Gwiazdy na peryferiach, treningi 2000 kilometrów od miasta. Wielkie plany i szybki upadek niedoszłej potęgi
To był jeden z najbardziej ambitnych, szalonych pomysłów w historii futbolu. A zarazem... jedna z najbardziej spektakularnych porażek. W oddalonym od świata wielkiej piłki Dagestanie miał powstać nowy hegemon. Drużyna, która miała walczyć o europejskie trofea i zdominować krajowe podwórko. Anży Machaczkała dziś jest już niemal całkowicie zapomniane, chociaż kilka lat temu liczono, że zagości na salonach.
500-tysięczne miasto nad Morzem Kaspijskim. Prawie dwa tysiące kilometrów od Moskwy. To tutaj miała narodzić się potęga. Lokalny miliarder, Sulejman Kerimow w 2011 roku przejął miejscowy klub, który do ekstraklasy awansował zaledwie kilkanaście miesięcy wcześniej. Jedenasta siła w kraju dostała kosmiczny zastrzyk gotówki. I rozpoczęły się szalone wydatki.
Jak przekonać gwiazdy?
Lokalne władze były niesamowicie podekscytowane planem pana Kerimowa. Do tego stopnia, że oddały mu 20-letni zaledwie klub za darmo, bez symbolicznej nawet opłaty. Jego majątek miał pozwolić na ściągnięcie gwiazd, jakich liga rosyjska jeszcze nie widziała. Nadzieje wydawały się złudne, chociaż moc pieniądza pozwoliła je spełnić. Granicząca z Gruzją i Azerbejdżanem Republika Dagestanu stała się domem najlepiej zarabiającego piłkarza świata, a w 2012 roku zespół przejął niegdysiejszy menedżer Realu Madryt, Chelsea czy reprezentacji Rosji, Guus Hiddink.
Właściciel klubu nie liczył się z kosztami, wymyślając sposoby na zadowolenie swoich nabytków. Dobrze wiedząc, że perspektywa zamieszkania w Machaczkale nie jest kusząca, postawił na mocno niestandardowe rozwiązanie. Zawodnicy dostawali mieszkania w... Moskwie. Dwie i pół godziny lotu samolotem od siedziby drużyny. Tam też trenowali. Dwa tysiące kilometrów od stolicy właściwie tylko rozgrywali mecze, po czym wracali do metropolii.
Oligarcha kusił nie tylko szalenie wysokimi wynagrodzeniami, ale i licznymi upominkami oraz mocno liberalnym podejściem do życia swoich graczy. Roberto Carlos, pierwsze głośne nazwisko które podpisało umowę z Anży i swoisty manifest ogromnych ambicji klubu, na urodziny dostał Bugatti Veyron. Ściągnięty miesiąc po nim Moubarak Boussoufa w wolnym czasie regularnie latał do rodziny, do Amsterdamu, prywatnym helikopterem.
Era Kerimowa wiązała się z astronomicznymi wydatkami. Poza wspomnianymi dwoma piłkarzami, do klubu trafili Brazylijczycy Diego Tardelli i Jucilei, którzy mieli nawet epizody w reprezentacji, Jurij Żirkow czy Balazs Dzsudzsak. Transferowe szaleństwo osiągnęło szczyt, gdy pozyskano Samuela Eto’o. 30-letniego Kameruńczyka udało się przekonać, chociaż rok wcześniej wygrywał z Interem Ligę Mistrzów i wciąż stanowił o sile „Nerazzurrich”. Zapłacona za niego kwota stanowiła niemal jedną trzecią łącznych wydatków na nowe nazwiska, które sięgnęły około 90 milionów euro. Jego roczne zarobki miały wynosić ponad 20 milionów, co sprawiło, że stał się najlepiej opłacanym piłkarzem globu.
Mieli być mocarstwem
Na krajowym podwórku rządziły cztery siły. CSKA, Zenit Sankt Petersburg, który w 2008 roku sięgnął nawet po Puchar UEFA, Rubin Kazań oraz stołeczny Spartak, chociaż ci ostatni nie sięgnęli w poprzednich latach po żadne trofeum. Wszystkie te drużyny nie miały jednak takiego wsparcia finansowego, jak Anży.
Miliarder liczył na to, że uda się natychmiast pokonać konkurencję. Pierwsza próba zdobycia mistrzostwa skończyła się jednak rozczarowaniem. Ekipa z Machaczkały zakończyła sezon na piątej lokacie, ze stratą 18 oczek do mistrzów z Sankt Petersburga. Udało się za to załapać na miejsce gwarantujące grę w eliminacjach Ligi Europy. To było historyczne osiągnięcie dla klubu, który kończył właśnie swój piąty w historii sezon na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
Przed kolejną kampanią, już pod wodzą Hiddinka, nie próżnowano. 35 milionów euro wydano na przebojowego Brazylijczyka z Szachtara Donieck, Williana. Do Rosji przyjechał też Lassana Diarra, którego wyciągnięto z Realu Madryt. Udało się wyjść z grupy w europejskich pucharach, wygrywając nawet z Liverpoolem. W lidze Anży zajęło trzecie miejsce. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Planowano zapowiadaną od początku, wycenianą na 200 milionów euro, budowę nowego ośrodka treningowego pod stolicą. Latem wydano aż 60 milionów na wzmocnienia, kupiono między innymi rodzime gwiazdy, Aleksandra Kokorina i Igora Denisowa. Szykował się atak na mistrzostwo.
