"Hej, komunisto, polska parówo". Amerykański skandalista bił się z naszą legendą i atakował sędziów
Połamane rakiety, rzucanie mięsem pod adresem oponentów, inwektywy kierowane wobec kibiców na trybunach oraz wiązanki wulgaryzmów, którymi obdarzał sędziów. Tenis przedstawiany jako sport dżentelmenów został przekwalifikowany przez tego jegomościa na współzawodnictwo, gdzie zdolność posługiwania się ciętym językiem stanowi fundamentalny element rywalizacji. Bezczelnością bankowo nie zaskarbił sobie sympatii fanów, ale czarował przebojowością na kortach. Poznajcie Johna McEnroe!
Jeszcze jakiś czas temu rzesza miłośników tenisa ziemnego była zniesmaczona frustracyjnymi zachowaniami Jerzego Janowicza, wykłócającego się z arbitrami. Dewastowaniem sprzętu przez Benoita Paire’a, zniszczeniem czterech rakiet podczas jednego meczu przez Marcosa Baghdatisa albo niekontrolowanymi wybuchami impulsywności Nicka Kyrgiosa. Jednak to wszystko małe piwo w porównaniu z gorejącą krwią zawodników przełomu lat 70. i 80. ubiegłego wieku, wśród których niekwestionowaną władzę piastował McEnroe.
John nie patyczkował się z nikim, gdy toczył zażarte batalie na kortach. Do każdej potyczki przygotowywał się na pełnych obrotach pod względem sportowym, jak również zaostrzając własny język i intensyfikując pokłady nienawiści. Wytrącanie przeciwników z równowagi, doprowadzanie ich do szewskiej pasji, czy też wywieranie presji na arbitrach stanowiły chleb powszedni aroganckiego Amerykanina. Obrywało się też sprawozdawcom i reporterom, relacjonującym wydarzenia tenisowe: „Sędziowie to niekompetentni głupcy, zakały tego świata, ale wy jesteście pieprzonymi hienami! Zwykłymi odpadami na wysypisku śmieci!”.
Brudne zagrywki
Do grona prowokatorów tenisowych aren tamtego okresu należał także Jimmy Connors, choć akurat jemu wysublimowane awantury nie wychodziły na zdrowie. Incydenty z udziałem Connorsa częściej kończyły się odwrotnym efektem, niż intrygancko zaplanowane przepychanki słowne „Superbrata”. Ten przydomek Johnowi nadała brytyjska prasa. Kiedy Jimmy manifestował swoją zarozumiałość, zazwyczaj przeistaczał się w kłębek nerwów, ponosząc porażki. Natomiast McEnroe uczynił z własnej upierdliwości zaletę, która pozwalała zwyciężać najbardziej utytułowanych rywali.
John dołączył do tenisowego touru wspólnie z Ivanem Lendlem w 1978 roku, gdy reputacją naczelnego zawadiaki cieszył się Ilie Nastase, Jimmy Connors walczył z Bjoernem Borgiem o prym w rankingu ATP, zaś Wojciech Fibak triumfował w deblowej odsłonie turnieju wielkoszlemowego Australian Open. Dziewiętnastolatek chciał za wszelką cenę doskonalić warsztat przy siatce, więc poprosił Fibaka, żeby wystąpił z nim w parze podczas imprezy organizowanej na kortach w Bazylei. Nasz rodak wyraził zgodę, sprzedając Johnowi kilka trików, które ten później skrzętnie wykorzystywał.
Panowie wielokrotnie współzawodniczyli w trakcie meczów singlowych, ale w pamięci fanów tenisa utkwiło zwłaszcza starcie z początku lat 80., kiedy rozgrywano zawody w Houston. Tego dnia publiczność dopisała, hala wręcz pękała w szwach, a i poziom sportowy wywoływał podziw. Pierwsza partia wygrana przez „Superbrata”, druga wzięta szturmem przez pana Wojciecha. W decydującym o losach rywalizacji secie zarysowywała się wyraźna przewaga Fibaka, który przełamał podanie oponenta, obejmując prowadzenie 3:0. John w opałach? Nic z tych rzeczy.
