Historia, która wstrząsnęła światem. Samobójstwo Roberta Enkego
To nie miało prawa się stać. Miłość, pieniądze, sukcesy - to wszystko było obecne w życiu Roberta Enkego. A mimo to targnął się na własne życie. Dziesięć i pół roku temu Niemcy obiegła szokująca informacja o śmierci golkipera Hannoveru 96. Pamięć o Enkem dalej pozostaje żywa.
Depresja. To słowo coraz częściej pojawia się w opinii publicznej. Nie ma się co dziwić, bo to problem dotykający spory fragment naszego społeczeństwa. Obecny jest również w sporcie, któremu nieodłącznie towarzyszy presja. To właśnie depresja niemieckiego bramkarza zaprowadziła go na tory kolejowe i skłoniła do dramatycznego kroku.
Miłe złego początki
Na początku wszystko szło wręcz wzorowo. Kariera juniorska w Jenie, debiut w 2. Bundeslidze w barwach Carl-Zeissu w wieku 19 lat. Szybko przeprowadził się do Mönchengladbach, a dwa lata później w barwach Borussii był już jej podstawowym bramkarzem w najwyższej klasie rozgrywkowej. Zauważyła go Benfica Lizbona, w której przez trzy lata zagrał w 77 meczach. Choć w stolicy Portugalii nie udało mu się święcić triumfów, to dzięki dobrej postawie trafił do bram piłkarskiego raju. Prezes Joan Gaspart ściągnął go latem 2002 roku do Barcelony.
Niemiec zdecydował się na transfer, choć ówczesny trener Louis van Gaal nie ukrywał, że go… nie kojarzy. Kiedy Robert zadzwonił do szkoleniowca, ten odparł mu: - Pana chce zatrudnić dyrektor sportowy. Ja nawet pana nie znam. Jednak u mnie każdy z trzech bramkarzy podczas przygotowań otrzymuje tę samą szansę.
Enke zaryzykował. Stał jednak na straconej pozycji. Nie był faworytem trenera - Holender zaczął stawiać na młodziutkiego Victora Valdesa. W końcu jednak Niemiec faktycznie otrzymał szansę. W Noveldzie, która stała się jego koszmarem. 1/64 finału Pucharu Króla, wyjazd do trzecioligowego zespołu, teoretycznie nic złego nie mogło się wydarzyć. A jednak ten mecz odcisnął piętno na jego całej karierze. I życiu.
Zaczęło się dobrze, już w 7. minucie trafił Geovanni. Po przerwie wszystko runęło. Płaskie dośrodkowanie, zawahanie Enkego, który nie porozumiał się z obrońcami i wyciągał piłkę z siatki. Popełnił błąd w meczu być może jedynej okazji w “Blaugranie” i to jeszcze z amatorami z 27-tysięcznego miasteczka. Za wiele jak na jeden wieczór, zwłaszcza, że Katalończycy zawiedli na całej linii, a nikomu wcześniej nieznany Madrigal zdobył hat-tricka i Novelda wygrała ostatecznie 3:2. Robert również się nie popisał, po pierwszej bramce cały czas grał wystraszony. Kapitan Frank de Boer darł się wniebogłosy, Enke zbladł, a choć nie były to babole, skreślił go sztab, a kibice wytykali palcem.
Nie tak miało być
Po Noveldzie wzmógł się jego kłopot. Niemiec tylko po tym jednym spotkaniu chciał już kończyć karierę, nie widział sensu dalszej gry. Jednak przetrwał, pomagała mu w tym żona Teresa, w której miał zawsze oparcie. W Barcelonie poznał także dziennikarza ze swojego kraju, Ronalda Renga. Szybko złapali wspólny kontakt. Wkrótce padł pomysł napisania książki o Robercie. Enke bardzo tego chciał, robił sobie notatki. Dziś wiemy, że chciał po zakończeniu kariery opowiedzieć o swojej chorobie. Reng mimo przyjacielskich relacji z bramkarzem, nie wiedział nic o jego depresji. Enke zużywał wiele energii, aby ukryć problem.
- Zbierając materiał do książki, dowiedziałem się, że Robert cierpiał na depresję już kiedy miał 16 lat. Wtedy pojawiały się pierwsze depresyjne nastroje. Może choroba nie atakowała często, ale wracała znowu i znowu - mówił po latach Reng. Wróciła w 2006 roku. Po nieudanym sezonie w Barcelonie przeniósł się na wypożyczenie do Fenerbahce Stambuł. Tam zagrał tylko jeden mecz. Kilka miesięcy później kolejne wypożyczenie, tym razem do drugoligowego CD Tenerife. W 2006 r. był jednak innym golkiperem. Ostoją Hannoveru 96 i i szczęśliwym ojcem Lary. Do czasu.
