Hajto na karuzeli u Paulety, dwupak Podolskiego, mecz życia Białorusina. Oni napsuli Polsce najwięcej krwi
Reprezentacja Polski w piłce nożnej dostarczała nam w ostatnich latach wielu emocji. Zarówno tych pięknych, związanych ze zwycięstwami, awansami, pamiętnymi golami, jak i negatywnych, by wspomnieć choćby o kilku kompletnie nieudanych turniejach rangi mistrzowskiej. Dziś - choć nie będzie to dla nas przyjemne - wrócimy do tych gorszych momentów, skupiając się na piłkarzach drużyn przeciwnych, którzy najbardziej dali się we znaki Biało-Czerwonym. Trochę ich było.
Pod lupę wzięliśmy więc najlepsze indywidualne występy w szeregach naszych rywali, ale co istotne, skupiliśmy się jedynie na meczach o punkty, rozegranych w XXI wieku. Kto do dziś śni się Tomaszowi Hajcie? Który Polak skarcił własnych rodaków? Jaki piłkarz potrafił strzelić naszej reprezentacji cztery gole w jednym spotkaniu? Przypominamy!
Roman Vasilyuk (Białoruś - Polska el. MŚ 2002)
I na wstępie od razu odpowiadamy na ostatnie z wymienionych wyżej pytań. We wrześniu 2001 roku reprezentacja prowadzona przez Jerzego Engela wybrała się do Mińska na mecz eliminacji Mistrzostw Świata. Bilety do Korei i Japonii były już zabukowane, więc starcie nie urastało do szczególnie wielkiej rangi. Ale występ Romana Vasilyuka docenić trzeba, bo nie codziennie strzela się cztery gole w jednym meczu. Zwłaszcza przeciwko silniejszej drużynie.
Jerzy Dudek raz po raz musiał wyciągać piłkę z siatki po strzałach ówczesnego napastnika Spartaka Moskwa, który dopiero rok temu - w wieku 40 lat - zakończył zawodową karierę. Co ciekawe, w meczu z Biało-Czerwonymi pokazał wtedy sporą uniwersalność, bo dwa gole zdobył lewą nogą, dwa prawą. Na pewno ma co wspominać. Tamto spotkanie nasi rywale wygrali 4:1, a honorowe trafienie zaliczył Marcin Żewłakow.
Pedro Pauleta (Portugalia - Polska, MŚ 2002)
Koszmar senny Tomasza Hajty, który podobno do dziś odkręca się po tym, jak Pedro Pauleta wrzucił go w Korei na karuzelę. Napastnik reprezentacji z Półwyspu Iberyjskiego nie oszczędzał naszych piłkarzy, trzy razy pakując futbolówkę do bramki strzeżonej przez Jerzego Dudka. A to prawa noga, a to lewa. Wychodziło mu wszystko.
Bolesne wspomnienie, bo tamtym występem ówczesny napastnik Girondins Bordeaux przybił gwóźdź do naszej trumny. 0:4 od Portugalii, wcześniej 0:2 od Koreańczyków. Można było powoli pakować manatki.
Anders Svensson (Szwecja - Polska el. ME 2004)
Niezwykle nieudane dla naszej reprezentacji eliminacje, w których lepsza nie była tylko Szwecja, ale nawet Łotwa. W Solnej Biało-Czerwoni zaprezentowali się tragicznie, a porażka 0:3 niemal całkowicie przekreśliła wówczas nasze szanse na rozgrywane w Portugalii Euro.
Bohaterem “Trzech Koron” był biegający w środku pola Anders Svennson, który w 15. minucie płaskim strzałem wyprowadził Szwedów na prowadzenie, a już w drugiej części gry dołożył do swojego dorobku drugie trafienie, tym razem pokonując Jerzego Dudka bezpośrednim strzałem z rzutu wolnego.
Jari Litmanen (Polska - Finlandia el. ME 2008)
Złe miłego początki, czyli mecz otwierający eliminacje do Mistrzostw Europy 2008. W Bydgoszczy podopieczni Leo Beenhakkera podejmowali Finlandię z Jarim Litmanenem w składzie. I to właśnie legenda tamtejszego futbolu skarciła nas wtedy dwukrotnie. Najpierw sprytna podcinka, niedługo później skutecznie egzekwowany rzut karny, i goście sensacyjnie prowadzili 2:0. Zaraz potem podwyższył jeszcze Mika Vayrynen, a trafienie Łukasza Garguły było już tylko na otarcie łez.
Po kilku dniach przydarzyła się jeszcze strata punktów w rywalizacji z Serbią, więc mogłoby się wydawać, że czekają nas niezbyt udane eliminacje. A tymczasem Biało-Czerwoni zaczęli wtedy wygrywać niemal mecz za meczem, dzięki czemu grupę zakończyli na pierwszej pozycji, wyprzedzając m.in. Portugalię, Serbię, Finlandię czy Belgię.
Lukas Podolski (Polska - Niemcy ME 2008)
Ależ to bolało. “Nasz” Podolski odziera reprezentację Polski ze złudzeń w pierwszym grupowym meczu Euro 2008, strzelając dwa gole. Przy jednym z nich asystuje mu w dodatku inny mający polskie korzenie reprezentant Niemiec - Miroslav Klose. “Poldiemu” trzeba jednak oddać, że nawet nie celebrował zdobytych bramek, a na jego twarzy nie było widać radości, a… zmieszanie?
