"Każde wydane na niego euro spłaca się z jego każdą minutą w Europie. Genialny". Lech przechodzi do historii

"Każde wydane na niego euro spłaca się z jego każdą minutą w Europie. Genialny". Lech przechodzi do historii
Paweł Jaskółka/Press Focus
Czyste konto, kolejny gol Ishaka w Europie i wspomnienia dla ponad 34 tysięcy kibiców zebranych w czwartek przy Bułgarskiej. Wicemistrz Norwegii został pokonany 1:0 w regulaminowym czasie gry, a w Poznaniu mieliśmy kolejny wielki wieczór. Mistrz Polski gra dalej, pokazując w tym dwumeczu spore wyrachowanie.
Korespondencja z Poznania, Dawid Dobrasz
Dalsza część tekstu pod wideo
Można narzekać na styl, ale trzeba uczciwie przyznać - tak się gra w Europie, kiedy zespoły są o zbliżonej do siebie klasie. Przede wszystkim trzeba myśleć o tyłach, a potem o tym, co z przodu. Widać było szacunek do rywala, bo Lech w pierwszej połowie nie zagrał lepiej niż w starciu przed tygodniem. Zagrał jednak odpowiedzialnie. Znowu nie dopuścił rywala do groźnej sytuacji w pierwszych 45 minutach, a trzeba było pamiętać, że nie mógł zagrać "zawór bezpieczeństwa", bo tak można mówić o Murawskim. Za niego zagrał Sousa i uniósł ciężar tego meczu.
Na samym początku kontuzji doznał Bartosz Salamon, ale siłą charakteru wytrzymał do przerwy, choć było widać, że to nie jest ten "Sali", jakiego znają kibice przy Bułgarskiej. Tak jak Lech, który nie stracił gola w pierwszych trzech kwadransach, ale sam nie oddał też celnego strzału. Nie wyglądało to źle, ale jakoś świetnie też nie. Można było mieć wrażenie, że pierwszy gol zdecyduje o tym, kto awansuje do 1/8 finału Ligi Konferencji. I tak było.
Do przerwy? Te same problemy. Nie było kogoś, kto brał na siebie ciężar gry. Stałe fragmenty? Żaden udany. Jednak nadal "Kolejorz" trzymał czyste konto, a to przy wzmocnieniu środka pola rywali Vetlesenem, można było uznać za wynik dobry. Tym bardziej że po Bodo było widać, że są jeszcze przed regularnym granie.
Po przerwie? To był lepszy Lech. Tak samo, jak przed tygodniem, chociaż to goście stworzyli sytuację dwumeczu. Bo Vetlesen mógł zapytać Bednarka, gdzie mu uderzyć, a wybrał wariant strzału nad poprzeczką. Ciężko sobie wyobrazić, jak on tego nie trafił. Przebił tym uderzeniem sytuację Filipa Marchwińskiego sprzed tygodnia.
Problemem wydawała się być zmiana Bartosza Salamona, jednak Dagerstal, który za niego wszedł, grał jak profesor. Nie popełnił żadnego błędu. Zresztą podobnie jak Milić, który był jednym z najlepszych piłkarzy tego dwumeczu. Do tego pozostali grali lepiej, jak Karlstroem, Sousa, Pereira czy przede wszystkim Ishak. Ten ostatni... Co tu dużo mówić. Każde wydane na niego euro spłaca się z jego każdą minutą w Europie. Był najlepszym piłkarzem czwartkowego meczu. Nie dość, że świetnie wykończył podanie Pereiry, to był pierwszym obrońcą i napędzał cały zespół do pressingu. Musiał zejść z kontuzją, ale swoje zrobił. Prawdziwy kapitan. Oby nie groźną, bo dwóch liderów - Salamon i Ishak - zeszli z powodów zdrowotnych.
Bodo po straconym golu nie potrafiło zagrozić Lechowi. Podopieczni Johna van den Broma skutecznie odpychali rywali od własnej bramki, dając tym samym oddech obronie. Dużo można mówić o trenerze Lecha, ale nie można odmówić mu doświadczenia w europejskich pucharach. Jego Lech grał na zero z tyłu. To było celem i to się udało. Przecież właśnie tą mistrzowską defensywą Lech potrafił stracić najmniej goli w zeszłym sezonie.
Historia polskiej piłki się dokonała. Wszyscy tego chcieliśmy, bo ile można wracać do lat 90 i meczu Legia - Sampdoria na wiosnę sezonu 90/91. Ten rozdział został zamknięty, a Lech nie powiedział ostatniego słowa. I dobrze. Najdłuższa przygoda Lecha w historii w europejskich pucharach trwa dalej. Kto był tego wieczora przy Bułgarskiej, ten przyjdzie też następnym razem.

Przeczytaj również