Głośny powrót Balotellego. Szalona misja. "Jestem nakręcony. Nie chcę za dużo gadać"

Głośny powrót Balotellego. Szalona misja. "Jestem nakręcony. Nie chcę za dużo gadać"
Tano Pecoraro / pressfocus
Piotrek - Przyborowski
Piotrek Przyborowski31 Oct · 15:00
Kiedy debiutował, wielu uważało go za największy talent w historii calcio, ale podejście do zawodu i liczne wybryki nigdy nie pozwoliły osiągnąć tego, co mu wróżono. Ostatnio był na bocznicy wielkiego futbolu. Teraz Mario Balotelli wraca i podejmuje się ryzykownej misji uratowania Genoi w Serie A.
W jego karierze nigdy nie wiało nudą. Szokował już jako nastolatek. Pozaboiskowy ogień Mario Balotellego starało się ugasić kilka najznamienitszych piłkarskich postaci. Nikomu jednak nie udało się go ujarzmić. O ile wciąż pozostawał świetnym lub przynajmniej bardzo solidnym napastnikiem, o tyle coraz mocniej oddalał się na peryferia topowej piłki. Choć nigdy nie zszedł poniżej pewnego poziomu i nie rzucił się na daleką egzotykę, we wrześniu minęło cztery i pół roku od jego ostatniego meczu w Serie A.
Dalsza część tekstu pod wideo
“Super Mario” uznał wreszcie, że to koniec laby. Sprzyjająca jest też koniunktura, bo być może jego powrót do Italii nie byłby możliwy, gdyby nie podbramkowa sytuacja Genoi. Ktoś powie, że decydując się na zakontraktowanie nieobliczalnego napastnika, działacze ze Stadio Luigi Ferraris postanowili chwycić się ostatniej deski ratunku. I na pierwszy rzut oka ten plan rzeczywiście wydaje się być “mission impossible”, podobnie jak cała wizja ratowania “Rossoblu” przed degradacją. Tyle tylko, że w tym szaleństwie może być metoda.

Transfer z konieczności

- Jestem nakręcony. Nie chcę za dużo gadać. Niech to się po prostu zacznie - powiedział na oficjalnej prezentacji w Genoi, na której pozował z koszulką z jakże charakterystycznym numerem 45. Były uśmiechy, wspólne fotki z dyrektorem sportowym Marco Ottolinim, na którym obaj panowie zbijają ze sobą piątki. W skrócie: wszystko to, co widzieliśmy zawsze na początku kolejnych przygód “Super Mario” z nowymi klubami. Wielką ekscytację, która potem często zamieniała się we frustrację - trenerów, działaczy, kibiców i samego zawodnika. Wydawać by się mogło, że dla klubu, który aktualnie zajmuje ostatnie miejsce w Serie A, taki ruch obarczony jest zbyt dużym ryzykiem. Ale Genoa nie miała innego wyjścia.
- Balo trafił do Genoi z bardzo prostego powodu. Chodzi o kontuzje, które mocno przetrzebiły drużynę trenera Alberto Gilardino. Latem drużyna za bardzo nie wzmocniła się w ataku, a wszystko przez zamieszanie wokół właściciela, 777 Partners. Amerykański fundusz ogłosił w październiku bankructwo i spośród wszystkich klubów w portfolio tej firmy Genoa i tak została pozostawiona chyba w najlepszym stanie. Nie zmienia to faktu, że latem z klubu odeszły dwie gwiazdy ataku - Mateo Retegui do Atalanty, a Albert Gudmundsson do Fiorentiny. Pieniądze z tych transferów raczej nie poszły jednak na wzmocnienia, lecz zostały przeznaczone na spłacenie długów - mówi w rozmowie z nami Marcin Ziółkowski, ekspert ds. ligi włoskiej z Futbol News.
Retegui w zeszłym sezonie strzelił dla Genoi w lidze w sumie siedem goli. Gudmundsson dorzucił kolejnych 14. Łącznie daje to 21 bramek - niemal połowę z 45 trafień, z którymi klub z Ligurii zakończył tamte rozgrywki. Strata tego duetu byłaby ciosem dla każdego zespołu w Italii, a co dopiero dla drużyny trenera Gilardino, który latem musiał rzeźbić atak od początku. Przyszedł Andrea Pinamonti z Sassuolo, z zespołu Primavery awansował Jeff Ekhator. Ciężar odpowiedzialności za strzelanie goli miał zostać przeniesiony też na innych, jednak żaden z grupy Vitinha, Junior Messias, David Ankeye i Caleb Ekuban ze względów zdrowotnych nie może teraz grać.
- Genoa zaczęła więc poszukiwania wśród piłkarzy bez kontraktu. Balotelli był tym najbardziej łakomym kąskiem. Oczywiście numerem jeden na liście pozostawał przez dłuższy czas Wissam Ben Yedder, ale jego problemy z prawem wykreśliły go z tego wyścigu. Wśród piłkarzy obserwowanych przez Genoę byli też Adam Ounas oraz Eric-Maxim Choupo-Moting. Ostatecznie klub wybrał jednak “Balo”, który sam jest bardzo nakręcony na powrót do Serie A. Świetnie zna się z trenerem Gilardino, a i perspektywa ponownej gry w lidze włoskiej była dla niego sporym argumentem za podpisaniem tego kontraktu - dodaje Ziółkowski.

