 5:2 i awansowali do ćwierćfinału.
Ostatecznie trener z Półwyspu Iberyjskiego pracował na Goodison Park tylko do maja 2016 roku. Seria rozczarowujących wyników - porażka 1:3 z Leicester City, 0:3 z Sunderlandem, odpadnięcie w półfinałach krajowych pucharów - przekonały włodarzy do rozstania się ze szkoleniowcem. Taki pomysł popierali kibice, którzy podkreślali konieczność zmian. Podczas ligowego starcia z Bournemouth nad stadionem przeleciał samolot z wymownym transparentem: "Czas odejść, Roberto".
Hiszpan był krytykowany przede wszystkim za wątpliwą umiejętność w reagowaniu na wydarzenia meczowe. O ile broniło go rozwijanie młodzieży - swoje szanse otrzymali między innymi Ross Barkley, John Stones oraz Tom Davies - o tyle warsztat trenerski Martineza poddawano w wątpliwość. Sprzyjały temu wyniki, bo te Everton w jego erze notował po prostu przeciętne, chociaż w zespół zainwestowano ponad 60 milionów funtów.
- 38% zwycięstw w Premier League,
- 18 punktów straconych przy prowadzeniu w sezonie 2015/16,
- Trzykrotne roztrwonienie dwubramkowej przewagi w sezonie 2015/16 (WHU 2:3, Chelsea 3:3, Bournemouth 3:3),
- 19 punktów straconych przy prowadzeniu w sezonie 2014/15.
Niemniej Roberto Martinez był broniony przez swoich kolegów po fachu oraz ekspertów. Sam Allardyce wskazywał, że Hiszpan zasługiwał na więcej czasu, a w obecnym futbolu nikt nie ma cierpliwości. Pat Nevin, były piłkarz "The Toffees", wskazywał zaś, że samo zwolnienie nie było błędem, ale nie ulega wątpliwości, że wciąż młody szkoleniowiec rozwinie się w przyszłości.
Nikt jednak nie spodziewał się, że pomocną rękę do wyrzuconego z karuzeli trenera wyciągnie jedna z najprężniej rozwijających się reprezentacji w Europie.
Najlepszy mundial w historii
Już niespełna trzy miesiące później po opuszczeniu Evertonu Roberto Martinez podpisał kontrakt z belgijską federacją piłkarską. "Czerwone Diabły" niedawno zakończyły proces gruntownej przebudowy swojego systemu szkoleniowego, czego owocem był rozwój kariery takich graczy jak Romelu Lukaku, którego Hiszpan doskonale znał z pobytu na Goodison Park. Jednocześnie wyniki były dalekie od idealnych - pierwszą wielką imprezą, która miała udowodnić pełnię potencjału "Złotej Generacji", było EURO 2016. Belgowie dotarli tylko do ćwierćfinału, gdzie bezceremonialnie zostali rozbici 1:3 przez Walię.
Nowy selekcjoner miał zatem nie tylko stale rozwijać młodych zawodników, ale też osiągnąć lepsze wyniki niż Marc Wilmots. Po krótkim przetarciu Roberto Martinez i jego zawodnicy wskoczyli w wir eliminacji do MŚ 2018, gdzie poradzili sobie w genialny sposób. Jako pierwsza reprezentacja ze Starego Kontynentu wywalczyli awans na mundial, w grupie nie przegrali żadnego meczu, nawet wtedy, gdy było już po sprawie. To zaś, w połączeniu z potencjałem piłkarzy, zaowocowało narracją podobną do polskiej w 2001 roku. W wypadku "Czerwonych Diabłów" była ona jednak po stokroć bardziej racjonalna - ten zespół naprawdę mógł walczyć o triumf w Rosji.
Same mistrzostwa zdawały się to potwierdzać, bo w pierwszej rundzie reprezentacja z Beneluksu wygrała wszystkie spotkania. Co więcej, czyniła to w sposób naprawdę widowiskowy, bo zdobycie dziewięciu bramek było zdecydowanie najlepszym wynikiem ze wszystkich 32 uczestników imprezy. Wkrótce Roberto Martinezowi udało się również zdać najtrudniejszy test - w 1/8 finału jego drużyna przegrywała 0:2 z Japonią, jednakże, w przeciwieństwie do pobytu w Evertonie, podopieczni Hiszpana odwrócili wynik spotkania i zwyciężyli 3:2 w podstawowym czasie gry.
Kolejnym sukcesem było pokonanie 2:1 nieprzekonującej Brazylii, a finalnie zdobycie trzeciego miejsca. W spotkaniu o brązowy medal "Czerwone Diabły" nie pozostawiły większych złudzeń zawodnikom reprezentacji Anglii, których Roberto Martinez doskonale znał z czasów swojej pracy w Premier League. Belgia wygrała 2:0 i mogła śmiało ogłosić, że przeżyła właśnie swój najlepszy mundial w historii. Wynik ten nie byłby jednak możliwy bez taktycznego planu selekcjonera.