Wtem... przykręcono kurek z pieniędzmi. Właściwie z dnia na dzień. Pan Kerimow był podobno rozczarowany brakiem natychmiastowych sukcesów. Do tego doszły problemy finansowe jego firm oraz oskarżenie o wielomilionowe przekręty na Białorusi, które poskutkowało wystawieniem międzynarodowego listu gończego przez Interpol. Postanowił więc, że budżet Anży zostanie zmniejszony o ponad dwie trzecie – z 200 do 60 milionów euro. Zespół czekała kolejna rewolucja w ciągu dwóch lat. Tym razem zamiast masowego importu, szykował się masowy eksport.
Koniec sielanki
Cięcie kosztów oznaczało pożegnanie z praktycznie wszystkimi zawodnikami, którzy mieli poprowadzić klub do sukcesów. Odszedł również trener. Chelsea zapłaciła za Williana 35 milionów, a do tego zgarnęła za darmo Eto’o, który później miał oferować zawodnikom swojego poprzedniego pracodawcy 200 tysięcy z własnej kieszeni, jeśli tylko się utrzymają. Dynamo Moskwa zgarnęło aż sześciu piłkarzy, a wśród nich ściągniętych zaledwie miesiąc wcześniej Kokorina i Denisova. Skorzystał też stołeczny Lokomotiw. W rezultacie ekipa z Machaczkały została całkowicie rozkradziona. Klubową kasę zasiliło około 160 milionów euro, ale środki nie zostały w ogóle wykorzystane.
Łatwo się domyślić efektu. „Orły” skończyły jako czerwona latarnia ligi, odnosząc zaledwie trzy zwycięstwa. Spadek na zaplecze ekstraklasy pozwolił na przebudowę, finalną restrukturyzację budżetu płacowego i zerwanie z przyzwyczajeniami z sytych lat. Skończyło się chociażby osadzanie zawodników w Moskwie i treningi w stolicy. Odnowione Anży wróciło do Premier Ligi. Wtedy Kerimow ostatecznie się wycofał, sprzedając drużynę. Ta przez kolejne dwa lata pozostawała na pierwszym poziomie rozgrywkowym, chociaż zawsze tuż nad kreską.
Przez Dagestan przewijali się tacy piłkarze, jak chociażby niewypał z Manchesteru United, Garbiel Obertan, czy znany z polskich boisk Thomas Phibel. W porównaniu z nabytkami sprzed kilku lat, wyglądało to... marnie. Kampanię 2017/18 zakończyli w strefie spadkowej, ale uratowały ich problemy finansowe Amkara Perm, który został relegowany przy „zielonym stoliku”.
Rok później nie mieli już tyle szczęścia. A w następnym zaliczyli kolejny spadek, już na trzeci poziom, co wpędziło klub w długi. Byt wisi na włosku przez sumy, które niegdyś brzmiałyby śmiesznie. Zadłużenie szacuje się na niecały milion dolarów. Wszelkie pozostałości dawnej świetności odeszły w niepamięć. Niedawno media obiegła wiadomość, że luksusowy autokar, jedna z ostatnich pamiątek po mocarstwowych planach sprzed lat, został zajęty przez komornika.
Niespełna dziesięć lat temu marzyli o potędze. Dziś chcieliby jedynie przetrwać. Anży Machaczkała nie miała zaplecza pozwalającego na to, aby walczyć o najwyższe cele. Nie miało też człowieka, który zdawał sobie sprawę, ile tak naprawdę pracy trzeba włożyć w budowę drużyny, która miałaby zdobywać regularnie trofea.
Kilka lat temu rosyjski dziennikarz, Sasza Gorjunov w rozmowie z portalem „Mint” zwracał uwagę na to, że w jego ojczyźnie kluby mogą rozwijać się tylko dzięki bogatym inwestorom lub finansowaniu przez lokalne władze. Drużyna z Dagestanu miała pecha, że została „przeinwestowana”. Do dzisiaj jej przypadek stanowi nauczkę dla wszystkich, którzy chcą stworzyć własne mocarstwo. I jak widać, wyciągają wnioski, bo od czasów Kerimowa tak buńczucznych zapowiedzi, które wówczas skończyły się spektakularnym upadkiem, już nie widzieliśmy.
Kacper Klasiński