Wielkie zmiany w Premier League. Sędziowie z nowymi wytycznymi, gwiazdy protestują. "Nikt nas nie słucha"
Terminarz piłkarski już jest napięty do granic możliwości. Teraz jednak na angielskich boiskach będziemy grać jeszcze więcej, co rodzi protesty piłkarzy. Dlaczego wprowadzono nowe przepisy?
W teorii mecz piłkarski trwa 90 minut plus ewentualne minuty doliczone przez sędziego. Jest to jednak tylko wartość widoczna na papierze, bo rzeczywiste spotkanie rozgrywa się też poza boiskiem. Zawodnicy i trenerzy wyspecjalizowali się w kradnięciu czasu do stopnia, który zaskakuje, a nawet powodującego chęć walki i wprowadzenie nowych przepisów. Anglia poszła tropem, który uwidocznił się już podczas mundialu w Katarze.
W poprzednim sezonie Championship w tylko jednym meczu piłka była w grze przez ponad 66 minut. W wypadku Premier League średni czas piłki w grze wynosił zaledwie 54 minuty. Matematyka jest bardzo prosta - spotkania w gruncie rzeczy trwają znacznie mniej niż nam się wydaje. Dynamika spotkań rozbija się o faule, stałe fragmenty gry, zmiany i kontuzje, a zegara nikt nie zatrzymuje.
Teraz jednak wszystko się zmieni, bowiem do Wielkiej Brytanii dotarły nowe przepisy. Przed startem sezonu Premier League wprowadzono reguły, które zmieniają nie tylko postrzeganie części boiskowych przewinień, ale też sprawiają, że zawodnicy będą grali jeszcze więcej. A to rodzi protesty i to od samych... piłkarzy.
Przemęczone gwiazdy
Żaden klub z Premier League nie grał w poprzednim sezonie tyle, co Manchester City. Pełny sezon ligowy, finały Ligi Mistrzów oraz Pucharu Anglii, a do tego ćwierćfinał Pucharu Ligi. Pięciu zawodników zaliczyło przynajmniej 50 występów, a rekordzista Rodri zagrał w 56 spotkaniach. Na boisku spędził 4476 minut, co jest wynikiem kosmicznym. A przecież teraz Hiszpan mógłby być jeszcze mocniej eksploatowany, gdyby podobne rozgrywki w wykonaniu "The Citizens" zostały powtórzone.
Nie ulega więc wątpliwości, że piłkarze - generalnie rzecz ujmując - grają naprawdę sporo. I będą grać więcej, co ze zrozumiałych względów nie wszystkim się podoba. Wystawianie swojego ciała na jeszcze większe obciążenie proporcjonalnie sprawia, że rośnie ryzyko złapania jakiejś nieprzyjemnej kontuzji. Zauważył to między innymi Raphael Varane, który bodaj jako pierwszy gracz publicznie zabrał głos w wiadomej sprawie. Przedstawiciel Manchesteru United z pewnością ma spore poparcie.
- Od wielu lat dzielimy się naszymi obawami dotyczącymi zbyt dużej liczby spotkań i przepełnionego terminarza, który jest niebezpieczny dla zdrowia fizycznego i psychicznego zawodników. Pomimo naszych uwag teraz przedstawiono nowe zalecenia: dłuższe mecze, większa intensywność, mniej emocji ze strony piłkarzy. A my chcemy po prostu być w dobrej formie, aby dać z siebie 100% naszemu klubowi i kibicom. Dlaczego nasze opinie nie są wysłuchiwane? - napisał na Twitterze.
Varane podkreślił też, że zdaje sobie sprawę z uprzywilejowanej pozycji, z której przemawia. Niemniej pamiętajmy, że sowicie (i przesadnie) wynagradzana praca piłkarzy jest tylko i wyłącznie ich pracą. Oczywiście, że zawodnicy opływają w nieprzyzwoitym wręcz luksusie, ale płacą też sporą cenę.
Niemniej słowa Francuza nie mają teraz żadnej mocy sprawczej. Przedsmak tego, co czeka nas w Premier League, widzieliśmy już podczas starcia o Tarczę Wspólnoty. Minuty doliczane będą za każdą przerwę w płynnej grze - auty, faule, kłótnie, zmiany i kontuzje - to wszystko będzie doliczane do podstawowego czasu. Medal ma też swoją drugą stronę, bo poza oczywistym drenowaniem piłkarzy rodzi też nowe możliwości taktyczne i naprawdę zmusza do uważności aż do ostatniego gwizdka sędziego. Nie można sobie pozwolić na moment rozkojarzenia, o czym przekonał się Manchester City, któremu Arsenal gola wyrównującego wbił w 111. minucie.