Nieprzypadkowy klub

To właśnie postać trenera Gilardino napawa optymizmem w kontekście pobytu Balotellego w Genui. Sam piłkarz zapewnia, że się zmienił, a w niedawnym wywiadzie dla telewizji DAZN zdradził, że współpracuje nawet z psychologiem, dzięki któremu jest bardziej świadomy niektórych swoich zachowań. Jedno teoria, drugie praktyka. Tak naprawdę nikt nie jest w stanie zapewnić, że 34-latek w nowej drużynie zaraz czegoś nie wywinie. Dlatego tak ważna, wręcz kluczowa dla losów tego mariażu będzie rola szkoleniowca “Il Grifone”, z którym Balotelli zna się jeszcze z boiska i reprezentacji Włoch.
- “Balo” nie zawsze jest łatwy do współpracy. W przeszłości łatwo można było go wyprowadzić z równowagi. Znane są historie, kiedy na treningu ktoś mu nie podawał czy jako obrońca krył przy ćwiczeniach, a Mario się na to wściekał. Zresztą niektóre tego typu historie wspomniał kiedyś Bartosz Salamon, który trenował z nim w Milanie. Pewnie jeśli dojdzie do takiej sytuacji w Genoi, to w prosty sposób może on przestać dawać z siebie to minimum. Jeśli jednak okiełzna go Gilardino, a sam będzie w odpowiedniej formie fizycznej, powinien strzelić te kilka goli - uważa Ziółkowski.
Genoa potrzebuje od Balotellego goli, a Balotelli potrzebuje od Genoi minut. Genueńczycy w obecnym sezonie Serie A zdobyli zaledwie siedem bramek. Gorsze pod tym względem jest jedynie Lecce. W dodatku pod koniec września przegrali w 1/16 finału Coppa Italia w derbach z Sampdorią. Nad Gilardino może nie zaczęły się jeszcze gromadzić czarne chmury, ale sytuacja na Stadio Luigi Ferraris jest daleka od optymalnej. Choć więc mogłoby się wydawać, że sam piłkarz właśnie związał się z drużyną poniżej swojego potencjału, prawda jest tu jednak zupełnie inna.
- Mario doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Genoa to jeden z najbardziej legendarnych klubów we Włoszech. Choć może niewiele osób o tym pamięta, ale przecież oni mają na swoim koncie aż dziewięć mistrzostw i są jednym z najbardziej utytułowanych zespołów na Półwyspie Apenińskim. Oczywiście większość z tych sukcesów miała miejsce dawno temu, ale to jednak wciąż jest coś więcej niż Turcja czy Szwajcaria, gdzie ostatnio grał. Genoa to nie jest przypadkowy klub, który wypłynął dzięki nowobogackiemu właścicielowi, tylko zespół o bogatej tradycji i powszechnie szanowany w całych Włoszech - zauważa nasz rozmówca.