Córeczka miała olbrzymie problemy zdrowotne. Jej życie stanowiło nieustanną wędrówkę między domem i szpitalem. Kiedy znajdowała się w swoim pokoju, rodzice musieli czuwać przy niej cały czas. Trzymali ją na rękach, wpatrując się na jej sine usta. Pokarm otrzymywała w płynie przez nos dzięki specjalnej sondzie. Procedura karmienia trwała nawet półtorej godziny. Lara znów trafiła na oddział szpitalny. Nic nie zapowiadało jednak najgorszego, stan był stabilny. A kilka minut po godzinie 5:00 lekarz stwierdził zgon. Niewydolność serca. Kiedy Enke wrócił do szatni Hannoveru, poprosił tylko o jedno: - Rozmawiajcie ze mną normalnie. Ale normalnie już nie było.
Jest lepiej, naprawdę
Przez pewien czas wszyscy myślą, że sobie radził, bo świetnie spisywał się w Bundeslidze jako kapitan Hannoveru. Był głównym kandydatem do gry w niemieckiej bramce na mundialu w Republice Południowej Afryki. W dodatku ustabilizowało się jego życie rodzinne, adoptował wraz z Teresą dziewczynkę Leilę. Rozegrał kolejny dobry mecz, dzięki jego interwencjom drużyna zremisowała z HSV 2:2. Po meczu udzielił wywiadu, a na twarzy pojawił się nawet lekki uśmiech.
10 listopada 2009 roku. Tego dnia drużyna miała wolne, ale Robert postanowił, że pojedzie do klubu zrobić sobie trening indywidualny. Dziwne. Jeszcze niedawno trzeba było go namawiać, aby pojechał na obowiązkowe ćwiczenia grupowe. Myśleli, że widocznie mu się poprawiło. Enke jechał samochodem, gdy zadzwonił do niego Reng. Pogadali tylko minutę, bramkarz obiecał, że oddzwoni. Dziennikarz nigdy się już tego nie doczekał. Tymczasem Robert zdążył wymienić jeszcze olej w swoim aucie, a potem rzeczywiście odbył trening. Powędrował jeszcze na kozetkę do masażysty. Rozmawiali normalnie.
18:17. Przejazd kolejowy w Eilvese. Pociąg pośpieszny z Hamburga do Bremy spóźniał się o dwie minuty. W tym miejscu nigdy się nie zatrzymuje, wtedy jednak musiał. Awaryjnie. Na torach znajdował się Robert Enke.
Śmierć 32-latka wstrząsnęła wszystkimi. Robert zostawił żonie list pożegnalny, zaczynający się słowami: “Droga Terri, bardzo mi przykro, że...”. Teresa wpadła w rozpacz. Na jej prośbę władze klubu zorganizowały kilka dni później uroczystość pogrzebową. Na środku murawy trumna, na trybunach 40 tysięcy ludzi, którzy przed bramą stadionu czekali od rana. O 11:00 rozbrzmiała żałobna muzyka, chwilę później “You'll never walk alone”. Wymowne. Tak samo jak obrazki z ówczesnej AWD-Areny. To był największy pogrzeb w Niemczech od 1967 roku, kiedy żegnano byłego kanclerza RFN Konrada Adenauera. Na cmentarzu była zgodnie z prośbą już tylko rodzina. Enke spoczął obok ukochanej córeczki.
Dlaczego?
To chyba najtrudniejsze pytanie, jakie możemy zadać. I nie poznamy wyczerpującej odpowiedzi. Przecież z zewnątrz to wszystko wyglądało już dobrze. - Dowiedziałem się od psychiatrów, że wielkie zmiany w życiu często mogą wywołać chorobę. Może być to nawet przyjemna, piękna zmiana. A więc może to powołanie do reprezentacji jako bramkarza numer jeden było powodem nawrotu choroby? Może to, że adoptował córkę? - zastanawia się dziś Reng, który w 2012 roku wydał książkę o Enke pt. “Za krótkie życie”. W Polsce pozycja ta ukazała się jako “Życie wypuszczone z rąk”. Trudno o bardziej wymowne zdanie.
Depresja potrafi doprowadzić do najgorszego. Często nie wiadomo, dlaczego nagle atakuje. Czy Enke był podatny na to, aby na nią zachorować? Czy w jego dzieciństwie wydarzyło się coś, co tak wpłynęło na jego życie? Niczego takiego nie stwierdzono. Ta historia pokazuje jednak, że mamy do czynienia z ogromnym problemem. Śmierć Enkego nauczyła nas innego patrzenia na tę chorobę. Otworzyła również ludzi, aby otwarcie o niej mówić.
Przemysław Gawin