Gwiazdor Barcelony na cenzurowanym. To naprawdę może być jego koniec. "Pogrzebał marzenia"
Barcelona imponuje w tym sezonie i to pod nieobecność potencjalnego lidera. Zespół funkcjonuje tak dobrze, że wcześniejsza gwiazda może przestać być jego nietykalnym elementem. W Katalonii istnieje życie bez Ronalda Araujo.
Trudno wyobrazić sobie lepszy start w Barcelonie. Ronald Araujo w młodym wieku przebił się do pierwszego składu, po czym został jego integralną częścią. Odważny styl gry i fantastyczne warunki fizyczne w połączeniu z charakterem wojownika sprawiły, że Urugwajczyk w pewnym stopniu przypominał Carlesa Puyola. Wydawało się, że “Blaugrana” ma szefa defensywy na co najmniej dziesięć sezonów. Problem w tym, że w futbolu wszystko zmienia się w szaleńczym tempie.
W pierwszych trzech miesiącach tego sezonu kibice “Barcy” mogli bardzo rzadko, albo nawet wcale nie pamiętać o absencji wychowanka CA Rentistas. Inigo Martinez i Pau Cubarsi stworzyli znakomicie współpracujący duet, który trzyma linię obrony we względnych ryzach. Żaden z Hiszpanów nie jest tak przebojowy, efektowny w swoich poczynaniach, nie dysponuje piorunującą szybkością. A jednak razem wyglądają lepiej niż Araujo w poprzednich rozgrywkach. Właśnie dlatego przyszłość jednego z kapitanów drużyny stoi pod pewnym znakiem zapytania.
Sezon do zapomnienia
W barcelońskim środowisku tęsknota za Araujo nie jest zbyt duża, ponieważ jego pauza zbiegła się w czasie z poważną obniżką formy. W poprzednich rozgrywkach rosły stoper przestał być ostoją i gwarantem bezpieczeństwa. Właściwie cały sezon klubu można w pewien sposób sprowadzić do poważnego błędu popełnionego przez Urugwajczyka. W ćwierćfinale Ligi Mistrzów to on odegrał kluczową rolę w awansie PSG, wylatując z czerwoną kartką. Nigdy nie dowiemy się, jak potoczyłaby się tamta rywalizacja, w której “Barca” prowadziła różnicą dwóch trafień, grając 11 na 11. W perspektywie miała walkę o finał z Borussią Dortmund. Później ewentualny mecz o wszystko z Realem Madryt na Wembley. Maksymalny potencjał “Blaugrany” w tamtej kampanii Champions League pozostanie sferą domysłów. W decydującym momencie obrońca sfaulował Bradleya Barcolę, osłabił zespół i pogrzebał marzenia.
Błądzić jest rzeczą ludzką. Gdyby Araujo przydarzyła się jedna pomyłka, nawet w tak istotnym momencie, raczej wszyscy przeszliby nad tym do porządku dziennego. Problem w tym, że sytuacja z PSG była dopełnieniem fatalnego okresu tego zawodnika. We wcześniejszych spotkaniach też przytrafiały mu się proste wpadki, podejmował niezrozumiałe decyzje. W Superpucharze Hiszpanii sprokurował karnego, pozwolił Viniciusowi strzelić hat-tricka, po czym też zakończył mecz z czerwoną kartką. W rywalizacji z Osasuną dał się ogrywać Ante Budimirowi. Z Almerią uniemożliwił Inakiemu Peni skuteczną interwencję, wykładając rywalom gola na srebrnej tacy. Wyglądało to tak, jakby myślami był już w zupełnie innym miejscu.
