Gdy inni klękają dla "Black Lives Matter", on dumnie stoi z pięścią w górze. Wyjątkowy piłkarski podróżnik
5 grudnia 2020 r. przed spotkaniem Millwall - Derby fani gospodarzy, obecni na stadionie po raz pierwszy od miesięcy, wygwizdali piłkarzy. Zareagowali w ten sposób na zawodników klękających na znak wsparcia dla akcji Black Lives Matter. Spośród wszystkich graczy, wyłamał się tylko jeden. Colin Kazim-Richards, gdy wszyscy uklękli, stał wyprostowany z pięścią uniesioną wysoko do góry.
- Przede wszystkim jestem dumny z mojego zespołu, że wszyscy trzymaliśmy się razem i osiągnęliśmy niesamowity wynik! Wszyscy w klubie wnoszą coś od siebie jestem pewien, że zobaczymy wyniki - napisał Kazim-Richards na Twitterze po zakończeniu spotkania.
- To, że muszę to mówić boli, ale będę to powtarzał za każdym cholernym razem. To jest powód, dla którego stoję i stoję dumny. I muszę przyznać każdej osobie zaangażowanej w Derby County FC, że sprawiła, że byłem dzisiaj dumny z noszenia tej koszulki z chłopakami. Ale to zachowanie jest absolutną hańbą - dodał.
Nieoczywisty bohater tamtych wydarzeń, jakim na pozór wydaje się być 34-letni napastnik, w rzeczywistości jest osobą, której krytyczny stosunek do rasizmu i prześladowania mniejszości nie powinien nikogo dziwić. W trakcie 18-letniej kariery seniorskiej wystąpił w 17 klubach z ośmiu różnych krajów na czterech kontynentach. W tym czasie doświadczył niespotykanie dużo nienawiści i niezrozumienia, z czym dzisiaj walczy na każdym kroku.
Zachodni turecki Indianin ze wschodniego Londynu
Colin, który ze względu na błąd osoby wypisującej akt urodzenia, zamiast dwóch imion Colin-Kazim ma podwójne nazwisko Kazim-Richards, urodził się w 1986 r. w Leytonstone we wschodniej części Londynu. Jako syn muzułmanki z tureckiej części Cypru i rastafarianina z karaibskiej Antigui, ze zjawiskiem rasizmu obcuje od początku swojego życia.
- Myślę, że dzieci mieszanych ras można było spotkać w Londynie dopiero od około 1983 r. To nie była norma. Moja mama i tata przeżyli to wszystko. Zwłaszcza mój tata był bity przez skinheadów, musiał z nimi toczyć regularną wojnę - opowiadał Colin.
Sam siebie nazywa „Zachodnim tureckim Indianinem ze wschodniego Londynu” („West Indian Turk from East London”). Ale choć wychowywanie się w stolicy Anglii nie było sielanką, rasizm to tylko jeden z wielu bodźców, które kształtowały Kazima przez lata.
Jeszcze zanim zaczął kopać piłkę, gdy miał trzy lata, zmarł jego nowonarodzony brat.
- To pierwsze wspomnienie jakie mam z dzieciństwa, niektórych rzeczy po prostu się nie zapomina - opowiada 34-latek.
Niedługo potem w tragicznych okolicznościach stracił trójkę kuzynów.
- Byli moimi najlepszymi przyjaciółmi (...) Jeden zmarł na atak serca podczas gry w piłkę, drugi miał wylew krwi do mózgu podczas kąpieli. Trzeci kuzyn - brat Androsa Townsenda, Kurtis - zginął w wypadku samochodowym - wymienia Kazim.
Rodzice Colina szybko zorientowali się, że treningi piłki nożnej to najlepszy sposób na odciągnięcie syna od kłopotów i złego towarzystwa. I tak już w wieku dziewięciu lat Kaz, jak nazywają go koledzy z boiska, zaczął swoją przygodę w lokalnej szkółce piłkarskiej Interwood. Niedługo potem trafił do Queens Park Rangers, by w wieku 12 lat zameldować się w klubie z dziecięcych marzeń - Arsenalu.
