Gdy inni nosili fortepian, on na nim grał. Najbardziej leniwy król strzelców Premier League

Gdy inni nosili fortepian, on na nim grał. Najbardziej leniwy król strzelców Premier League
EFECREATA.COM/shutterstock.com
Stereotypowe ocenianie ludzi z zewnątrz to codzienność dla niemal każdego z nas. W świecie futbolu również istnieje pewien kanon według którego, w mniejszym lub większym stopniu, szufladkujemy zawodników. Niski, filigranowy gracz, kojarzy nam się z kimś dobrze wyszkolonym technicznie, a za to rosły, postawny napastnik ze stawianiem na siłę fizyczną i cechy wolicjonalne. Pewien bułgarski snajper postanowił jednak wyrwać się wszelkim schematom, udowadniając, że z wzrostem 190 cm również można efektownie brylować na boisku. Zresztą, Dimitar Berbatow zawsze chodził własnymi ścieżkami.
- Chcę być zapamiętany jako wyjątkowy piłkarz. Taki, który gra po swojemu, strzela bramki zapadające w pamięć i po prostu bawi się na murawie - słowa samego Berbatowa stanowią idealny opis jego charakterystycznej kariery.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wychowanek CSKA Sofia zwiedził kilka renomowanych klubów, ale nigdy nie zapomniał o ulicznym stylu, w którym głównym celem jest ośmieszanie kolejnych rywali. Emerytowany już piłkarz zawsze znajdował sposób na wygranie pojedynku 1 na 1, jakby wychowywał się na Copacabanie, a nie w stolicy Bułgarii.

Uprowadzony

Talent Berbatowa rozbłysł dosyć szybko, jednak przez pewien czas okazało się to być przekleństwem dla młodego Bułgara. Za czasów reprezentowania barw rodzimego klubu, CSKA Sofia, chłopak został… porwany przez gangstera Georgija Iliewa. Mafiozo znany był ze swojej kibicowskiej miłości do ekipy FC Lewski Kjustendił i chciał “wyperswadować” Dimitarowi korzyści z potencjalnego transferu.
Wszystko zakończyło się pozytywnie wyłącznie dzięki ojcu Berbatowa, który prywatnie przyjaźnił się z hersztem szajki. Ostatecznie Dimitar nie spełnił oczekiwań Iliewa i jak najszybciej wyjechał z kraju, przywdziewając trykot Bayeru Leverkusen. To zresztą nie był koniec niepożądanych przygód z mafią, ponieważ w 2009 r. grożono mu porwaniem żony Eleny oraz malutkiej córeczki Dei, jeśli nie zostawi w wyznaczonym miejscu 500 tys. funtów. Po tym incydencie wystraszony Berbatow sprowadził całą rodzinę do Manchesteru, który wówczas reprezentował.
Nim jednak Bułgar zaczął grę w barwach “Czerwonych Diabłów”, zapisał się w pamięci wielu kibiców swoimi znakomitymi występami w Leverkusen. Wraz z “Aptekarzami” dotarł do pamiętnego finału Ligi Mistrzów, a sezon 2003/04, w którym zanotował 19 bramek oraz 10 asyst, posłużył za przepustkę do wymarzonej Premier League.
Tottenham nie należał do czołowych zespołów ligi, ale sam Berbatow błyskawicznie udowodnił swoją przydatność. Już w pierwszym sezonie na White Hart Lane wybrano go najlepszym zawodnikiem “Kogutów”, a dodatkowo trafił do jedenastki sezonu na Wyspach. Na pierwszy rzut oka widać było, że dysponuje ogromnymi pokładami talentu, ma brylantową wręcz technikę i jest niezwykle dynamiczny. W repertuarze jego zagrań nie można również zapomnieć o kosmicznych umiejętnościach w zakresie tak prozaicznej czynności, jak przyjmowanie piłki. Czasem odnosiło się wrażenie, że przed spotkaniem smaruje buty klejem.
Właściwie jedynym zarzutem wobec niego było zaangażowanie, a raczej jego brak na boisku. Gdy Berbatow miał piłkę, wszyscy wstrzymywali oddech, czekając na kolejny drybling, sztuczkę techniczną, ale w fazie obronnej okazywał się kompletnie nieprzydatny. Spacerował po boisku, ociągał się. Grał na zasadzie “wy odbieracie piłkę, ja robię z nią coś pożytecznego”.
- Kogo byście wybrali? Zawodnika bez jakości, ale ciężko pracującego czy kogoś z ogromną jakością, co do którego trzeba mieć nadzieję, że pracuje - zapytał kiedyś na konferencji prasowej Martin Jol, ówczesny szkoleniowiec “Kogutów”, któremu nie przeszkadzał ekonomiczny styl gry swojego najlepszego podopiecznego. Sam Berbatow odszedł z londyńskiego klubu dopiero po zwolnieniu Jola.