Widoczny regres nastąpił tuż po wielu doniesieniach o potencjalnej przeprowadzce do Bayernu Monachium. Według wiarygodnych źródeł z Niemiec w styczniu Thomas Tuchel odbył telefoniczną rozmowę z Araujo na temat możliwego transferu. Raczej nie w taki sposób powinien zachowywać się jeden z kapitanów drużyny w środku intensywnego sezonu. Urugwajczyk podpadł wizerunkowo i przestał bronić się pod kątem czysto sportowym. Co więcej, po nieudanych rozgrywkach pojechał na Copa America, gdzie doznał kontuzji mięśnia w prawym udzie. I przy tej okazji znów zaskoczył swoim zachowaniem względem Barcelony.
- Witaj, Urugwaju. Dałem sobie kilka dni, aby przyswoić wszystkie wiadomości. To był mocny cios, nie udało nam się zrealizować celu, jaki sobie wyznaczyliśmy, czyli zdobycia pucharu. Poza tym kolejna kontuzja uniemożliwiła mi pomoc drużynie na boisku. Do niczego nie podchodzę z taką pasją, jak do gry w barwach narodowych - pisał Araujo na Instagramie.
Dostrzegliście brak czegoś w powyższej wiadomości? Otóż ani jedno słowo nie zostało poświęcone klubowi. Kibice pisali, że defensor mniej lub bardziej świadomie przestał się identyfikować z drużyną, której wcześniej wyznawał miłość na każdym kroku.
Kota nie ma, myszy harcują
Hansi Flick przyszedł do Barcelony i zupełnie nie przejął się absencją dotychczasowego kandydata na lidera obrony. Niemiec od początku sezonu postawił na duet Inigo Martinez - Pau Cubarsi, który już wcześniej dawał zalążki owocnej współpracy. W poprzednim sezonie siedmiokrotnie występował razem w pierwszym składzie “Blaugrany”, prowadząc do zachowania pięciu czystych kont. Teraz poziom gry obu Hiszpanów uległ widocznemu progresowi.
Środkowi obrońcy “Barcy” zdają się perfekcyjnie uzupełniać. Martinez to stary ligowy wyjadacz, nie boi się nieco brudniejszej gry. Doświadczenie procentuje, o czym świadczy średnia liczba wygranych pojedynków na poziomie 71%. Do tego potrafi krzyknąć na kolegę, jeśli widzi element gry, który mu się nie podoba. Fermin Lopez nazwał Baska kapitanem bez opaski. 17-letni Cubarsi jest spokojniejszy, co naturalne mniej ograny, ale równie pewny w swoich poczynaniach. Zwykle jego penetrujące podania potrafią omijać pierwsze dwie linie pressingu. Dodatkowo nie boi się brać na siebie najlepszych napastników, w El Clasico potrafił kryć Kyliana Mbappe, wcześniej przeciwko Napoli schował do kieszeni Victora Osimhena. Na największe uznanie zasługuje oczywiście umiejętność tej dwójki w łapaniu rywali na spalonych. Linia obrony ustawiona na połowie boiska może uchodzić za proszenie się o kłopoty, ale w Barcelonie sprawdza się na najwyższym poziomie. W pierwszych 16 meczach sezonu przeciwnicy ponad 100 razy lądowali na ofsajdach.
- Hansi Flick tuż po przyjściu wytłumaczył, że nasza gra będzie oparta na ryzyku. My jako obrońcy musimy trzymać drużynę w tyłach. Oczywiście, że zdarzają się momenty, kiedy cierpimy, mając przed sobą szybkich napastników, a za plecami 50 metrów wolnej przestrzeni. Ale kiedy cała czwórka z tyłu jest ze sobą zgrana, mamy całkowitą pewność, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć złapiemy rywali na spalonym. Musimy być skoncentrowani przez cały mecz i to na 200%. Intensywność i skupienie, to nasza filozofia. Osobiście czuję, że znajduję się w świetnym momencie kariery - opowiedział Inigo w wywiadzie dla katalońskiego Sportu.