Nowe przepisy w Premier League
Wspomniany mecz między dwoma najlepszymi drużynami poprzedniego sezonu w Anglii pokazał nam jednak nie tylko skrajnie wydłużony mecz, ale też nowe zasady dotyczące karania piłkarzy. Już w 8. minucie żółtą kartkę zobaczył Thomas Partey, co było wynikiem nie faulu taktycznego, lecz odkopnięcia piłki po przerwaniu gry i gwizdku sędziego. Teraz każde takie zagranie będzie karane stosownym napomnieniem, o czym w 31. minucie przekonał się też Julian Alvarez. Nieuważny gracz może zatem w kuriozalny sposób wylecieć z boiska.
Asa kier można też otrzymać za przerwanie sytuacji bramkowej. Teraz jednak wprowadzono pewną istotną zmianę. Do tej pory jakiekolwiek powstrzymanie zawodnika atakującego, który wychodził na czystą pozycję, wiązało się z usunięciem go z placu gry. Teraz sędziowie muszą rozstrzygnąć, jaki faul tak naprawdę został popełniony. Wyjścia są dwa:
- wślizg na piłkę, który kończy się faulem - żółta kartka,
- szarpanie za koszulkę, powalenie, brak zainteresowania piłką - czerwona kartka.
Pewną innowację wprowadzono też w zasadzie dotyczącej spalonego. Premier League nie poszła jeszcze w ekstremum zaproponowane przez UEFA, które zupełnie stawia na głowie dotychczasowe przepisy, ale kluczowe może okazać się opiniowanie, czy mieliśmy do czynienia z zagraniem zamierzonym lub niezamierzonym. O co dokładnie chodzi?
Przyjmijmy hipotetyczną sytuację, w której obrońca X jest ostatnim zawodnikiem przed swoim bramkarzem i ma piłkę przy nodze. X popełnia jednak koszmarny błąd i zagrywa prosto pod nogi do napastnika Y, który w teorii znajduje się na pozycji spalonej. Ewentualny gol będzie jednak uznany, gdyż X miał pełną kontrolę nad futbolówką, zupełny przegląd pola, a Y w żaden sposób nie wywierał na nim presji.
Analogicznie o spalonym będziemy mówić, jeśli X będzie pozbawiony kluczowego w tej kwestii komfortu. Zagranie piłki wślizgiem, nieskładna interwencja etc., nawet jeśli zakończą się przypadkowym podaniem do Y, nie sprawią, że trafienie będzie prawidłowe w świetle obowiązujących przepisów.
Poza tym zaordynowano kilka mniejszych zmian. Mogą być one jednak niezwykle ciekawe w świetle takich postaci jak Juergen Klopp, Eddie How i Jason Tindall, czy drużyn, które mają tendencję do otaczania sędziego:
- piłkarze nie mogą ruszać do arbitra i domagać się zmiany decyzji, najlepiej, aby robił to tylko kapitan,
- w strefie bocznej - przeznaczonej dla szkoleniowców - może znajdować się tylko jedna osoba. Asystent musi trzymać się na uboczu,
- łatwiej można wyrzucić szkoleniowca na trybuny. Droga do czerwonej kartki została skrócona.
Oko na arbitrów
Dotychczasowe zmiany mają przede wszystkim ułatwić pracę arbitrom. Jednak i oni - przynajmniej w teorii - muszą mieć się na baczności. Władze Premier League podjęły decyzję o odświeżeniu kadry i - chociaż niektórzy kontrowersyjni sędziowie pokroju Lee Masona nadal będą pracować, ale w nowej roli - ułatwili promocję między ligami. Jeśli młody arbiter będzie wyróżniał się gdzieś w Championship, to szybciej powinien otrzymać szansę na najwyższym poziomie. Wydaje się, że beton w końcu skruszeje.
Zgodnie z duchem czasów wprowadzone zostaną też pewne parytety. Portal "The Athletic" przekazał, że celem FA jest zwiększenie liczby osób o ciemnym kolorze skóry lub pochodzenia azjatyckiego do 2600 w 2026 roku. Obecnie grupa ta liczy 1800 reprezentantów. Podobne założenia przyjęto też wobec kobiet, gdzie ogólna liczba powinna zwiększyć się do 1600 (obecnie 800). Na ten moment w Premier League arbitrem głównym nie jest żadna kobieta.
Oczywiście oficjele nie będą wybierani tylko na podstawie wyglądu i płci, ale ich realnych umiejętności. Angielska federacja zaproponowała nowy pakiet kursów doszkalających oraz bardziej intensywne przygotowania fizyczne. Wszystko po to, aby na najwyższym poziomie faktycznie występowali najlepsi sędziowie. Patrząc na popisy brytyjskich arbitrów w ostatnich latach, Premier League miała z tym niemały problem.