Harry, uciekaj póki możesz. To już ostatni dzwonek. Taki piłkarz musi wreszcie coś wygrać

Harry Kane w 300 meczach Premier League zdobył 198 bramek. Gwiazdor Tottenhamu trzykrotnie zostawał królem strzelców rozgrywek, ale trofeów drużynowych wciąż mu brakuje. To już ostatni dzwonek, by ich poszukać. Niekoniecznie w barwach “Kogutów”.
Od dobrych kilku lat spekuluje się, że Harry Kane może opuścić Tottenham i poszukać wyzwań w nowym klubie. Do tej pory zawodnik pozostaje wierny ekipie Spurs, ale ta relacja przypomina trochę związek huby z drzewem. I bynajmniej nie napastnik w tym przypadku wciela się w rolę pasożyta. Owszem, Kane ma gwiazdorski status w zespole, nie traci na skuteczności, jest już legendą dla kibiców, lecz w klubowej gablocie Tottenhamu nadal wieje wiatr. Jeden z najwybitniejszych piłkarzy w historii Premier League, mając na karku prawie 30 lat, nie wygrał nic w klubowym futbolu. I wygląda na to, że jeśli nie odejdzie z klubu, to ta sytuacja nie ulegnie zmianie.
Zbliża się ostatni moment na taki ruch. Lato może być dla Kane’a czasem decyzji, które zaważą na reszcie jego kariery. I chyba nawet część fanów Tottenhamu, będąc wdzięczna kapitanowi, nieśmiało życzy mu godnego transferu.
Lider
Kane’owi zaraz pęknie 200 bramek w Premier League. Na półmetku rozgrywek brakuje mu dwóch goli, aby dołączyć do elitarnego “klubu 200”. Klubu, który na razie tworzą tylko Alan Shearer (260 goli) i Wayne Rooney (208). Co więcej, zawodnik Tottenhamu potrzebował zaledwie 300 spotkań, aby dojść do obecnego pułapu. Starsi koledzy takiej średniej mogą mu jedynie pozazdrościć. Z wciąż grających zawodników do snajpera Spurs zbliżył się jedynie Jamie Vardy, mający na koncie 134 trafienia. Gdyby piłkarz “Kogutów” został w lidze do końca kariery, to mógłby nie tylko zostać najlepszym strzelcem w historii rozgrywek, ale i solidnie wyśrubować własny rekord. Na skuteczności Kane’a można zresztą polegać nie tylko w Premier League. W europejskich Pucharach zdobył 45 goli w 74 meczach, a w reprezentacji Anglii ma na koncie 53 bramki, co daje mu pozycję lidera wszech czasów do spółki z Rooneyem. Tu także można śmiało stawiać na to, że niedługo zostanie samodzielnym liderem rankingu.
Kane poniekąd zawsze stawał w czyimś cieniu, jeśli chodzi o światowy futbol. Przez lata oczy fanów zwrócone były na wyścig Leo Messiego z Cristiano Ronaldo, później genialne sezony miał Robert Lewandowski, a teraz w samej Premier League fantastyczne wejście notuje Erling Haaland, który korespondencyjnie toczy boje z Kylianem Mbappe. Co jednak wyróżnia ich na tle Anglika? Wszyscy zaliczali wybitne osiągnięcia w klubach, które regularnie zdobywały trofea. Tottenham takim zespołem nie jest. Harry Kane na pocieszenie może pochwalić się tytułami króla strzelców. Trzykrotnie był najskuteczniejszym graczem Premier League. Po razie dokonywał tego na mundialu oraz w eliminacjach EURO.
Kalendarzowo należał do niego rok 2017, gdy zdobył 56 bramek w 52 meczach. To od zawsze lider z prawdziwego zdarzenia, ciągnący zespół. W takiej roli występuje w Tottenhamie do dziś, rzadziej natomiast jest beneficjentem dobrej formy kolegów z zespołu. Mówiąc wprost - Kane mógłby wykręcić podobne liczby w wielu innych miejscach, ale czy “Koguty” bez niego byłyby od kilku dobrych lat w szerokiej angielskiej czołówce? To już można poddać w wątpliwość.
Lata nadziei i rozczarowań
Nie można powiedzieć, że londyńczycy nie mieli sporych ambicji “za kadencji” Harry'ego Kane’a. Nigdy jednak nie zostały one okraszone końcowym sukcesem. W lidze najbliżej było w sezonie 2016/2017, gdy Tottenham na koniec zajął drugie miejsce. Napastnik zanotował wtedy 29 bramek w 30 ligowych występach. Jego trzy hat-tricki i jeden “czteropak” mogły budzić wrażenie. Koronę dla najlepszego strzelca założył bezapelacyjnie, ale na koniec sezonu ubrał tylko srebrny medal. Rok wcześniej i rok później piłkarze Tottenhamu stawali na najniższym stopniu podium. To regularność godna odnotowania, ale niezakończona puentą, jaką byłoby mistrzostwo kraju. Po wicemistrzostwie nastąpiła zresztą widoczna tendencja spadkowa.
- 2016/2017 - 2. miejsce
- 2017/2018 - 3. miejsce
- 2018/2019 - 4. miejsce
- 2019/2020 - 6. miejsce
- 2020/2021 - 7. miejsce
Odbić się udało dopiero w poprzedniej kampanii, gdy Tottenham zakończył sezon w TOP4 i powrócił do Ligi Mistrzów. To jednak była tylko iskra, za którą żar się nie rozpalił. Brutalnie ocenił to zresztą ostatnio Antonio Conte - Kibice zasługują na same najlepsze rzeczy. Być może zajęcie piątego miejsca w lidze taką jest - stwierdził.
