Haaland w jednej drużynie z Mbappe. Wielka kasa na stole. "Na tym mundialu zobaczymy siłę tego duetu"

Wielkie transfery rozgrywają się już nie tylko między klubami. Siła marketingowa piłkarzy stała się tak duża, że coraz więcej będzie batalii koncernów odzieżowych. Erling Haaland zgrabnie przez ponad pół roku podbijał cenę, by ostatecznie dołączyć do Kyliana Mbappe i zagrać w zespole Nike. Amerykanie znowu triumfują, po tym jak idealnie poukładali klocki w trakcie mistrzostw świata w Katarze.
Zwykle się o tym nie mówi. Kibice rzadko zwracają uwagę, jakie logo mają poszczególne reprezentacje i który piłkarz strzela w jakich butach. Ten świat nie przebija się do mediów w takim stopniu jak uniwersum transferów, a przecież tutaj też na stole leży wielka kasa. Nike doskonale ma to policzone: 54 procent goli strzelonych w Katarze to sprawa “ich ludzi”. Sam model “Nike Zoom Mercurial Superfly 9” wykręcił 18 bramek, ale to normalne, skoro grają w nich Kylian Mbappe i Marcus Rashford. Bramka otwarcia Ennera Valencii też należała do Nike’a. Te z pozoru niewinne dane za chwilę będą szeroko analizowane, a potem zamienione na strumień forsy.
Koncerny odzieżowe są dziś jak najlepsze działy scoutingu: muszą działać szybko, kupować potencjał i liczyć na udaną inwestycję. Haaland w ostatnim roku był najbardziej łakomym kąskiem na rynku, co wynikało z dobrej strategii jego grupy doradczej. Norweg nie chciał na szybko podpisywać umowy z żadnym sponsorem technicznym. Prawie rok słuchał ofert gigantów i patrzył jak się licytują. Najbardziej aktywny był oczywiście Nike, który ma dziś przed sobą wizję tworzenia wspólnych reklam z dwójką najbardziej ekscytująca graczy młodego pokolenia. Haaland zarobi rocznie 23 mln euro. Dopiero niedługo pewnie poznamy długość umowy, choć już teraz spekuluje się, że nie będzie to dziesięcioletni kontrakt jak u Mbappe. Wszystko po to, by za jakiś czas znowu podbić cenę.
Futbol pod tym względem przeszedł niesamowitą drogę. Nie da się tego porównać z raczkującym światem reklamy na mundialu w Meksyku w 1970 roku, gdy Puma za 120 tysięcy dolarów zrobiła z Pelego pierwszego influencera w historii. Brazylijczyk doskonale wiedział, że to pierwszy turniej z tak dużym oddziaływaniem telewizji, więc specjalnie przeciągał moment sznurowania butów. Wkrótce wyszło, że ekipa filmowa też była opłacona, a to jeszcze bardziej rozwścieczyło konkurencyjny adidas. Tamten moment był początkiem walki o największe okno ekspozycyjne piłki. Dzisiaj każdy prze do przodu ze swoim flagowcem: adidas ma Messiego, Nike - Mbappe, a Puma dwa lata temu zrobiła świetny interes, ściągając Neymara.
Dzisiaj w Herzogenaurach w Bawarii, gdzie niemiecki koncern od ponad 80 lat ma swoją siedzibę, na każdym kroku widać uśmiechniętą facjatę piłkarza PSG. Neymar nie chciał być jednym z wielu w Nike, więc po 15 latach zerwał umowę i powędrował do Pumy. Jego umowa jest najwyższa w historii, wyższa niż Messiego i Ronaldo. Zarabia 25 mln euro rocznie, a wszelkie dane wskazują, że mimo trzydziestki ciągle oddziaływuje na młodych i znakomicie podbija sprzedaż produktów. Neymar pootwierał brazylijski rynek, ale też przyczynił się do sukcesu w Ameryce Południowej. Bjoern Gulden, były szef Pumy, mówił rok temu, że gdy firma zrobiła badania na temat “piłkarzy jutra”, to Brazylijczyk nadal znajdował się w czołówce obok dużo młodszych Mbappe i Haalanda.
