Gdyby w piłce były zmiany hokejowe, grałby u największych. Żywa legenda przespała czas na transfer
James Ward-Prowse to jedno z najczęściej wymienianych przez kibiców Premier League nazwisk, gdy wskazuje się piłkarzy wartych “wyciągnięcia” ze spadkowiczów. To rzeczywiście zawodnik wyjątkowy i bardzo popularny, ale ma jednocześnie wiele ograniczeń. I choć jest niezaprzeczalną ikoną Southampton, raczej nie będzie przydatny dla mocnych angielskich klubów.
Spekulacje dotyczące opuszczenia Southampton przez Jamesa Warda-Prowse’a pojawiają się właściwie co roku. Anglika w poprzednich latach łączono z Tottenhamem, Arsenalem, Manchesterem United, ale też m.in. West Hamem. Teraz, ponad dekadę po debiucie w barwach “Świętych”, w obliczu ich relegacji, pomocnik prawdopodobnie wreszcie opuści St Mary’s. 28-latek to współczesna legenda zespołu z południowego wybrzeża, 11-krotny reprezentant Anglii i prawdopodobnie najlepszy wykonawca rzutów wolnych na świecie. Jeśli tylko zechce zmienić pracodawcę, zainteresowanie wśród ekip z najwyższego poziomu rozgrywkowego to właściwie pewnik.
Jego postać często pojawia się w dywagacjach nawet fanów zespołów ze ścisłej czołówki, tyle że to raczej przesada. Kapitan “The Saints” ma umiejętności, by grać w Premier League, ale też braki, przez które trudno widzieć go w drużynie walczącym o europejskie puchary. Choć brzmi to bezwzględnie, jest skazany na przeciętność - “z plusem”.
Żywa legenda
Choć rodzina Warda-Prowse’a to kibice lokalnych rywali, Portsmouth, pomocnik jeszcze jako trampkarz związał się z Soton. W klubie spędził już dwie dekady, przechodząc wszystkie juniorskie szczeble i zdobywając po drodze wyróżnienie dla najzdolniejszego młodzieżowca w akademii. W pierwszym zespole zadebiutował jako 16-latek. Niedługo po 17. urodzinach strzelił pierwszego gola. Teraz ma ponad 400 występów i ponad 50 bramek dla drużyny z St Mary’s. W jej barwach widział niemal wszystko. Na stałe do kadry wskoczył zaraz po awansie na najwyższy szczebel w 2012 roku. Miał udział w drodze do europejskich pucharów, był częścią zespołu Mauricio Pochettino, który próbował rzucić wyzwanie ligowej czołówce, a potem pozostał w tonącym okręcie, zmierzającym od dłuższego czasu do Championship. W międzyczasie został jego kapitanem i wdarł się do angielskiej reprezentacji. Aktualnie dzierży też rekord liczby występów w Premier League swego klubu.
Pomocnik to współczesny “Mr Southampton”, kojarzony nierozłącznie właśnie z tym zespołem, powszechnie uważany za jego lidera, a czasem nawet i gracza pozostającego na południowym wybrzeżu pomimo bycia piłkarzem ponad tę drużynę. Wychowanek postawił na drogę zostania klubową legendą. Od dawna regularnie pojawiało się zainteresowanie jego osobą, ale nie odszedł. Ma to jednak swoje konsekwencje. Przeczekał swój czas na wielki transfer. I ten pociąg już raczej odjechał.
Anglik wchodził do dorosłego futbolu jako wielka nadzieja. Pierwsze kroki na murawach Premier League stawiał u boku Caluma Chambersa i Luke’a Shawa - dwóch innych “produktów” bardzo cenionej akademii. Oni obaj niedługo potem przenieśli się do wielkich marek: Arsenalu i Manchesteru United. On został. Dzielił szatnię z wieloma zawodnikami wypromowanymi przez Southampton. Po Sadio Mane, Virgila van Dijka, Dejana Lovrena, Nathaniela Clyne’a czy Adam Lallanę sięgnął Liverpool. Toby Alderweireld i Victor Wanyama dochodzili do finału Ligi Mistrzów z Tottenhamem. W jej półfinale w barwach Ajaksu grał Dusan Tadić. Morgan Schneiderlin lądował w United u boku Shawa. Oni wszyscy zrobili krok do przodu.
