Gdy karma wraca jak bumerang. Boiskowe wendetty Neymara, Cristiano Ronaldo i innych

Gdy karma wraca jak bumerang. Boiskowe wendetty Neymara, Cristiano Ronaldo i innych
Alizada Studios/shutterstock.com
Huczne celebracje bramek i zwycięstw są stałym elementem piłkarskich wydarzeń. Niektórzy zawodnicy stworzyli unikatowe cieszynki, które przemieniły się w ich znaki rozpoznawcze. Inni po prostu dają się ponosić emocjom, a istnieje również grupa graczy, mających za cel nie własną radość, a przede wszystkim wyśmianie rywala. Problem pojawia się, gdy do próby upokorzenia dochodzi zbyt wcześnie, a wendetta przychodzi w najbardziej nieoczekiwanym momencie.
W ostatnich latach doszło do wielu sytuacji, w których boiskowe wydarzenia posłużyły za solidną lekcję pokory. Kilku naszych dzisiejszych bohaterów już na zawsze zapamiętało, że przedwczesna radość może się szybko, ale zarazem boleśnie zemścić. Wszak kto cieszynką wojuje, od cieszynki ginie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Nie zadzieraj z Neymarem

Najświeższa sytuacja tego typu wydarzyła się w dwumeczu Ligi Mistrzów, gdy naprzeciw siebie stanęły ekipy PSG oraz BVB. Oczy fanów z całego świata musiały być zwrócone na gwiazdorów obu ekip, czyli oczywiście Neymara i Erlinga Haalanda. W pierwszym meczu sprawy w swoje nogi wziął Norweg.
19-letni wonderkid zaserwował na Signal Iduna Park crème de la crème własnych umiejętności. Dwie bramki, w tym jedna wyjątkowej urody, sprawiły, że szanse paryżan na awans znacząco zmalały. Dodatkową motywacją podopiecznych Tuchela była chęć wzięcia rewanżu na Haalandzie, który po strzelonym dublecie usiadł na murawie z zamkniętymi oczami, jak gdyby oddawał się medytacji. Oliwy do ognia dodał także kąśliwy wpis na instagramie brzmiący “Moje miasto, nie wasze”. Spokój ducha nie uratował go podczas spotkania w stolicy Francji.
- Neymar zaplanował wzięcie rewanżu na Haalandzie. On to lubi. Jest piłkarzem, który nie unika konfrontacji i zawsze odpowiada na prowokacje - zdradził niedawno Marquinhos.
Brazylijski skrzydłowy jak zaplanował, tak zrobił. Rewanż przebiegł pod dyktando PSG, które odrobiło straty, wygrywając 2:0. Decydujące trafienie było dziełem właśnie Neymara. Znajomy sposób celebracji dopełnił udanej wendetty.
Dla 27-latka to nie pierwszyzna, o czym przekonał się także Adrien Rabiot. W 2017 r. doszło do historycznego dwumeczu pomiędzy Barceloną i obecnym klubem Neymara. Wszyscy dobrze pamiętamy, jak zakończyło się pierwsze spotkanie. Całkowita dewastacja drużyny Luisa Enrique sprawiła, że zawodnicy paryżan aż nazbyt uwierzyli w swoje możliwości.
Zimny prysznic w postaci spektakularnej remontady ostudził zapał Unaia Emery’ego oraz jego podopiecznych. Sam Neymar, który z dwoma bramkami i asystą został architektem comebacku, nie zapomniał o pewnym wpisie Rabiota. Francuski pomocnik pokazywał na palcach liczbę zdobytych bramek, co z perspektywy czasu obróciło się przeciw jego osobie. Zwłaszcza, jeśli zwrócimy uwagę na Layvina Kurzawę.

Z zimną krwią

Swoją drogą, francuski lewy obrońca również przekonał się na własnej skórze o sile boiskowej karmy. W 2014 r. Kurzawa wraz z reprezentacją Francji do lat 21 walczył w eliminacjach do Młodzieżowych Mistrzostw Europy. W barażach “Trójkolorowi” mierzyli się z kadrą Szwecji.
W pierwszym meczu “Les Bleus” wygrali 2:0, ale w rewanżu już po pierwszej połowie “Trzy Korony” odrobiły straty. W 71. minucie Oscar Lewicki podwyższył na 3:0, na co zdołał odpowiedzieć Kurzawa. Francuz na kilkadziesiąt sekund przed końcem zdobył bramkę, którą celebrował w dosyć nonszalanckim i obraźliwym stylu.
Za to zachowanie otrzymał żółtą kartkę, jednak prawdziwa kara została wymierzona przez samych Szwedów. Minutę później do siatki znów trafił Lewicki. Francja odpadła, a Kurzawa zapewne przeżył jeden z najgorszych momentów w swojej przygodzie z piłką.

