Haaland w Bayernie za Roberta Lewandowskiego? Hola, hola! "Klub musiałby złamać swoje zasady i zaryzykować"

Haaland w Bayernie za Lewandowskiego? Hola, hola! "Klub musiałby złamać swoje zasady i zaryzykować"
Xinhua / PressFocus
Erling Haaland ma za sobą tydzień pełen emocji. W sobotę w pojedynkę zdemolował Eintracht Frankfurt, we wtorek, w Superpucharze Niemiec, został schowany do kieszonki przez Dayota Upamecano i Niklasa Suelego. Te dwa mecze pokazały, jak wiele Norweg już potrafi, a jednocześnie jak dużo pracy jeszcze przed nim, by znaleźć się na absolutnym światowym topie.
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że bardziej prędzej niż później rzeczywiście tam się znajdzie, ale prawa noga, gra głową czy granie w tłoku na małej przestrzeni to obszary, w których Erling ma jeszcze sporo do poprawy, by zasłużyć na miano napastnika absolutnie kompletnego. Na razie niszczy większość rywali swoją brutalną siłą, połączoną z fenomenalną szybkością. Kiedy widzi przed sobą kawałek wolnej przestrzeni i jest zwrócony przodem do bramki, wówczas dla obrońców przeciwnika bywa już za późno. Ale jeśli ma na plecach piłkarzy o podobnym potencjale fizycznym, jak wspomniani wyżej defensorzy Bayernu, a ci przy niemal każdej akcji siedzą mu na plecach, nie pozwalając mu na odwrócenie się z piłką w stronę bramki, wówczas atuty Norwega nieco bledną.
Dalsza część tekstu pod wideo
Cały piłkarski świat wie, że za rok aktywuje się klauzula, na mocy której będzie mógł odejść z Borussii. Hasan Salihamidzić potwierdził niedawno w “Doppelpassie”, że w gronie zainteresowanych drużyn będzie też i Bayern, bo trzeba być szaleńcem, by nie interesować się takim piłkarzem, jeśli staje się on dostępny na rynku. Tym bardziej, że Robert Lewandowski może chcieć poszukać nowych wyzwań, no a przede wszystkim i ku rozpaczy polskich kibiców - nie jest Benjaminem Buttonem. Bayern musi powoli zacząć planować przyszłość bez naszego superstara.
Niezależnie od tego, czy klauzula ta wyniesie 75 mln €, czy 90 - bo takie informacje kolportował ostatnio serwis “sport1.de” - cena za Haalanda zdaje się być niezwykle atrakcyjna dla najbogatszych klubów świata. Dla Bayernu też nie byłaby to kwota nazbyt wygórowana. Pewnie, byłby to ich rekord transferowy, ale w Monachium mają świadomość tego, że Roberta Lewandowskiego nie zastąpią tylko i wyłącznie skautingiem i kreatywnymi pomysłami. Nie obejdzie się bez sięgnięcia głębiej do sejfu.
Ostrożna polityka transferowa w tym i w poprzednim roku to oczywiście z jednej strony efekt pandemii, a z drugiej kumulacja sił na najbliższe lata. Trzeba bowiem pamiętać, że w 2023 r. kontrakty kończą się nie tylko Lewandowskiemu, ale także Manuelowi Neuerowi czy Thomasowi Muellerowi i dla nich też trzeba będzie poszukać odpowiedniej klasy następców, bo obaj wejdą w późną jesień swojego piłkarskiego życia.
Ale odstępne za Haalanda to tylko wierzchołek góry i początek wydatków. Do kwoty bazowej trzeba będzie jeszcze doliczyć prowizję dla agenta (a Mino Raiola rabatów raczej nie udziela), ojca Erlinga i kwotę za podpis. Trudno oczywiście na dziś oszacować, jak wysokie będą te opłaty, ale można spokojnie przyjąć, że przy takiej skali transferu i relatywnie niskiej kwocie odstępnego, wywindują one cenę za Norwega o dobre kilkadziesiąt milionów €. Do tego dochodzi indywidualny kontrakt napastnika BVB. Jakiś czas temu do prasy przeciekły informacje, że Raiola chce wytargować dla swojego klienta pensję rzędu 30 mln €. Załóżmy na potrzeby tekstu, że udałoby się ją utrzymać na poziomie 25 mln. To oznacza, że w optymistycznej wersji pięcioletni pakiet za jednego piłkarza kosztowałby monachijczyków z grubsza licząc około 250 mln €. Czy Bayern na to stać?
Owszem, stać. Nawet jeśli uwzględnimy potężne straty wynikające z gry przy pustych trybunach w okresie pandemii (szacuje się, że mistrzowie Niemiec do tego momentu stracili na takich spotkaniach aż 150 mln €). Przyjście Haalanda wiązałoby się z niechybnym odejściem Lewandowskiego. A to z kolei zwolnienie dużej części budżetu płacowego i otrzymanie kilkudziesięciu milionów € za transfer, co nieco zamortyzowałoby koszty. Bayern zaliczyłbym dziś do grona pięciu klubów na świecie, które na ten moment są w stanie stanąć do wyścigu po Norwega. Obok monachijczyków postawiłbym na linii startu Real Madryt i trzy kluby angielskie - Manchester City, United i ewentualnie Liverpool. PSG nie uwzględniam w tej wyliczance, choćby dlatego, że nie sądzę, by Haaland chciał na tym etapie kariery przechodzić z ligi niemieckiej do francuskiej, a Chelsea, po ściągnięciu Lukaku, raczej nie będzie szukać kolejnego napastnika podobnego typu. Natomiast to, że Bayern byłoby stać na taką transakcję, nie oznacza według mnie, że dojdzie ona do skutku. Twierdzę wręcz, że szanse na to nie są zbyt wysokie.