Ten moment nadchodzi albo już nadszedł. Mbappe strzelając hat-tricka w finale mistrzostw świata pokazał, że jest godnym następcą Messiego, by na dekadę zawładnąć globalną wyobraźnią. Haalandowi nie pomaga fakt, że jego Norwegia tkwi na marginesie wielkiej piłki, ale jeśli wygra Ligę Mistrzów z Manchesterem City, to marketingowa winda zacznie jechać jeszcze mocniej. Dzisiaj to ta dwójka rozdaje karty, a to, że obaj znajdują się w stajni Nike, pokazuje siłę amerykańskiego giganta. Mówimy przecież o fenomenie, który w piłkę tak naprawdę zaczął inwestować niecałe trzy dekady temu. Nike najpierw zbudował pozycję w koszykówce i bieganiu, a po mundialu w 1994 roku sięgnął po więcej. Zgrało się to z rozwojem telewizji satelitarnych, eksportem sportu na cały świat i z tym, że gwiazdy naprawdę stały się gwiazdami.
Phil Knight, założyciel Nike, już wtedy to widział. Obserwował wypełniony po brzegi Rose Bowl w Pasadenie - stadion jak wielka wanna, na którym Brazylia wygrała z Włochami w finale mundialu w 1994 roku. Świat zakochał się wtedy w “Canarinhos”, dlatego to tam skierował pierwsze kroki, by budować brand. Dwa lata później Nike podpisał 10-letnią umowę wartą 200 mln euro. Znowu podpiął się pod najlepszych, tak jak wcześniej zrobił to w koszykówce, odhaczając dożywotnią umowę z Michaelem Jordanem. Słynna reklama z Roberto Carlosem na lotnisku była początkiem. Za chwilę pojawiły się sekretne turnieje w klatkach i virale z Ronaldinho, raz po raz trafiającym w poprzeczkę, co nawet jeśli po latach okazało się fejkiem - zrobiło pierwszy milion wyświetleń na Youtubie w historii.
Trzeba ten rys historii lekko przypomnieć, żeby pokazać jak Nike starannie zbudował fundamenty, a potem z każdym kolejnym krokiem wydzierał tort Pumie i Adidasowi. Przychody Amerykanów z produktów piłkarskich w 1994 roku wynosiły 40 mln dolarów, ale już na mundialu w Rosji było to ponad dwa miliardy. Znowu to ich drużyna wzniosła w górę Puchar Świata. Ich logo było wszędzie. I to się zmienia, bo na ostatnich mistrzostwach w Katarze aż 13 z 32 reprezentacji grało z charakterystycznym znakiem “Swoosh”.
Dominację Amerykanów świetnie pokazuje też przykład reprezentacji Anglii, która od lat upierała się, że musi grać w brytyjskim Umbro. Wielu legendarnych zawodników na zawsze będzie kojarzyć nam się z tym logo, ale to już przeszłość, bo Nike i tutaj położył łapy. W 2006 roku wykupił brytyjską firmę, a sześć lat później podpisał umowę z angielską federacją aż do 2030 roku.
Erling Haaland i jego nowy kontrakt to kolejny rozdział, by pokazać światu, kto kontroluje globalne gwiazdy i sprzedaż piłkarskich akcesoriów. Norweg miał już z nimi umowę w wieku 14 lat, gdy grał w Molde - zwykle są to kontrakty bez wielkich kwot, raczej opierające się na darmowym sprzęcie. Gdy wartość piłkarza rosła, rosły też pieniądze. Ale w pewnym momencie otoczenie piłkarza podpowiedziało mu, by nie przedłużać umowy. Przez rok Haaland był na terytorium niczyim. Zakładał buty różnych firm, co jeszcze bardziej podsycało plotki, dokąd powędruje latem. Manchester City ma przecież umowę z Pumą do 2029 roku i to właśnie w tym obuwiu pojawił się Norweg podczas oficjalnej prezentacji.
Zaraz potem podczas tournee w Stanach Zjednoczonych strzelał gole w Adidas X Speedportal. Powtórzył to w starciu o Tarczę Wspólnoty z Liverpoolem, co jak widać, musiało podziałać mobilizująco na ludzi w Nike. Amerykanie tak mocno wbili sobie do głowy wygranie wojny o Haalanda, że na bok odłożyli negocjacje z Harrym Kanem, który po mundialu miał podpisać lukratywny kontrakt. Dla nich liczy się przede wszystkim długi horyzont rozwoju i nawet brak sukcesów reprezentacji Norwegii nie ma wpływu na wartość proponowanych pieniędzy. Liczy się gra w topowym klubie, ekspozycja w najbardziej zasięgowej lidze świata i to, że Haaland ma dopiero 22 lata.
Następny mundial odbędzie się w Stanach Zjednoczonych, czyli na podwórku Nike. Szefowie giganta nie wyobrażają sobie innego scenariusza niż batalia dwóch gwiazd przyszłości ubrana w ich logo. Mbappe i Haaland rozświetlają szlak, w którym kierunku powędrują nasze pieniądze.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.