Grał dla gigantów, płacili za niego fortunę. Dziś to piłkarz… 50. ligi rankingu UEFA
Ratował reprezentacji Francji awans na mundial, grał dla PSG czy Liverpoolu, płacili za niego ponad 30 mln euro. Nikt nie wpadłby na to, że Mamadou Sakho jako 34-latek będzie występował w lidze… gruzińskiej.
Chociaż ma senegalskie korzenie, urodził się w Paryżu i to właśnie tam stawiał swoje pierwsze kroki w przygodzie z piłką. Sprawnie przeskakiwał kolejne szczeble w akademii PSG, aż w końcu zakotwiczył w szeregach seniorskiego zespołu giganta ze stolicy Francji. Debiutował w nim wyjątkowo szybko, bo dzień po swoich 17. urodzinach.
Długie lata w Paryżu
Sakho uchodził wówczas za spory talent. Z powodzeniem mógł zagrać i na środku defensywy, i na jej boku. Regularnie dostawał powołania do młodzieżowych reprezentacji Francji, a w PSG szybko stawał się coraz istotniejszym punktem. Kilka miesięcy po debiucie dostał nawet… opaskę kapitańską.
Przełomowy dla Sakho okazał się natomiast sezon 2008/09. To wtedy już praktycznie na stałe wskoczył do jedenastki ekipy z Parc des Princes i stopniowo zaczął budować swoją pozycję. Później nikt w Paryżu nie wyobrażał sobie drużyny bez defensora, który dobrymi występami zapracował też na powołanie do seniorskiej reprezentacji.
Ostatecznie Sakho dobił w PSG do aż 201 rozegranych meczów. Nie były to natomiast jeszcze czasy, gdy ekipa ze stolicy uchodziła za absolutnego hegemona w kraju. Co za tym idzie, francuski obrońca do CV dołożył tylko jedno mistrzostwo Francji, zdobyte właściwie na pożegnanie, w sezonie 2012/13. Wtedy zgłosił się po niego Liverpool, a na Parc des Princes zameldował się inny klasowy stoper - Marquinhos.
Wieczny pechowiec
To wówczas Sakho pierwszy raz w swojej karierze stał się bohaterem dużego transferu. “The Reds” wyłożyli na stół 19,5 mln euro i dobili targu z PSG. Tym samym Francuz zaczął pisać w mieście Beatlesów swoją historię, która jednak była wyjątkowo… skomplikowana. Dwa pierwsze sezony to co prawda solidne występy, ale też naprawdę wiele meczów opuszczonych przez kontuzje. A to dokuczało udo, a to pojawiał się problem z biodrem. Efekt? W rozgrywkach 2013/14 i 2014/15 francuski obrońca rozegrał łącznie 34 mecze na boiskach Premier League. Ponad 50% spotkań oglądał z perspektywy ławki lub - częściej - trybun.
Liverpool wierzył jednak w Sakho na tyle mocno, że nawet po jego zdrowotnych perypetiach podsunął mu pod nos nowy kontrakt na… pięć kolejnych lat. A kilka miesięcy później wybuchła afera dopingowa i oskarżony o stosowanie niedozwolonych środków Francuz został zawieszony. Zanim ostatecznie oczyszczono go z zarzutów, stracił możliwość występu w finale Ligi Europy oraz, co gorsza, na EURO 2016.
- Jestem szczęśliwy, że to wreszcie się skończyło. To był dla mnie bardzo trudny okres, lecz wiedziałem, że nie zrobiłem niczego złego. Nie mogę się doczekać powrotu do zespołu i na murawę - mówił później.
To nie był natomiast koniec kłopotów Sakho. Zaraz potem Francuz poróżnił się bowiem z ówczesnym menedżerem Liverpoolu, Juergenem Kloppem. Niemiec pewnego dnia wyrzucił nawet swojego podopiecznego ze zgrupowania “The Reds”.