Portugalski mściciel

Pojedynki Cristiano Ronaldo z Leo Messim muszę elektryzować każdego sympatyka futbolu. Obaj panowie są przecież prawdziwymi hegemonami, niezmordowanymi maszynami i jednymi z najlepszych zawodników w dziejach tej dyscypliny. W 2017 r. ich rywalizacja weszła na nieznany dotąd poziom.
Wiosenne El Clasico na Santiago Bernabeu przypominało jazdę bez trzymanki na najbardziej stromym roller-coasterze. Barcelona i Real szli cios za cios, najpierw prowadzili “Królewscy”, potem dwukrotnie odpowiedziała “Blaugrana”, ale po chwili do wyrównania doprowadził James. Wszystko zakończył Leo Messi, który równo z gwizdkiem pogrzebał marzenia “Los Blancos” o remisie. Posługując się koszykarską nomenklaturą, Argentyńczyk zanotował tzw. buzzer-beater, czyli bramkę równo z ostatnim gwizdkiem arbitra.
“La Pulga” znany jest z charakterystycznej celebracji bramek swojej zmarłej babci. Tamtego wieczoru nieco zmienił swoje przyzwyczajenia, ponieważ po pokonaniu Keylora Navasa zdjął koszulkę i dumnie zaprezentował ją przed tysiącami kibiców na Bernabeu. Messi niewerbalnie przekazał wiadomość pt, “patrzcie, oto nazwisko waszego konkwistadora. Veni, vidi, vici”.
Szkopuł w tym, że zwycięstwo “Dumy Katalonii” finalnie nie przełożyło się na tytuł mistrzowski, który powędrował do rąk madrytczyków. Prawdziwa zemsta nastąpiła jednak kilka miesięcy później, gdy obie drużyny zmierzyły się w ramach Superpucharu Hiszpanii.
Cristiano Ronaldo zaczął mecz na ławce, ponieważ nie był w pełni sił z powodu udziału w Pucharze Konfederacji. Mimo braku rytmu meczowego, Portugalczyk pojawił się na murawie w drugiej połowie i już niecały kwadrans później po raz kolejny w swojej karierze uciszył Camp Nou. Po skutecznym przedryblowaniu Pique i strzale w samo okienko, CR7 zdjął koszulkę i powtórzył celebrację Leo.
Dwa lata później jego kolejną ofiarą stał się Diego Simeone. W trakcie meczu Atletico - Juventus, argentyński szkoleniowiec chyba zapomniał o zasadach savoir-vivre. Po bramce na 2:0 “Cholo” postanowił zaprezentować całemu światu, jak to mawiają Hiszpanie, że ma “cojones”.
Zemsta podobno najlepiej smakuje na zimno, zatem Ronaldo poczekał na odpowiedź do momentu rewanżu. Na Allianz Stadium skrzydłowy w pojedynkę odwrócił losy dwumeczu, zdobywając hat-tricka. Po trzeciej bramce Simeone został brutalnie upokorzony.

Nie śmiej się dziadku z cudzego upadku…

...Antoni Lima się śmiał i tak samo miał. Obrońca reprezentacji Andory po niestrzelonym przez Ruuda van Nistelrooya rzucie karnym podbiegł do niego, aby najzwyczajniej w świecie wyśmiać go prosto w twarz. Prawdziwy chichot losu nastąpił jednak dopiero w 89. minucie spotkania.
Po asyście Robina van Persiego były zawodnik m.in. Realu i Manchesteru umieścił futbolówkę w siatce, pieczętując zwycięstwo “Oranje”. Holenderski napastnik momentalnie podbiegł do Limy, aby cieszyć się, stojąc centralnie przed jego twarzą. Otrzymał za to żółtą kartkę, ale trzeba uczciwie przyznać, że było warto.

Po co M(o)u to było?

Jose Mourinho to bez wątpienia jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci w świecie futbolu. Portugalczyk uwielbia prowokować i zwracać na siebie uwagę. Wszyscy pamiętamy przecież, gdy bił rekordy prędkości po triumfie Interu nad Barceloną, wsadzał palec do oka śp. Tito Vilanovy czy pokazywał gest kajdanek, aby sugerować, hm, podwójne standardy we Włoszech.
Dopiero w ubiegłym sezonie przyszła przysłowiowa kryska na Matyska. Gdy Manchester United nieoczekiwanie pokonał Juventus, “Mou” postanowił odpłacić się kibicom “Starej Damy”, podobno przez 90 minut rzucających w jego stronę najgorsze możliwe obelgi. Po ostatnim gwizdku, który przypieczętował zwycięstwo “Czerwonych Diabłów”, wyszedł na środek murawy z szelmowską mimiką, przykładając rękę do ucha.
Pech chciał, że już kilka tygodni później posada Mourinho wisiała na włosku. Dramatyczna forma drużyny szła w parze z konfliktami wewnątrz szatni. Ostatecznym gwoździem do trumny okazała się porażka w prestiżowym spotkaniu na Anfield. Liverpool wygrał 3:1, a w rolę lidera “The Reds” wcielił się Xherdan Shaqiri, który dwukrotnie pokonał de Geę. Szwajcarski skrzydłowy nie omieszkał wbić Portugalczykowi szpileczki.
***
Bohaterowie tekstu, na czele z Neymarem i Ronaldo, udowadniali, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Wszelkie przedwczesne próby zdyskredytowania swoich rywali mogą szybko zemścić się na samych zainteresowanych. Rabiot, Mourinho czy Simeone otrzymali solidną lekcję pokory i ogłady. Na własnej skórze przekonali się, że karma istnieje i potrafi być zabójcza.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również