Trenerzy młodzieżowej szkółki “The Gunners” nie poznali się jednak na jego talencie i w 2001 r., gdy Kazim znajdował się na skraju pełnoletności, odrzucili go. Młody piłkarz znalazł zatrudnienie dopiero w młodzieżowej drużynie grającego w League Two Bury FC. Udało się to dzięki meczowi kontrolnemu zorganizowanego dla zawodników, z których zrezygnowano w innych klubach
- Jestem z Londynu, a przeniosłem się do Bury. To był najtrudniejszy ruch w moim życiu pod względem różnic kulturowych. Nie było tam ciemnoskórych, przygotowanie jedzenia było dla mnie problemem. Wszystko to się we mnie kumulowało - wspominał Colin.
- Do tego potem idziesz na trening i ludzie myślą, że to zabawne, gdy nabiją ci banana na wieszak, potem myślą, że to zabawne pociąć ci buty. Ale czego ludzie nie wiedzą, to tego, że twój ojciec nie ma pieniędzy. Zarabiałem 45 funtów tygodniowo. Nie mogłem sobie pozwolić na kupowanie nowych butów co tydzień. Chciałbym myśleć, że była to ignorancja, ale tak naprawdę to rasizm, ponieważ oni nie chcieli słuchać, nadal uważali, że to zabawne. A potem się zemścisz i to ty zostajesz uznany za tego złego - tłumaczył.
Mimo ciężkich początków, po trzech latach spędzonych w juniorach Bury, Kazimowi udało się przebić do seniorskiej drużyny. W lidze zadebiutował w październiku 2004 r. w wieku 18 lat, wchodząc z ławki w meczu przeciwko Macclesfield.
Rok 2004 był zresztą przełomowy nie tylko dla Kazima, ale też dla całej ligi.
„The Coca-Cola Kid”
Od sezonu 2004/05 koncern Coca-Cola stał się głównym sponsorem angielskiej Football League - poziomów rozgrywkowych od drugiego do czwartego. Od samego początku tej nieoczywistej współpracy korporacja starała się zjednać sobie lokalnych kibiców. Akcja marketingowa, polegająca na pokolorowaniu logo sponsora w barwy wszystkich 72 drużyn biorących udział w rozgrywkach, choć pojawiała się we wszystkich możliwych środkach przekazu i zdefiniowała estetykę graficzną rozgrywek na najbliższe lata, uznana została za niewystarczającą dla koncernu.
Zimą 2005 roku specjaliści od marketingu marki wpadli na nowy, zupełnie nowatorski pomysł. Zorganizowali konkurs, w którym zwycięzca wygrywał ćwierć miliona funtów, ale nie otrzymywał wygranej. Środki miały trafić do budżetu transferowego wskazanego przez niego klubu. Dodatkowym warunkiem było wydanie ich w najbliższym okienku.
I tak 30 maja 2005 roku, podczas finałowego meczu play-off o awans do Premier League, ogłoszono zwycięzcę konkursu „Win a Player”. Był nim Aaron Berry, kibic Brighton.
Dla drużyny popularnych “Mew” taki zastrzyk gotówki był wspaniałą informacją. W zakończonym dopiero co sezonie ledwo utrzymali się w Championship, kończąc jeden punkt nad strefą spadkową.
- Od kiedy usłyszałem, że wygraliśmy pieniądze, byłem zdeterminowany, żeby dobrze zainwestować nagrodę, a nie wydać bez zwrotu - mówił menedżer Brighton, Mark McGhee.
Charyzmatyczny trener całą kwotę postanowił przeznaczyć na niedoświadczonego 19-letniego napastnika czwartoligowego Bury FC, który w dopiero co zakończonym pierwszym profesjonalnym sezonie zdobył cztery gole, występując w zaledwie dziesięciu spotkaniach w pierwszym składzie. Właśnie Colina Kazima-Richardsa.
Okoliczności transferu i rozgłos akcji marketingowej spowodowały, że w Wielkiej Brytanii Kazim został ochrzczony przez lokalne brukowce przydomkiem „The Coca-Cola Kid”. Przezwisko, będące tytułem australijskiego filmu z lat osiemdziesiątych, użyte w odniesieniu do napastnika z oczywistych powodów, będzie następnie ciągnęło się za nim latami.
- Nie jestem “Coca-Cola Kid”, jestem Colin Kazim-Richards. Nie lubię tego przydomku, wszyscy go w kółko powtarzają - powtarzał w wywiadzie trzynaście lat po transferze.