Jeden atut
Ward-Prowse, związując się na całą dotychczasową karierę z Southampton, zapisał się w ich historii, ale pozbawił się też szansy na zrobienie postępów. Z czasem, w miarę kolejnych sprzedaży i braku odpowiednich wzmocnień, zaczynał grać z coraz gorszymi piłkarzami. Nie rozwijał się, popadając w ligową przeciętność. Może i jest liderem oraz ikoną, ale jednego z najsłabszych zespołów ostatnich lat w Premier League. Niemniej, 28-latka świetnie znają wszyscy zainteresowani angielską piłką. To bowiem gracz o umiejętności absolutnie wybitnej. Prawdopodobnie nikt na świecie nie potrafi w równie precyzyjny sposób wykonywać stałych fragmentów gry. Pomocnikowi “Świętych” brakuje tylko jednego trafienia ze stojącej piłki do wyrównania rekordu 18 goli z rzutów wolnych w Premier League Davida Beckhama. Jego specialite de la maison znają na całym futbolowym świecie.
W ostatnich czterech sezonach pakował futbolówkę do siatki łącznie aż 35 razy. Z akcji robił to jednak zaledwie siedmiokrotnie. Aż 15 razy trafiał z wolnych, 12 z karnych, dorzucając do tego jedną dobitkę po obronionej jedenastce. Te statystyki dokładnie pokazują, że jest prawdziwym ekspertem w swym fachu.
- Bardzo wierzę w swoją technikę i jeśli trafię tam, gdzie chcę posłać piłkę, żaden bramkarz jej nie obroni - mówił kilka lat temu 11-krotny reprezentant Anglii w rozmowie z “Guardianem”.
Tyle że poza tą umiejętnością nie wyróżnia się on właściwie niczym. Oczywiście, jako specjalista od rzutów wolnych i rożnych, potrafi zagrać precyzyjne długie podania czy świetnie dośrodkować, ale to wszystko sprawy związane z jego głównym atutem. A poza tym? Możemy komplementować go głównie za dyscyplinę taktyczną oraz waleczność, bo w jego przypadku o odpuszczaniu nie ma mowy. Niemniej, w sensie stricte boiskowym, nie jest on graczem gotowym do pociągnięcia zespołu z otwartej gry. Nie ma drygu do mijania rywali, zmieniania układu sił w środku pola czy przyspieszania akcji. O liczbach w jego przypadku trudno rozmawiać, bo to zawodnik ustawiany dosyć nisko, rzadko zapuszczający się w ofensywną tercję. W Soton jego świetne zagrania wykorzystują przede wszystkim do uruchamiania kontrataków długimi zagraniami z głębi pola za linię obrony, a więc elementu, który w wielu wyżej notowanych ekipach byłby przydatny zdecydowanie rzadziej.
Choć kapitan to najlepszy kreator “Świętych”, aż połowa jego zagrań skutkujących strzałami to podania ze stojącej piłki. Jeśli spojrzymy na jego wynik z akcji, wykręca pod tym względem liczby podobne do Youriego Tielemansa, Rubena Nevesa czy Douglasa Luiza: piłkarzy o podobnej roli w fazie budowy ataku, ale zdecydowanie lepszych w defensywie i gwarantujących większą możliwość kontrolowania boiskowych wydarzeń.
Ciekawostka
Ward-Prowse to ligowa ciekawostka, jeden z najbardziej charakterystycznych zawodników dolnej połowy tabeli Premier League. Prawdopodobnie pozostanie na jej poziomie, bo ostatnie doniesienia prasowe wskazują, że opuści Southampton. Wywalczenia przez niego miejsca w podstawowym składzie drużyny z górnych rejonów tabeli nie należy się jednak spodziewać. Nawet pomimo tego, że bardzo wierzy w niego wielu ekspertów.
Paul Merson nawoływał przed startem sezonu, aby Arsenal nie przepuścił okazji na pozyskanie, jak go określił, “jednego z najlepiej podających zawodników w Anglii”. Stwierdził nawet, że nie rozumie, dlaczego nie robią wszystkiego, by ściągnąć go na Emirates. To typowa dla wyspiarskich dziennikarzy i ekspertów narracja uwielbienia wobec rodzimych zawodników. Ward-Prowse nie jest bowiem nawet najbardziej łakomym “kąskiem” w ekipie “The Saints”. Tak należałoby określić utalentowanego, młodego Romeo Lavię, przypominającego piłkarzy promowanych na St Mary’s w poprzednich latach. Kapitan Southampton może odnaleźć się w barwach zespołów z poziomu “Młotów”, Evertonu czy Leicester (o ile się utrzymają). Drużyny bijące się aktualnie o puchary to dla niego zbyt wysokie progi.
Może i genialne rzuty wolne sprawiają, że wybija się z tłumu, ale Ward-Prowse przespał swój moment na wielki transfer. Ligowy średniak to jego poziom. Gdyby w piłce nożnej obowiązywały zmiany hokejowe, biłyby się o niego najmocniejsze kluby globu. Do wywalczenia sobie w nich miejsca jednak naprawdę wiele mu brakuje.