Hiszpan postawił na zaskakujące ustawienie 3-4-2-1. Z jednej strony rekompensowało ono brak klasowych bocznych obrońców, z drugiej zaś podstawowym wahadłowym był skrzydłowy Atletico Madryt, Yannick Ferreira Carrasco. Roberto Martinez wykorzystał jednak doświadczenia swojego kadrowicza, który pracował z Diego Simeone lubującym się w grze defensywnej. Dzięki temu Carrasco nie miał większych problemów z angażowaniem się w obronę.
O sile ataku stanowili zaś Dries Mertens, Romelu Lukaku oraz Eden Hazard. W 2018 roku tercet ten był u szczytu motorycznych możliwości, dzięki czemu Belgia zaskakiwała swoich rywali wysokim pressingiem. Rozpoczynał go już rosły napastnik, a towarzyszący mu skrzydłowi wprowadzali w zakłopotanie licznych defensorów. Pomagał też Kevin De Bruyne, który funkcjonował jako mózg całego zespołu, lecz nie zapominał przy tym o uporczywym bieganiu za rywalem, jeśli tylko była taka konieczność.
Tak ułożona Belgia nie zwojowała może piłkarskiego świata na wielkich imprezach, ale przez trzy długie lata utrzymywała się na szczycie rankingu FIFA. To przyczyniło się do kontynuowania współpracy z Roberto Martinezem, który ostatecznie został szkoleniowcem z największą liczbą zwycięstw u sterów reprezentacji "Czerwonych Diabłów". Jednakże kadencja Hiszpana będzie wspominana przez lata nie tylko przez wzgląd na mundial w Rosji oraz pomniejsze sukcesy. Jej kluczem stało się działanie u podstaw.
Pora wyjść z drewnianych chatek
- Praca z Belgią była czystą przyjemnością z kilku powodów. Lubię budować, a tego słowa nie ograniczam tylko do drużyny. Dla mnie równie ważne jest położenie fundamentów, zrobienie czegoś, co da owoce wtedy, gdy mnie już prawdopodobnie w tym miejscu nie będzie. Selekcjoner musi działać dwutorowo: jedno to tu i teraz, a więc rezultaty. Ale równie ważna jest przyszłość - mówił Martinez w wywiadzie dla portalu "WP Sportowe Fakty". Stanowisko to było potwierdzeniem działań Hiszpana, który w 2018 roku został mianowany dyrektorem technicznym belgijskiej federacji. Dla tamtejszych działaczy była to prawdopodobnie jedna z najlepszych decyzji w historii.
Jasko selekcjoner Martinez chciał mieć dostęp do możliwie największej liczby informacji. Przy czym w jego wypadku nie dotyczyło to podziałów pieniędzy od rządu lub kontaktów z podejrzanymi indywiduami, lecz realnej wartości piłkarskiej. Szkoleniowiec Belgów wnikliwie przyglądał się zawodnikom, których mógł potencjalnie powołać - podzielił ich na trzy grupy, a każda wymagała innego nakładu pracy i zaangażowania.
- A - Zawodnicy Nienaruszalni (o ile nie są kontuzjowani). Np. Kevin De Bruyne, Thibaut Courtois. Nie wymagali szczegółowych obserwacji.
- B - Zawodnicy w Formie. Np. Hans Vanaken. Ich powołanie było uzależnione od aktualnej dyspozycji.
- C - Zawodnicy z Potencjałem. Np. Jeremy Doku, Arthur Theate, Wout Faes. Grupa najbardziej szczegółowo analizowana przez Martineza, układana z myślą o przyszłości kadry. Skupiano się przede wszystkim na piłkarzach, którzy jeszcze nie zadebiutowali w reprezentacji.
Aby ułatwić sobie pracę, Roberto Martinez wraz z rodziną przeprowadził się do Belgii, którą mógł śmiało nazywać drugim domem. Pomocną rękę wyciągnął też związek oraz wszystkie kluby tamtejszej ligi - na stadionach zamontowano kamery umożliwiające nagrywanie meczów w szerokim kącie, co wpływało na jakość dokonywanej analizy.
Wreszcie największą uwagę przywiązano do szkolenia. Chociaż już wcześniej dokonano pewnych zmian, to dopiero rewolucja za kadencji Martineza jest uważana za otworzenie nowego rozdziału w historii belgijskiego futbolu. W 2019 roku osiągnięto porozumienie z firmą Hudl. Przedsiębiorstwo technologiczne zaczęło wówczas dostarczać zaawansowany sprzęt do klubów z Pro League. Umożliwiał on nie tylko wspomniane już nagrywanie spotkań, ale też analizowanie ich w czasie rzeczywistym za sprawą rozbudowanego oprogramowania. Zadbano również o połączenie internetowe między szatnią, zawodnikami na ławce rezerwowych, a sztabem szkoleniowym, co wpływało na prędkość przepływu informacji.