Młodemu piłkarzowi nie udało się odmienić gry Brighton, które w następnym sezonie zajęło ostatnie miejsce w lidze. Mimo spadku Kazim udowodnił jednak własną wartość na poziomie Championship. Zagrał w 42 spotkaniach i strzelił sześć goli. Zażądał wystawienia na listę transferową. Dopiął swego. Odszedł za 150 tys. funtów do Sheffield United.
Niedługo po swoich dwudziestych urodzinach Kazim spełnił jedno z młodzieńczych marzeń. Zagrał w Premier League. Choć angielscy kibice dalej widzieli w nim przede wszystkim Chłopca Coca Coli, w końcu miał okazję pokazać się szerszej publiczności. Ale prochu nie wymyślił.
Powołanie do reprezentacji
Mimo że mógł wybrać zarówno Antiguę oraz Anglię, na początku 2007 roku dostał powołanie do młodzieżowej reprezentacji Turcji, a 24 marca zadebiutował i strzelił gola w towarzyskim spotkaniu ze Szwajcarią.
- Moim marzeniem było grać zarówno dla Anglii, jak i dla Turcji, ale nie mogłem tego zrobić (…) Kiedy zaczynałem w Bury, zdecydowałem, że chcę reprezentować Turcję. Po prostu. Patrzysz na Anglię i zadajesz sobie pytanie: “czy będę grał w międzynarodowych rozgrywkach?”. Widziałem, jak niektórzy grają jeden mecz i nie dostają więcej powołań. Potem nie mogą grać dla nikogo innego - tłumaczył decyzję Colin.
Dobra postawa i strzelony gol zaowocowały powołaniem do dorosłej reprezentacji. W czerwcu tego samego roku Kazim Kazim, jak sam kazał określać się w Turcji, wyszedł w pierwszym składzie w towarzyskim spotkaniu z Brazylią. Mimo że popularni “Canarinhos” nie wystawili w tym spotkaniu pierwszego garnituru, w meczu zagrali m.in. Ronaldinho, Robinho, Marcelo czy Jo.
Swoją drogą, jeżeli jeszcze kilka miesięcy wcześniej Kazim nie marzył nawet o występie przeciwko takim zawodnikom, to na pewno nie wyobrażał sobie, że dwanaście lat później z Jo będzie tworzył parę napastników w brazylijskim Corinthians Sao Paulo.
Przeprowadzka do Turcji
Debiut Kazima w reprezentacji przykuł uwagę tureckich klubów, poszukujących młodych gwiazd, z którymi mogłyby identyfikować się tłumy żywiołowych kibiców. Nikt jednak nie przypuszczał, że z ofertą do Sheffield zwróci się potęga tamtejszego futbolu - Fenerbahce. Ówczesny mistrz Turcji. Drużyna prowadzona przez legendarnego Zico, w której składzie występowali m.in. Mateja Kezman, Diego Lugano czy Roberto Carlos.
Większość kolegów z Sheffield nie wierzyła, że Kazim dysponuje wystarczającymi umiejętnościami, by grać w tak renomowanym zespole.
- Colin miał w sobie taką pewność siebie, która niektórym starszym piłkarzom się nie podobała. Jego zarozumiałość mogła źle wpływać na ludzi, ale był nieszkodliwym chłopcem. W głębi serca to miły chłopak - powiedział jego były kolega klubowy z Sheffield, Michael Tongue, w wywiadzie dla “The Athletic”.
W lipcu 2007 roku Kazim przeprowadził się do Stambułu. Choć mogło się wydawać, że będzie tylko rezerwowym sporadycznie pojawiającym się na boisku, z miejsca stał się kluczowym zawodnikiem Fenerbahce. I to w sezonie, który lokalni kibice wspominają do dzisiaj. Wtedy ekipa ze stolicy Turcji osiągnęła historyczny sukces - awansowała do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, trafiając na naszpikowaną gwiazdami Chelsea Romana Abramowicza.