- Sakho spóźnił się na zbiórkę przed wylotem do USA. Potem opuścił trening, spóźnił się też na posiłek. Jeśli mamy stworzyć drużynę, mieć w szatni dobrą atmosferę, to musimy zacząć od podstaw. Pomyślałem więc, że odesłanie go do Liverpoolu jest dobrym rozwiązaniem. Porozmawiamy o wszystkim za kilka dni. To nic poważnego, nie kłóciliśmy się - tłumaczył Klopp.
W rzeczywistości Sakho nigdy później nie zagrał już dla Liverpoolu. Najpierw został odesłany do drużyny U23, a kilka miesięcy później zasilił Crystal Palace. Początkowo na zasadzie wypożyczenia, potem transferu definitywnego. Cała transakcja kosztowała klub z Selhurst Park ponad 30 mln euro. To do dziś jeden z najdroższych transferów w historii "Orłów".
Sakho po przeprowadzce do Londynu wciąż był jednak wyjątkowo “szklany”. Kontuzja goniła kontuzję, mnożyły się opuszczone mecze, a formę sportową chwalić można było już coraz rzadziej. Przez cztery i pół roku Francuz rozegrał dla Crystal Palace tylko 75 spotkań. Na rynku przestał być już piłkarzem jakkolwiek atrakcyjnym. Przynajmniej dla naprawdę mocnych klubów. Odszedł więc do średniaka francuskiej Ligue 1 - Montpellier.
Atak na trenera i szokujący kierunek
Pierwszy sezon po powrocie nad Sekwanę był jeszcze naprawdę obiecujący. Sakho zagrał ponad 30 spotkań, a na przekroczenie takiej bariery w jakimkolwiek klubie czekał… sześć lat. Potem było już mniej kolorowo. Gwoździem do trumny okazał się kolejny już konflikt w karierze Francuza. Wcześniej podpadał Kloppowi, tym razem - zdecydowanie bardziej - zaszedł za skórę Michela Der Zakariana, szkoleniowca Montpellier. Wściekły Sakho miał w szatni powalić trenera na ziemię. Wtedy stało się jasne, że przyszłość defensora w klubie jest już w zasadzie przekreślona.
Po rozwiązaniu umowy Sakho przez ponad pół roku pozostawał wolnym graczem. W końcu jednak gruchnęła informacja, że zagra w… Gruzji. Został tam piłkarzem obecnego wicelidera, Torpedo Kutaisi. Warto wspomnieć, że w rankingu UEFA liga gruzińska zajmuje… 50. miejsce. Niżej są tylko Macedonia Północna, Białoruś, Andora, Gibraltar i San Marino.
Póki co 34-letni obecnie Sakho rozegrał w nowych barwach 12 spotkań. Ostatnio znalazł się poza kadrą meczową.
Reprezentacyjny niedosyt
Od topowych klubów i transferów za grube miliony, aż do kopania w jednej z najsłabszych lig kontynentu. Tak przewrotnie potoczyły się losy Mamadou Sakho, który może mieć też niedosyt związany z przygodą reprezentacyjną. Zagrał co prawda na mundialu w 2014 roku, ale z różnych względów, nie tylko stricte sportowych, ominęły go wielkie turnieje w 2012, 2016 i 2018 roku. Reprezentacyjny licznik Francuz zamknął ostatecznie na 29 rozegranych meczach. Strzelił dwa gole. Bardzo jednak istotne.
19 listopada 2013 roku Francja walczyła z Ukrainą w barażach o awans na mistrzostwa świata. Pierwszy mecz “Trójkolorowi” przegrali 0:2 i u siebie musieli odrabiać straty, co zrobili z nawiązką. W dużej mierze dzięki Sakho. To on najpierw trafił na 1:0, a potem także na 3:0. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że został wtedy bohaterem narodowym.
Wtedy mógł czuć się jak pan świata. Dziś mało kto już o nim pamięta.