- To dało nam wiele możliwości w pracy. Poczyniliśmy postęp w każdym aspekcie - to tak jak z piłkarzem, który każdego dnia dostarcza dobre podania i rozwija się w tym aspekcie. Możemy iść głębiej w naszej analizie, wymieniamy się informacjami o programie z innymi użytkownikami. Federacja organizuje też kursy, na których spotykają się przedstawiciele innych klubów - to świetne - przekonywał Sandro Salamone, analityk Royal Union.
Trzy lata temu opisywana inicjatywa niespotykana w Europie. Nigdy wcześniej podobny projekt nie został wdrożony na tak szeroką skalę. Efekty przyszły stosunkowo szybko, bo dzięki nowoczesnemu podejściu Roberto Martineza liga zyskała na jeszcze większym znaczeniu w kontekście reprezentacji. Na mundial w Rosji pojechał jeden przedstawicieli Pro League, na EURO 2020 również jeden, a do Kataru pięciu, co było związane nie tylko z powrotem weteranów do rodzimych rozgrywek.
Liga belgijska zaczęła również bić swoje rekordy pod względem transferów wychodzących. W trakcie kadencji Roberto Martineza na stanowisku dyrektora technicznego z kraju wyjechali Charles De Ketelaere, Jonathan David, Jeremy Doku, Wesley, Odilon Kossounou, Sander Berge oraz Victor Osimhen. To siedmiu z dziesięciu najdrożej sprzedanych piłkarzy Pro League - ich przeprowadzki wygenerowały łącznie ponad 178 milionów euro przychodu.
De Bruyne miał rację
Niemniej przy całym myśleniu o przyszłości Roberto Martinez otoczył się szczelnym pancerzem złożonym z doświadczonych piłkarzy, którego nie potrafił wymienić nawet wtedy, gdy dopadła go korozja. Swoich kadrowiczów selekcjoner potraktował bardzo personalnie i ufał im do tego stopnia, że gdy zaczęli zupełnie zawodzić, nie było już odwrotu. Hiszpana krytykowano między innymi za powołanie Edena Hazarda oraz ciągłe stawianie na Romelu Lukaku, chociaż obaj nie znajdowali się w najlepszej formie sportowej oraz fizycznej.
Kwestionowano też leciwą linię defensywy. Roberto Martinez stawiał cały czas na tych samych graczy, czym nieco zamykał drogę młodszym zawodnikom, znajdującym się przecież w kadrze. Doszło więc do tego, że na turnieju w Katarze wszystkie trzy mecze zaczynali 35-letni Jan Vertonghen oraz 33-letni Toby Alderweireld, natomiast do ławki przyspawano perspektywicznych Arthura Theate'a, Wouta Faesa oraz Zeno Debasta.
Tym samym "Złota Generacja" była wciąż na chodzie, ale w tym wypadku nie należy tego traktować jako pochlebstwo. Wiekowi zawodnicy dosłownie chodzili po boisku, co koresponduje z brutalną konstatacją Kevina De Bruyne, który szczerze stwierdził, że on i większość jego kolegów jest już za stara, aby cokolwiek osiągnąć na tegorocznym mundialu. Roberto Martinez kochał swoich zawodników do tego stopnia, że sam nie potrafił lub nie chciał tego zauważyć.
Doprowadziło to do kryzysu, z którym selekcjoner nie zdążył już sobie poradzić. Z ślad za słabymi wynikami szła fatalna atmosfera. Część kadrowiczów odwróciła się od szkoleniowca przez wzgląd na nieprzeprowadzenie oczekiwanej rewolucji pokoleniowej. Inni oskarżali go o zbytnie przywiązanie do Edena Hazarda, który stracił status boiskowego lidera. Wreszcie pogniewano się też na Kevina De Bruyne, bo jego słowa uderzały nie tylko w weteranów, ale i młodych zawodników, zdaniem pomocnika Manchesteru City zbyt słabych na to, aby wskoczyć do pierwszego składu "Czerwonych Diabłów".
Nie znaczy to jednak, że "Złota Generacja", zdmuchnięta niczym domek z kart, zupełnie poszła w zapomnienie. Przy zrozumiałej krytyce Roberto Martineza zapomina się o tym, że to właśnie Hiszpan wysłał rzeczonych zawodników na obligatoryjne kursy trenerskie. Dzięki temu szkoleniowiec chciał mieć pewność, że ich piłkarskie doświadczenie znajdzie swoje przełożenie na kolejne pokolenia, nawet jeśli on sam będzie miał niewiele wspólnego z Beneluksem. Na owoce tej decyzji trzeba będzie jeszcze poczekać, chociaż już teraz jest obiecująco - Burnley Vincenta Kompany'ego jest na autostradzie do awansu do Premier League.