- Dlaczego tak skutecznie zakładamy pułapki ofsajdowe? Kluczem są komunikacja i odpowiednia koordynacja. W zależności od flanki, którą idzie atak, ja przejmuję dowodzenie nad linią z bocznym obrońcą lub Inigo robi to po drugiej stronie. Inigo bardzo mi pomaga, czuję pewność i bezpieczeństwo - wtórował Cubarsi na antenie RAC 1.
- Inigo i Cubarsi wnoszą do drużyny bardzo wiele. Radzą sobie na świetnym poziomie. Ich współpraca zapewnia nam stabilność. A nie jest łatwo dostosować się do naszego stylu gry, przed każdym meczem prosimy ich o zachowanie maksymalnego poziomu koncentracji, a oni go gwarantują - dodał sam Flick.
Po prostu bądź
Biorąc pod uwagę zwyżkę Barcelony, na sytuację Araujo należy patrzeć z dwóch perspektyw. Z pewnością to nie jest tak, że Urugwajczyk nie mógłby odnaleźć się w systemie Flicka. Na pewno potrzeba byłoby czasu, aby wypracował takie automatyzmy pod kątem trzymania linii i łapania rywali na spalone. Jego imponujące warunki motoryczne sprawiają jednak, że nawet ewentualne błędy w ustawieniu dałoby się skorygować udanymi interwencjami. W tym przypadku kluczowa byłaby jednak koncentracja, na co uwagę zwracają zarówno trener, jak i obrońcy “Barcy”. To właśnie tego elementu brakowało Urugwajczykowi w ostatnich miesiącach.
- Wrócę silny jak byk. Rekonwalescencja przebiega prawidłowo. Lekarze są nawet trochę zaskoczeni tym, jak sobie radzę. Uważam się za prawdziwego profesjonalistę, dużo pracuję, staram się dać z siebie wszystko. Jeśli czasami coś nie wyjdzie, wstaję i próbuję jeszcze raz. Jeśli znów się nie uda, powtarzam to. To doprowadziło mnie tu, gdzie jestem teraz - stwierdził Araujo niedawno na antenie Barca One.
Solidna dyspozycja zespołu sprawia jednocześnie, że 25-latek powinien wykazać chęć pozostania jego częścią. O ile projekt Xaviego nie rokował najlepiej, o tyle teraz “Barca” znajduje się w znacznie lepszej pozycji do próby walki o konkretne trofea. Pozostaje pytanie, jak długo Araujo faktycznie pozostanie w klubie. Jego obecna umowa obowiązuje bowiem tylko do końca przyszłego sezonu.
- Wyobrażam sobie, że Ronald chce być częścią tej Barcelony w kolejnych latach. Drużyny, która będzie wygrywać, walczyć o wszystkie tytuły. Gdybym ja był teraz piłkarzem, chciałbym występować w takim zespole. Uważam, że Ronald chce tego samego. Pracujemy nad przedłużeniami kontraktów - powiedział Deco w rozmowie z Mundo Deportivo.
Jednak sprzedaż?
Według katalońskich mediów negocjacje w sprawie prolongaty nie należą do najłatwiejszych. Araujo widzi, że drużyna znajduje się w formie, więc nie zamyka drzwi w temacie pozostania. Jednocześnie chce zostać odpowiednio doceniony. Według danych portalu Capology aktualnie zajmuje on dopiero 11. miejsce w drabince płacowej. Zarabia 7 mln euro brutto, dwa razy mniej od Ansu Fatiego. Przy okazji potencjalnej nowej umowy stoper z pewnością musiałby zostać należycie doceniony.
- Agenci Araujo już kilka miesięcy temu otrzymali ofertę, na którą nie odpowiedzieli. Barcelona podtrzymuje chęć przedłużenia kontraktu, ponieważ uznaje go za kluczowego zawodnika, ale sam piłkarz musi wykonać ruch. W ostatnich tygodniach dało się odczuć, że Ronald jest bardziej podekscytowany tym, co widzi w drużynie prowadzonej przez Hansiego Flicka. Urugwajczyk zawsze podkreślał, że projekt sportowy to najważniejszy element, który będzie brał pod uwagę przy dalszym planowaniu kariery - informowali Roger Torello i Fernando Polo.