Ambicja, nie kasa

I na angaż w klubie o takim prestiżu czekał też sam Balotelli. To nie tak, że po rozstaniu - drugim już zresztą - z Adaną Demirspor narzekał na brak zainteresowania. Pojawiały się oferty, mówiło się o potencjalnym transferze do MLS czy na Bliski Wschód. Ale 34-latek, wciąż mający ambicje i chęci, dążył do tego, by znów zagrać we Włoszech. Wszystko zapewne po to, by udowodnić - sobie oraz wszystkim niedowiarkom - że nadal może grać z powodzeniem w drużynie z ligi z TOP5.
- Na pewno każda jego bramka będzie nakręcała tę otoczkę wokół niego. Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, kim jest Balotelli. Poza Liverpoolem poradził sobie praktycznie wszędzie. To nie jest tak, że mamy do czynienia ze słabym piłkarzem. “Balo” zawsze miał talent, tylko często nie dojeżdżała mu głowa. W przypadku przygody z Genoą sukcesem będzie te kilka, powiedzmy pięć bramek. Ma już swoje lata, nie ma co oczekiwać jakichś cudów, ale z pewnością będzie tym graczem, który w odpowiednim momencie dołoży nogę i zagrozi obrońcom rywali - uważa Ziółkowski.
Takiego właśnie egzekutora poszukiwała Genoa i być może odnalazła go właśnie w osobie Balotellego. Z pewnością początkowo będzie nieco zardzewiały, przecież ostatni mecz rozegrał w maju. Nawiasem mówiąc, dostał w nim czerwoną kartkę i szybko opuścił boisko. Skoro jednak sam “Super Mario” nie chciał przyjąć żadnej z lukratywnych ofert z zagranicy i w Genoi zgodził się na bardzo niskie zarobki (w granicach kilkuset tysięcy euro rocznie), to znaczy, że nie zależy mu aż tak bardzo na pieniądzach. Tu chodzi o ambicję i chęć udowodnienia całemu światu, że się mylili.

Chce odzyskać twarz

Dzięki podjęciu się straceńczej misji “Balo” chce odbudować swoją reputację. Bo o jego wybrykach pozaboiskowych krążyły legendy, anegdoty, żarciki. Mario często bronił się jednak momentami geniuszu, a jego drużyny osiągały solidne wyniki. Jakiś czas temu karta się odwróciła. Z Brescią i FC Sion zanotował spadki z Serie A i Swiss Super League. Kibice tego drugiego klubu byli wściekli do tego stopnia, że oskarżając go o lenistwo, spalili jego koszulkę. Nawet w Turcji jego Adana ostatni sezon zakończyła z zaledwie czterema punktami przewagi nad strefą spadkową. Uratowanie Genoi sprawiłoby, że Balotelli trochę odzyskałby twarz. Nie byłby już tylko skandalistą, lecz także znów graczem, który potrafi dać kibicom coś spektakularnego.
- Trzymam za niego kciuki, bo to autor, moim zdaniem, najpiękniejszej bramki w historii Serie A. W meczu Milanu z Bolonią popisał się fantastycznym golem na 1:0. Strzelił go właściwie z miejsca, bez rozbiegu, z odległości około 35 metrów od bramki rywali. Zapakował wtedy prawdziwą bombę i to praktycznie w samej końcówce tego spotkania. I to jest właśnie cały Mario. Piłkarz, który miewa momenty geniuszu i wtedy może wprawić wszystkich w prawdziwe osłupienie. Jeśli będzie w formie, wciąż może dać kibicom mnóstwo radości. Nawet jeśli jest takim “bad boyem”, to część jego uroku. Nie jest takim rzemieślnikiem, on ma ten talent po prostu wrodzony - opisuje go Ziółkowski.
Sytuacja Genoi oczywiście jest nie do pozazdroszczenia. Ostatnie miejsce i tylko sześć punktów po dziewięciu meczach to bilans wręcz tragiczny. Nie ulega wątpliwości, że Balotelli nie może być uznawany za zbawcę całego klubu. Nie w tym wieku, nie po tych wszystkich perypetiach. Jednakże jeśli w kimś Liguryjczycy mają szukać iskierki nadziei, to właśnie w nim. Mimo zawirowań, po raz ostatni zanotował on sezon ligowy z dorobkiem bramkowym mniejszym niż pięć goli prawie dekadę temu - w Milanie (2015/16). Jeśli dołoży te kilka trafień dla Genoi, mogą okazać się one kluczowe dla losów całego klubu. A już na pewno dla przyszłości samego napastnika.
- Genoa aktualnie jest jednym z największych kandydatów do spadku. Nie wiadomo, kiedy klub przejmie nowy właściciel i jakie będą jego plany. Od tego zależy, czy zimą dokonają jakichś niezbędnych wzmocnień. Dla samego Balotellego to szansa na wypromowanie się i pokazanie światu, że wciąż może odgrywać istotną rolę w zespole grającym na wysokim poziomie. W razie gdyby jego przygoda z Genoą okazała się w miarę udana, może uda mu się jeszcze złapać jakiś kontrakt na Bliskim Wschodzie? Może będzie chciał go Stefano Pioli, który niedawno podpisał umowę z Al-Nassr? Arabia Saudyjska powinna być dla niego ciekawym kierunkiem. Tylko najpierw musi ponownie udowodnić swoją wartość w Serie A - podsumowuje Ziółkowski.

Przeczytaj również