- Belgijska piłka się zmieni, ale mam nadzieję, że to złote pokolenie w dalszym ciągu będzie miało na nią wpływ, choć już w innej roli. Ale chcę podkreślić, bo to niezwykle istotne: 21 piłkarzy, z którymi pracowałem tutaj, ma już trenerskie papiery, skończone kursy UEFA. I oni będą pracować dla dobra i rozwoju belgijskiej piłki. Ta ciągłość będzie więc zachowana - zaznaczył Martinez w rozmowie z Piotrem Koźmińskim.
Co z tą Polską
Roberto Martinez nieprzypadkowo jest wymieniany w ścisłym gronie faworytów do objęcia reprezentacji Polski. Były selekcjoner Belgów ma bogate CV, spełnia warunek pracy w renomowanych klubach i naprawdę porządnej drużynie narodowej. Świetnie rozmawia w języku angielskim, to właśnie z niego uczynił język obowiązujący w szatni "Czerwonych Diabłów". Do tego nie jest szkoleniowcem przesadnie drogim, bo, jak, ujawnił Kristof Terreur, Hiszpan inkasował ostatnio około dwóch milionów euro rocznie. PZPN rzekomo może wydać więcej.
Nie ulega jednak wątpliwości, że kandydatura 49-latka nie ma najmniejszego sensu, jeśli nie zamierzamy powierzyć mu podobnych narzędzi. Roberto Martinez nie będzie szkoleniowcem z doskoku, nie nawykł do pracy w rytmie Paulo Sousy. Jednocześnie nie zadowoli się powierzchownym wpływem na nasz futbol - jeśli zauważy, że wymaga on renowacji, to będzie do niej dążył, niezależnie od tego, czy mowa o kwestiach szkoleniowych, czy też infrastrukturze.
- Gdy zaczynałem tu [w Belgii - przyp. red.] pracę, to belgijska kadra nie miała własnego miejsca. Trenowaliśmy na obiektach Anderlechtu. Dla mnie było jednak nie do pomyślenia, że reprezentacja aspirująca do wygrywania największych turniejów nie ma własnego kąta. I to się udało zmienić. Powstało wspaniałe miejsce, gdzie mamy 10 boisk trawiastych, plus dwa ze sztuczną trawą, a do tego wszelkie niezbędne budynki, które wcześniej były rozsiane po różnych miejscach. To jest to, o czym mówiłem wcześniej. Trzeba po sobie coś pozostawić, zasadzić drzewo, które będzie wydawało owoce nawet wtedy, gdy ciebie już przy nim nie będzie. Tak się buduje przyszłość następnym pokoleniom - powiedział Martinez w wywiadzie dla "WP Sportowe Fakty".
To podejście jawi się jako wielki plus Roberto Martineza. Należy jednak pamiętać, że PZPN nigdy nie był szczególnie skory do dawania takiej mocy selekcjonerom. Raz, że zmieniamy ich jak rękawiczki, dwa, że oczekiwana przez nas myśl szkoleniowa stoi często w zupełnej kontrze do tego, co proponował poprzednik. Nie można sobie chyba wyobrazić bardziej jaskrawego przykładu niż nominowanie Czesława Michniewicza na stanowisko Paulo Sousy.
W wypadku hiszpańskiego szkoleniowca nie będzie drogi na skróty. Powierzenie mu sterów reprezentacji Polski jest zatem obarczone sporym ryzykiem, nie można przecież jednoznacznie stwierdzić, że odniesiemy sukces zbliżony do belgijskiego. Jednocześnie w całym zalewie kuriozalnych kandydatur propozycja Roberto Martineza jawi się aż dziwacznie normalnie. Bo chociaż nie jest to selekcjoner najlepszy na świecie, to w 100% oddany swojej pracy, stawiający określone wymagania i patrzący nieco szerzej niż tylko awans z jednego turnieju na drugi. Belgowie krótko śpiewali o historycznym mundialu w Rosji, szybko zabrali się za to, aby sukces nie został zmarnowany. Ciekawe, czy nas będzie stać na pójście podobną drogą, czy też wybierzemy pławienie się w awansie z grupy, dopóki z kadrą nie pożegna się większość najważniejszych zawodników, których potencjał - wykraczający poza boisko - zostanie koncertowo zmarnowany.
Czy Roberto Martinez to dobry kandydat na selekcjonera reprezentacji Polski?
- TAK87.14%
- NIE12.86%