Czas leci, a doniesień o rychłym porozumieniu wciąż brak. Niedawno z Katalonii napłynęły za to niepokojące informacje na temat kolejnej dziury w budżecie. Dani Olmo pozostaje zarejestrowany tylko do 31 grudnia, a nowy kontrakt z firmą Nike nie rozwiązuje tego problemu. Aby móc zapisać Hiszpana na stałe, Barcelona musi wygenerować 50 mln euro. Niewykluczone, że zmusi to działaczy do sprzedaży co najmniej jednego piłkarza. I tu na tapet wraca kwestia niepewnej przyszłości Araujo. Wiadomo bowiem, że “Duma Katalonii”, nawet znajdując się w potrzebie, nie sprzeda jednego z filarów w osobach Yamala, Pedriego czy Cubarsiego. Mniej potrzebni zawodnicy typu Ferran Torres, Eric Garcia i Ansu nie przyniosą kilkudziesięciu milionów euro. Z kolei Frenkie de Jong staje okoniem, nie zgadza się na odejście i nie akceptuje prolongaty. Za to Urugwajczyk znajduje się gdzieś pośrodku. Ma wysoki potencjał sprzedażowy, jest w idealnym wieku dla piłkarza, a jednocześnie jego odejście nie musiałoby zdestabilizować drużyny Flicka. Widzimy w tym sezonie, że “Barca” potrafi sobie radzić bez gracza, który tylko w zamyśle miał zostać następcą Puyola.
- Nie wywieramy na Ronaldzie żadnej presji. Ma się dobrze, odpowiednio pracuje i jest na dobrej drodze, aby zwiększyć intensywność swoich treningów. Ale nie będziemy przyspieszać jego powrotu do gry, doznał poważnej kontuzji i trzeba brać to pod uwagę - tłumaczył Flick na jednej z konferencji.
Według hiszpańskich mediów Araujo powinien być gotowy do gry na początku grudnia. Nadchodzące tygodnie mogą okazać się kluczowe w sprawie jego przyszłości. Jeśli wróci, wywalczy sobie miejsce w pierwszym składzie, a Barcelona dalej będzie wygrywać, zapewne obie strony podadzą sobie ręce i ogłoszą dalszą współpracę. Ale życie może napisać inny scenariusz. Nikt nie powiedział, że rekonwalescent zaprezentuje wyższy poziom niż doskonale współpracujący tandem Inigo - Cubarsi. A trzymanie rezerwowego, na którym można sowicie zarobić, raczej nie pasuje do modelu zarządzania Joana Laporty i Deco.
Z perspektywy klubu pozytywną wiadomością są przede wszystkim wyniki osiągane przy dużym udziale obrońców. Cubarsi przy dobrych wiatrach ma przed sobą kilkanaście lat grania. Martinezowi automatycznie przedłuży się kontrakt po rozegraniu przynajmniej połowy spotkań w tym sezonie. W odwodzie znajduje się Eric Garcia, media donoszą o zainteresowaniu Jonathanem Tahem, który w przyszłym roku zamierza odejść z Bayeru Leverkusen na zasadzie wolnego transferu. Czy Araujo mógłby być lepszy od każdego z tych zawodników? Pewnie tak. Problem w tym, że w ostatnich miesiącach jego forma falowała, balansował między nieudanymi występami a kolejnymi dolegliwościami zdrowotnymi. Teraz to nie Barcelona musi się “zabijać” o pozostanie Urugwajczyka. To samemu piłkarzowi powinno zależeć na tym, aby wrócić do formy godnej rywalizacji o miejsce w składzie. W ekipie Flicka nie ma nic za darmo.