McEnroe zainaugurował kanonadę uszczypliwych tekstów: „Hej, komunisto, pokaż na co cię stać”, „Serwuj, polska parówo!”. Ostatecznie amerykański skandalista triumfował, po czym szybko ulotnił się tunelem w kierunku szatni. Polak chwycił rakietę, torbę sportową i dorwał Johna. Doszło do rękoczynów, lecz na szczęście na posterunku był partner deblowy Fibaka, Bobo Żivojinović, który uspokoił szarpiących się graczy. Prywatnie pan Wojciech i McEnroe żyli w komitywie, ale tym jedynym razem po prostu poniosły ich emocje.
McEnroe spuentował sytuację następująco: „Mogę grać nieczysto, byle bym wygrał”.
Niepoważny sędzia
Historia wybitnego tenisisty urodzonego w niemieckim Wiesbaden to kartoteka, która zawsze szokowała obserwatorów, fachowców i dziennikarzy z rozmaitych zakątków globu. Niby za każdym razem można było spodziewać się grubymi nićmi szytego podpuszczania arbitrów lub namiętnie podsycanego jadem rugania organizatorów, ale tak naprawdę nikt nigdy nie zdołał przewidzieć do jakich sztuczek jeszcze jest w stanie posunąć się John McEnroe.
W 1981 roku „Superbrat” zmierzył się w drugiej rundzie wielkoszlemowego Wimbledonu z Tomem Gullicksonem. Gdy sędzia wywołał autowe zagranie, słynny zawodnik wrzasnął: „Jesteś ścierwem!”. Podrażniona duma arbitra sprawiła, że odebrał zawodnikowi punkt. Wtedy miała miejsce epicka już scena, dzięki której - w naszej skromnej ocenie - McEnroe zasłużył na Oscara, wypowiadając kwestię: „Żartujesz? Chyba nie mówisz serio!”.
John trzymał arbitrów na krótkiej smyczy, nie dając sobie w kaszę dmuchać. Poniewierał też natrętnych kibiców, którzy próbowali obrażać jego godność. Jeżeli miałeś „Superbratu” do przekazania niepochlebną informację dotyczącą karygodnego postępowania, bądź ujmowanie umiejętnościom tenisisty, musiałeś liczyć się z natychmiastową ripostą McEnroe. Np. kiedyś, po jednej z odzywek dobiegającej z widowni, John wypalił: „Masz jakieś inne problemy poza tym, że jesteś bezrobotnym kretynem i idiotą?”.
Natomiast tegoroczny wywiad, udzielony Johnowi Feinsteinowi z „Washington Post”, to istna perełka w życiorysie McEnroe, kapitalnie ukazująca jego nieszablonowy charakter:
- Żałujesz czegokolwiek?
- Oczywiście, nie powinienem tak mocno spierać się z sędziami.
- Zwłaszcza, że przeważnie słuszność leżała po ich stronie.
- Nie, oni zawsze byli w błędzie. Mówię tylko, że niepotrzebne wdawałem się w sprzeczki.
Wimbledoński skalp
Dzieje pojedynków pomiędzy Johnem McEnroe i Bjoernem Borgiem to klasyka tenisa, uczta dla statystyków, ucieleśnienie marzeń o przeżywaniu emocji wśród publiki, gdy panowie stają po przeciwległych stronach siatki. Po jednej Szwed określany oazą spokoju, który potrafił zadać szyku, ważył wypowiedzi, grzeszył elegancją. Po drugiej „Superbrat”: pałający gniewem, żywiący się pogardą kibiców, budzący kontrowersje. Ulepieni z zupełnie innej gliny, lecz w identycznym stopniu żądni mistrzowskich tytułów.