Dlaczego?

Pierwszy i zasadniczy argument - czy w interesie Haalanda jest to, by związać się na kolejne długie lata z Bundesligą i rozstrzeliwać dalej Augsburgi, Arminie czy inne Moguncje? Nie ma co ukrywać, podpisanie kontraktu z Bayernem to swego rodzaju ubezwłasnowolnienie. To jak zaprzedanie duszy diabłu na pięć długich lat. Przekonał się o tym choćby Robert Lewandowski. Z Monachium trudno odejść, właśnie przez wzgląd na ich mocną pozycję finansową. Pierwszy moment, w którym norweski napastnik mógłby realnie pomyśleć o odejściu, to rok przed końcem umowy. Miałby wtedy 25 lat. Ok, nie byłby jeszcze stary, jeszcze miałby dużo czasu na podbój innych rynków. Ale strat finansowych można już nie nadrobić. Bo pensja i premie to tylko część przychodów. Trzeba też uwzględnić przychody wynikające z marketingu, a nie ma co ukrywać - liga angielska czy Real to w ujęciu globalnym wyższa półka niż Bundesliga czy Bayern. Choćby przez wzgląd na zasięg języka niemieckiego w porównaniu do angielskiego czy hiszpańskiego.
Bayern mógłby ewentualnie odejść od swoich fundamentalnych założeń i opatrzyć kontrakt Haalanda klauzulą odstępnego, na przykład po trzecim roku obowiązywania umowy. Tyle tylko, że mistrzowie Niemiec nie rozdają klauzul. Nikomu. Chce mieć pełną kontrolę nad swoim zawodnikiem przez cały okres trwania umowy. A w takiej sytuacji, to Raiola musiałby oddać kontrolę nad własnym piłkarzem, czyli nad swoją żyłą złota. Musiałby zamrozić kapitał na najbliższe cztery lata. Wątpię, by którakolwiek ze stron byłaby w tym względzie gotowa na ustępstwa.
Zresztą, Haaland nigdy nie krył się z tym, że jego celem jest Anglia. Ofert z tamtego kierunku na pewno mu nie zabraknie i to ofert wręcz bajecznych. Bayern musiałby więc nie tyle przedstawić mu dobrą propozycję, co stanąć do licytacji z klubami, które poprzez inny sposób finansowania nie muszą aż tak bardzo liczyć się z zadłużeniem i bilansem finansowym na koniec sezonu. Real i kluby angielskie byłyby w stanie mocniej zaryzykować i nie byłoby chyba dla nich wielkim problemem, by przebić propozycje Niemców. Tym bardziej, że monachijczycy bardzo mocno dbają o to, by arkusz excela na koniec sezonu świecił się w normalnych okolicznościach na zielono. Nawet jeśli ich możliwości są wyższe, niż wynika to z wydawanych na rynku transferowym kwot, to Bawarczycy doszliby w pewnym momencie do punktu, w którym powiedzieliby pas. Oni nie lubią się licytować. Nie lubią się dawać wodzić za nos. No i wszystko mają skrupulatnie policzone. Wiedzą, kiedy należy odpuścić. Nie zrobią niczego, co zachwiałoby ich strukturą finansową.
A propos struktury finansowej - Bayern to bardzo hierarchiczny klub, w którym panuje ład i porządek w każdym aspekcie. Przyjście Haalanda wymusiłoby zaoferowanie mu najwyższego kontraktu w klubie. Wyższego niż ma Neuer, niż ma Mueller, a może nawet wyższego niż ma Lewandowski, który przecież swoją pozycję w Bayernie budował przez lata.
To też nie w stylu Bayernu, by na dzień dobry obdarzać nowego piłkarza tak wielkimi przywilejami. W nieco mniejszej skali pokazuje to przykład Leroya Sane, który dostał kontrakt plasujący go w hierarchii tuż za klubowymi tuzami. Nie spotkało się to z pozytywnym odbiorem w zespole i znacząco utrudniło rozmowy z Leonem Goretzką, Joshuą Kimmichem czy Kingsleyem Comanem. Ba, może doprowadzić do tego, że niektórych z tych umów może nie udać się przedłużyć.
Reasumując - aby transfer Haalanda do Bayernu doszedł do skutku, monachijczycy nie tyle musieliby nagiąć swoje zasady, którymi kierują się od dziesiątek lat, co wręcz je złamać. Klub musiałby zaryzykować finansowo, pójść na ustępstwa w rozmowach z Raiolą, czyli de facto pozwolić sobie na to, by nie mieć pełnej kontroli nad swoim piłkarzem, a także brać pod uwagę to, że ego niektórych piłkarzy Bayernu mocno ucierpiałoby na nowej hierarchii w strukturze płacowej. No i nade wszystko musiałby przekonać Norwega, że strzelanie tuzinów goli sympatycznym drużynom z Bochum, Berlina czy Freiburga, to naprawdę dobra zabawa. Czy możliwe jest zaistnienie kombinacji tych wszystkich czynników? No pewnie możliwe. Nie takie rzeczy piłka widziała i nie takich jak ja uczyła pokory. A czy to realne? To już niech każdy sam oceni.

Przeczytaj również