Wzloty i upadki w Teatrze Marzeń

Gdy już wiadomo było, że relacja na linii Berbatow-Tottenham nie ma przyszłości, po napastnika ustawiła się kolejka chętnych. Niemal każdy klub z czołówki Premier League pragnął kupić gracza, który potrafił zanotować w trakcie jednej kampanii aż 15 bramek i 11 asyst wyłącznie w meczach ligowych. Saga związana z jego przenosinami trwała do ostatniego dnia okna transferowego, chociaż sam Berbatow przyznał, że od początku wiedział, gdzie chce grać.
Choć na Old Trafford występowali wtedy Cristiano Ronaldo, Carlos Tevez oraz Wayne Rooney, bułgarski napastnik zdołał wkomponować się do pierwszego składu, zyskując zaufanie Sir Alexa Fergusona. Szkot również wielokrotnie bronił Berbatowa przed atakami dziennikarzy, którzy wyliczali mu kolejne przespacerowane kilometry.
- Berbatow jest krytykowany, ale to zawodnik ze świetnymi umiejętnościami, ma doskonałe wykończenie. Szkoda jedynie, że często przybiera zbyt wyluzowaną postawę. Ale dla mnie on zawsze będzie topowym graczem - opisywał szkocki menedżer.
Dimitar zbytnio nie przejmował się opinią krytyków, ponieważ skutecznie uciszał ich głosy następnymi bramkami. W sezonie 2010/11 z dwudziestoma trafieniami na koncie został nawet królem strzelców Premier League. Niestety, problem zawsze tkwił w regularności. Potrafił ustrzelić hat-tricka przeciwko Liverpoolowi, aby następnie zaciąć się na kolejnych 9 spotkań. Sam Ferguson w końcu posadził swojego super-strzelca na ławkę, a ten w następnym meczu… wpakował pięć bramek.
Wystawiając Dimitara, nigdy nie można było liczyć na półśrodki. On notował albo występy wybitne, albo koszmarne. Legendarny trener Manchesteru w końcu stracił cierpliwość do nieustannych wahań formy Berbatowa i… nie powołał go na mecz finałowy Ligi Mistrzów przeciwko Barcelonie. “Czerwone Diabły” uległy ekipie prowadzonej przez Guardiolę, a zapłakany Bułgar cały mecz oglądał w szatni na Wembley. To był cios, którego się nie spodziewał. i swoisty epilog jego przygody w Teatrze Marzeń.

Inny, niż wszyscy

Po podpis Berbatowa stanęły głównie włoskie ekipy, z Juventusem i Fiorentiną na czele. Gdy klub z Old Trafford uzgodnił z “Violą” warunki transferu, a kibice we Florencji czekali na przylot bułgarskiego gwiazdora, ten… zmienił zdanie. Na stole niespodziewanie pojawiła się oferta z Fulham, prowadzonego przez dobrego znajomego, Martina Jola. Berbatow migiem wylądował na Craven Cottage.
W międzyczasie “Berba” w huczny sposób zakończył karierę reprezentacyjną. Podczas meczu z Serbią, w którym Bułgarzy ulegli 1:6, napastnik sam zszedł z boiska, tłumacząc się urazem. Problem polegał na tym, że nie doszło do żadnego faulu, a sam zawodnik po powrocie do klubu normalnie grał. Media, delikatnie mówiąc, rozszarpały Berbatowa, który swój pożegnalny mecz w narodowych barwach rozegrał przeciwko Polsce.
Epizody w Monaco, PAOK-u oraz Kerala Blasters stanowiły wyłącznie okazję do zwiększenia osobistego funduszu emerytalnego. W 2018 r. Berbatow oficjalnie zakończył karierę. Po tym, jak został wyrzucony z indyjskiego klubu za podważanie decyzji trenera, który zdaniem Dimitara całkowicie nie znał się na taktyce.
Po zawieszeniu butów na kołku Bułgar spróbował swoich sił w roli aktora. Wystąpił w filmie “Rewolucja X”, gdzie zagrał narkotykowego bossa.
Berbatow udowodnił w swoim życiu, że żadna bariera nie jest w stanie go powstrzymać. Chłopak, który za młodu drżał o własne życie, potrafił wcielić się w rolę lidera Manchesteru United prowadzonego przez wielkiego Alexa Fergusona. Chociaż wyglądał jak boiskowy zakapior, imponował kreatywnością. Niedostatek waleczności nadrabiał naturalnym talentem. Gdy inni zostawiali na murawie pot, krew i łzy, Berbatow zostawiał za plecami kolejnych rywali. Po latach złote dziecko bułgarskiej piłki trafiło na srebrny ekran.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również