Gdy w finale wimbledońskiego turnieju w 1980 roku McEnroe uległ Borgowi po morderczym, wyniszczającym fizycznie spotkaniu, w którym obronił nawet pięć meczboli, obiecał sobie, że za dwanaście miesięcy to właśnie on będzie górą podczas najważniejszego wydarzenia tenisowego na nawierzchniach trawiastych. Słowa dotrzymał. John pokonał szwedzkiego czempiona w czterech setach, przerywając jednocześnie jego fenomenalną passę czterdziestu jeden zwycięskich meczów z rzędu na Wimbledonie.
- Pozwoliłem rakiecie, aby przemówiła za mnie - rzekł na konferencji prasowej McEnroe.
McEnroe i Borg czternastokrotnie spotykali się na korcie, głównie na najwyższych szczeblach rywalizacji turniejowych. Prawie za każdym razem były to potyczki wyrównane, pasjonujące, radujące wzrok miłośników tenisa. Johna cechowało ofensywne usposobienie, uderzenia z głębi kortu, kapitalna gra przy siatce, wyjątkowej urody woleje, świetne bekhendy oraz kąśliwe serwisy ze zmianą kierunku i odpowiednią rotacją.
Gama walorów sportowych Borga ilustrowała się zgoła odmiennie. Dysponował w miarę porządnym podaniem, silnym oburęcznym bekhendem, fantastycznie prezentował się w defensywie, a ponadto zachowywał zimną krew w arcyważnych momentach pojedynków, jakby był całkowicie pozbawiony układu nerwowego. Bilans starć pomiędzy tymi wspaniałymi zawodnikami jest remisowy.
Starość, wciąż radość!
W trakcie profesjonalnej kariery Amerykanin wygrał 77 imprez singlowych, wliczając siedem triumfów w zawodach Wielkiego Szlema. Równie imponująco wygląda rekord kariery, jeśli weźmiemy pod uwagę mecze w grze pojedynczej Johna, który wynosi 881 zwycięstw oraz 198 porażek. Poza tym dorobek McEnroe wzbogacają liczne trofea wywalczone w deblu tudzież mikście, jak również pięciokrotne zdobycie Pucharu Davisa.
Aktualnie „Superbrat” wspiera multum akcji oraz fundacji charytatywnych. Uczestniczy także w potyczkach pokazowych, promujących tenis, z których dochody są przekazywane na rzecz potrzebujących. Niemniej, buńczuczność zakotwiczyła w nim na dobre, tyle że obecnie używa jej, aby bawić fanów, robić show i czerpać z tego szczęście. Dodatkowo nadal potrafi wybornie operować rakietą, czego przykładem jest poniższy materiał wideo.
Spektakularnie wygrany punkt, gest radości, skosztowanie schłodzonego piwka, a na koniec ten ruch ręką, oznajmiający: „Eee, takie sobie”. John McEnroe w pełnej krasie. O ile dawniej posiadał więcej wrogich spojrzeń, spoczywających na jego ekscesach, o tyle dzisiaj korzysta z popularności w najlepszy możliwy sposób. Aczkolwiek zdarza mu się jeszcze zagotować kogoś ze środowiska tenisowego, chociażby Serenę Williams:
- Ona jest niesamowitą zawodniczką, tego nie kwestionuję. Ale gdyby miała brać udział w męskim tourze, to zajmowałaby około siedemsetnego miejsca w rankingu ATP - spekulował „Superbrat”.
Jednak ten drobny wyskok stanowi zaledwie kroplę w oceanie tego, czym raczył nas uprawiając czynnie sport dżentelmenów. Kiedy w 1987 roku przegrał starcie w Filadelfii przeciwko Timowi Mayotte, powiedział: „Z porażki wyniosłem pożyteczną lekcję, ale nie jestem pewien, na czym polega”. Natomiast my aż po kres swoich dni na ziemskim padole będziemy mogli polegać na niezmiennie barwnych komentarzach Johna McEnroe.
Mateusz Połuszańczyk