Mimo wszystko to jednak właśnie trafienia Podolskiego sprawiły, że Biało-Czerwoni rozpoczęli Euro od porażki. Później był jeszcze słynny remis z Austrią, po którym cały nasz kraj - niesłusznie - znienawidził Howarda Webba, a na koniec porażka z Chorwacją, która przystemplowała nasz powrót do domu.
Stanislav Sestak (Słowacja - Polska el. MŚ 2010)
Zdecydowanie najgorsze w XXI wieku eliminacje w wykonaniu naszej reprezentacji. Tylko 11 zdobytych punktów, z czego sześć uzbieranych w starciach z San Marino. Do Bratysławy Polacy jechali jednak w dobrych nastrojach, bo kilka dni wcześniej zagrali swój pierwszy (i jedyny) dobry mecz - pokonali Czechów na Stadionie Śląskim.
I do 85. minuty wydawało się, że pójdziemy za ciosem. Wtedy jednak fatalny błąd popełnił Artur Boruc, a Stanislav Sestak nie zmarnował okazji, doprowadzając do remisu. Podopieczni Leo Beenhakkera nie zdążyli się jeszcze otrząsnąć, a wspominany Sestak trafił do siatki drugi raz. W dwie minuty z wyniku 0:1 zrobiło się 2:1 dla Słowaków. Do końca meczu nic się już nie wydarzyło, a wszyscy w naszym kraju zaczęli zdawać sobie sprawę, że do RPA raczej nie polecimy.
Mario Götze (Niemcy - Polska el. ME 2016)
Spotkanie eliminacji do niezwykle udanego dla nas Euro 2016. Biało-Czerwoni w Warszawie pokonali Niemców 2:0, więc podczas rewanżu można było spodziewać się prawdziwej nawałnicy ze strony ówczesnych mistrzów świata. No i faktycznie tak było. Piłkarze Joachima Löwa ruszyli na nas z dużym animuszem, a po 19 minutach było już 2:0. Najpierw do bramki trafił Thomas Müller, zaraz potem Mario Götze.
Mimo wszystko Lewandowski i spółka nie grali wtedy złego meczu. Nasz kapitan zmniejszył nawet straty, wlewając w serca polskich kibiców nieco wiary w pozytywny wynik, ale ostatnie słowo należało do Niemców. Drugi raz tego wieczora na listę strzelców wpisał się Götze.
Renato Sanches & Rui Patricio (Polska - Portugalia ME 2016)
Trudno wymienić jednego Portugalczyka, który napsuł nam wtedy dużo krwi, ale z pewnością warto o tym meczu wspomnieć, bo Biało-Czerwoni stanęli wówczas przed historyczną szansą na półfinał Mistrzostw Europy. A tam czekałaby mocno osłabiona Walia…
Podopieczni Adama Nawałki zaczęli ten ćwierćfinał najlepiej jak mogli. “Lewy” w drugiej minucie wykorzystał świetne dogranie Grosickiego i w polskich domach nastąpiło prawdziwe trzęsienie ziemi. Ale później młodziutki Renato Sanches strzelił najważniejszego gola w swoim życiu. Na nasze nieszczęście. Wszystko mogło potoczyć się jeszcze dla nas dobrze, bo doszło do karnych, w których na wcześniejszym etapie pokonaliśmy przecież Szwajcarię.
Tam jednak Rui Patricio odczytał zamiary Kuby Błaszczykowskiego, odzierając nas z marzeń o pozostaniu na rozgrywanym we Francji turnieju. Do dziś czuć niedosyt.
Christian Eriksen (Dania - Polska el. MŚ 2018)
Ale Duńczycy przerobili nas wtedy na miazgę... Chociaż były to dla polskiej reprezentacji udane eliminacje, to akurat w Kopenhadze nie wychodziło dosłownie nic. Na 1:0 trafił Delaney (po asyście Eriksena), na 2:0 Cornelius (po asyście Eriksena), a niedługo po przerwie kolejne trafienie dołożył Jorgensen. Tu małe zaskoczenie, nie po bezpośredniej asyście Eriksena, ale swój udział w tej bramce ówczesny pomocnik Tottenhamu miał, bo jego wstrzelenie futbolówki przed siebie odbił Fabiański, wobec czego Jorgensen tylko dobił piłkę do pustej bramki.
Ale w końcu i piłkarz z “10” na plecach stwierdził, że fajnie byłoby coś strzelić samemu. Przepięknie przymierzył więc zza pola karnego, ustalając wynik meczu na 4:0. Kapitalne zawody lidera duńskiej kadry. Na nasze nieszczęście.
James Rodriguez (Kolumbia - Polska MŚ 2018)
Za to spotkanie śmiało można wyróżnić całą reprezentacją Kolumbii, albo może… zganić Biało-Czerwonych. Nie ma co ukrywać, zostaliśmy zgnieceni przez Jamesa i spółkę, a to właśnie obecny pomocnik Realu Madryt zakończył mecz z dwoma znakomitymi asystami. Najpierw idealnie dograł na głowę Jerry'ego Miny, dzięki czemu nasi rywale objęli prowadzenie, a w drugiej części gry po jego przytomnym podaniu w sytuacji sam na sam znalazł się Juan Cuadrado, ustalając wynik na 3:0.
James pokazał tym samym, że jest wybitnie turniejowym zawodnikiem, który akurat w reprezentacji Kolumbii wskakuje zazwyczaj na bardzo wysoki poziom, co nie zawsze udaje mu się w klubie.
Dominik Budziński