I podobna retoryka nie jest w Tottenhamie nowością. Lata pracy z Mauricio Pochettino doprowadziły do trzech miejsc na podium, ale ostatecznie nie udało się przeskoczyć szklanego sufitu i formuła się wypaliła. Jose Mourinho, który przecież słynie z tego, że potrafi osiągnąć cel wszystkimi możliwymi środkami, także nie wniósł żadnego trofeum do gabloty. Nuno Espirito Santo okazał się nietrafionym wyborem. Z perspektywy czasu jego zatrudnienie wyglądało jak po prostu kupienie sobie czasu, aby znaleźć tego właściwego trenera. Nim miał być Antonio Conte, ale, jak widać, Włoch także poległ w starciu z materią. Perspektywy przed obecną drużyną Spurs są mdłe, a w międzyczasie Harry’emu Kane’owi odjechało kilka pociągów do bardziej utytułowanych klubów. Zaś lokomotywa pod nazwą Tottenham nie jest i nigdy nie była jak TGV.
W końcu wciąż mówi się o tym, że w drużynie brakuje dwóch czy trzech zawodników, aby ta zyskała odpowiednią jakość. Pytanie tylko, jak klub bez sukcesów ma przekonać do siebie prawdziwych gamechangerów? Tottenham nie wygrał niczego wielkiego mając na pokładzie Lukę Modricia czy Garetha Bale’a. Nie zrobił tego, gdy Kane miał wsparcie - będącego w formie - Dele Alliego, Christiana Eriksena czy obecnie Son Heung-mina. Nie pomogło kilka innych ruchów, jak choćby sprowadzenie Richarlisona i Dejana Kulusevskiego. Od lat szumne zapowiedzi kończą się na tym, że najlepszym ruchem “Kogutów” na rynku transferowym jest utrzymanie w klubie Kane’a.
Przegrany
Brak jakiegokolwiek trofeum drużynowego mocno rzutuje na całym dorobku Kane’a. Bo trzeba powiedzieć sobie szczerze, że nawet jeden sukces mógłby znacząco zmienić retorykę wokół niego i jego kariery w klubie. W końcu choćby Steven Gerrard nie był nigdy mistrzem Anglii z Liverpoolem, jednakże wygrał z “The Reds” Ligę Mistrzów i dołożył do tego krajowe puchary. Klubowa legenda, ale nie z “pustym przelotem”. A nad Kane’em wisi jednak fatum meczów o wielką stawkę. W finale Ligi Mistrzów w 2019 roku “Koguty” przegrały z Liverpoolem. Nawet w finałach Pucharu Ligi Angielskiej z Harrym w składzie Spurs dwukrotnie okazywali się gorsi od rywali.
Kolejne przegrane starcia o wysoką stawkę napastnik notował w drużynie narodowej - finał EURO 2020 i batalię o trzecie miejsce na mundialu w 2018. “Harry Kane. Wieczny przegrany”. Gdyby za biografię napastnika wziął się bardziej zgryźliwy autor, to tytuł napisało mu samo życie. Głupio byłoby schodzić ze sceny z łatką tego, który sam był bardzo dobry, może nawet wybitny jak na swoją pozycję, ale nigdy niczego nie wygrał. Właśnie dlatego Harry Kane po prostu musi poszukać nowych wyzwań.
Kierunek?
Przed nim jeszcze kilka lat grania na wysokim poziomie. To jasne, że Harry Kane może znaleźć sobie pracodawcę, który zapewni mu walkę o najwyższe cele. Klub najczęściej się ostatnio przewijający w kontekście transferu Anglika to Bayern Monachium. Zespół z Bawarii po odejściu Roberta Lewandowskiego nie ma w swoich szeregach typowego, bramkostrzelnego gracza. W tym sezonie najlepszym ligowym strzelcem Bayernu jest Jamal Musiala, ale jego dziewięć goli nie robi wrażenia na kibicach, których rozpieszczał przez lata polski snajper.
Jednocześnie Kane pasowałby do wizji grania zespołu, wymagającej od napastnika czegoś więcej niż tylko pakowanie piłki do siatki. W końcu w samej Premier League Anglik ma w dorobku 48 asyst, co pokazuje jego wszechstronność. Bayern to więc najbardziej logiczna droga, ale wcale nie jedyna. Przy lawinie ruchów na rynku transferowym nie można wykluczyć, że Kane’a będzie chciało skusić PSG. Na ten moment w ofensywie zespołu z Francji jest bardzo tłoczno, ale odważnym byłoby stwierdzić, że to się nagle nie zmieni. Na samych Wyspach również są kluby, które mogłyby zyskać na sprowadzeniu Kane’a. Pewnie to już nie Manchester City, mający dwóch młodych i bardzo skutecznych napastników, ale United? Czemu nie. Erik ten Hag wykonuje tam dobrą robotę i być może Harry Kane byłby odpowiednią osobą, aby sprawić, że na Old Trafford wreszcie wrócą trofea.
Oczywiście, nie można wykluczyć, że ostatecznie Harry Kane pozostanie w Tottenhamie. Należałby mu się szacunek za grę całe życie w jednych barwach. Szkoda jednak, jeśli taki napastnik miałby kończyć karierę z wygraną co najwyżej w Audi Cup.