Historyczne osiągnięcie Świątek. Przełamała złą serię, może być jeszcze lepiej. "Przed Polką duża szansa"
Iga Świątek po raz pierwszy w karierze awansowała do ćwierćfinału Australian Open. Żeby tego dokonać musiała odrabiać straty, co w poprzednim sezonie przychodziło jej ze sporym trudem,
Przegrany pierwszy set w meczu z Soraną Cirsteą był zarazem pierwszym przypadkiem, że w tegorocznym turnieju Świątek była na minusie. W jej krótkiej dotąd karierze meczów trzysetowych ogólnie było niewiele.
Zła passa przerwana
W poprzednim sezonie z 51 pojedynków tylko dziesięć zakończyła na pełnym dystansie. Z reguły kiedy jej szło, to wygrywała w dwóch setach, często gładko rozbijając rywalki. Kiedy mecz się nie układał, to przegrywała w dwóch setach.
Po raz ostatni odwróciła losy pojedynku na początku września, w US Open z Fioną Ferro. Trudno to jednak porównywać do spotkania z Cirsteą, ponieważ Francuzka to znacznie słabsza zawodniczka, w dużej mierze Świątek własnymi błędami wpakowała się wtedy w trzysetowy mecz. Gdy tylko ustabilizowała grę, to nie dała rywalce większych szans. Podobnie było z Kają Juvan.
W poniedziałek w Melbourne poprzeczka wisiała znacznie wyżej. Cirstea długo była wymagającą przeciwniczką. Grała agresywnie, szukała okazji do ataków, często wywierała presję, szczególnie po drugim podaniu Polki. W całym meczu Świątek wygrała zaledwie 24 proc. punktów po drugim serwisie. Tak niekorzystną statystykę miewa niezwykle rzadko.
Najważniejsze jednak, że była w stanie utrzymać równy poziom, a w najważniejszych momentach drugiej i trzeciej partii wejść na najwyższe obroty. To wtedy zostawiała Rumunkę w tyle, szczególnie można to było zaobserwować w decydującym secie, kiedy Cirstea w pewnym momencie wyglądała już na złamaną, pozbawioną chęci do gry i nadziei na zwycięstwo.
Emocjonalną stabilność i umiejętność wygrywania punktów w najważniejszych momentach pokazała też rundę wcześniej, z Darią Kasatkiną. Wynik mógł wyglądać na gładki (6:2, 6:3), ale mecz długimi fragmentami był bardzo zacięty. O wygranej zdecydowała pewność siebie i skuteczność Polki w kluczowych sytuacjach.
Wykorzystanie losowanie
Jeszcze przed rozpoczęciem turnieju losowanie należało uznać za korzystne. W potencjalnej drabince do finału uniknęła tych, z którymi grało jej się trudno: Ashleigh Barty, Pauli Badosy, Marii Sakkari, Naomi Osaki. W trakcie turnieju z jej części odpadły Garbine Muguruza, Aryna Sabalenka i Simona Halep.
W finale znajdzie się jedna z czterech tenisistek: Świątek, Alize Cornet, Danielle Collins lub Kaia Kanepi. To z tą ostatnią zagra w Melbourne o półfinał. 36-letnia Estonka to nie jest najmocniejsze nazwisko w tourze, spora grupa kibiców może jej nie kojarzyć, a obecność w najlepszej ósemce turnieju na pewno jest sporym zaskoczeniem.
Sklasyfikowana jest poza czołową setką, dokładnie na 115. miejscu, ale w przeszłości kilka niespodzianek, szczególnie w Wielkim Szlemie, sprawiła. W tym roku wyeliminowała Sabalenkę i Kerber. W poprzednich latach m.in. w US Open Simonę Halep. Z dziewiętnastu meczów z rywalkami z TOP 10 rankingu WTA, w wielkoszlemowych zawodach wygrała aż dziewięć.
Kanepi potrafi grać z najlepszymi
Opiera swoją grę na silnych, płaskich uderzeniach. W każdym z dotychczasowych meczów miała znacznie powyżej dwudziestu piłek wygranych bezpośrednio, dwukrotnie przekroczyła w tej statystyce nawet trzydzieści. Ma bardzo wysoki, wynoszący 72, procent wygranych punktów po pierwszym podaniu, ale na tle najlepszych tenisistek rzadko, bo często poniżej 50 proc., trafia pierwszym serwisem, co może przekładać się na okazje dla Świątek, która dobrze radzi sobie po drugim podaniu rywalek.
Przed Polką duża szansa, bo drabinka po porażkach czołowych tenisistek ładnie się otworzyła. Będzie jednak musiała utrzymać poziom z poprzednich meczów, kiedy pokazała, że do turnieju jest bardzo dobrze przygotowana nie tylko tenisowo, ale też mentalnie i fizycznie.