Colin nigdy nie strzelał dużo bramek. W tamtych rozgrywkach zdobył zaledwie dwie. Jedną z nich - właśnie w ćwierćfinale z “The Blues”. Była 64. minuta. Chelsea prowadziła 1:0, gdy Mehmet Aurelio precyzyjnym długim podaniem uruchomił napastnika gospodarzy. Kazim wyszedł sam na sam z Petrem Cechem i pokonał go mocnym uderzeniem. Kolejne trafienie dołożył w tym meczu Brazylijczyk Deivid i “Fener” wygrało 2:1.
- Jestem tylko chłopakiem z zaniedbanego rejonu wschodniego Londynu, a jednak tu jestem, zmieniam losy spotkania i strzelam gola przeciwko Chelsea w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Moje życie to bajka - opowiadał po meczu.
Na nieszczęście Fenerbahce, w rewanżu na Stamford Bridge Chelsea okazała się lepsza i wygrała 2:0. Warto przypomnieć, że drużyna z Londynu doszła wtedy do finału, gdzie po pamiętnym poślizgnięciu Johna Terry’ego przegrała w rzutach karnych z Manchesterem United. Ćwierćfinał z 2008 r. jest największym osiągnięciem tureckiej drużyny w historii jej europejskich występów.
Euro
Choć wynik Fenerbahce do dziś napawa lokalnych kibiców dumą, rok 2008 kojarzony jest w Turcji przede wszystkim przez pryzmat innego wydarzenia. Właśnie wtedy. na boiskach Austrii i Szwajcarii odbyły się mistrzostwa Europy.
Po debiucie z Brazylią, Kazim dalej otrzymywał powołania do kadry, ale nie wystąpił w ani jednym z sześciu pozostałych meczów eliminacyjnych do mistrzostw. Pomimo to selekcjoner reprezentacji Turcji nie tylko powołał go na turniej finałowy, ale też wystawił w składzie na pierwszy grupowe spotkanie z Portugalią.
- Pod koniec 2007 roku zostałem wybrany do składu Turcji składającego się z 32 graczy. Myślałem, że jestem tam, aby zdobyć doświadczenie i zachęcić mnie do lepszej gry. Kiedy dostałem się do 23-osobowej kadry to było po prostu… wow, szczególnie że gracze tacy jak Hakan Sukur i Yildiray Basturk zostali z niej usunięci - opowiadał kilka lat później.
Portugalia gładko wygrała tamto spotkanie 2:0, a Cristiano Ronaldo poprosił po meczu o koszulkę rok młodszego Kazima. A Turcja w następnych dwóch grupowych pojedynkach triumfowała i wyszła z grupy. Następnie w ćwierćfinałowym spotkaniu pokonała w rzutach karnych Chorwację, awansując do półfinału.
W tej fazie trafiła jednak na turniejową maszynę - reprezentację Niemiec. Choć Turkom udało się strzelić dwa gole, to polegli 2:3. Brakowało zatem niewiele. Kazim trafił w tym meczu dwukrotnie w poprzeczkę. W finale Niemcy przegrali z Hiszpanią 0:1.
- Myślę, że zasłużyliśmy na pokonanie Niemców i zdecydowanie sprawilibyśmy Hiszpanom trudniejszy test w finale - przekonywał po latach turecki napastnik.
Gdy w sierpniu 2008 roku Kazim zdobył swój pierwszy tytuł, wygrywając mecz o Superpuchar z Besiktasem, wydawało się, że bajka będzie trwać dalej, a drzwi do wielkiej kariery stoją dla niego otworem. Otóż nie. Choć napastnik wygrał jeszcze wiele mistrzostw i pucharów, nie było mu już dane reprezentować kraju na reprezentacyjnym turnieju mistrzowskim. Nigdy więcej nie wyszedł też z grupy Ligi Mistrzów, w której potem wystąpił tylko czterokrotnie. W następnym sezonie, nie wygrywając choćby meczu.
Transfer za miedzę
W kolejnym roku Kazim coraz częściej łapał wahania formy, przez co rzadziej grał. Fenerbahce zajęło ostatnie miejsce w grupie Ligi Mistrzów, a na koniec sezonu dopiero czwarte miejsce w Super Lig. Dla klubu tej rangi była to spora porażka.
Napastnik czuł, że marzenia o wielkiej karierze powoli uciekają. Rosła w nim frustracja. W następnym sezonie po jedenastu meczach uzbierał pięć żółtych i jedną czerwoną kartkę za ubliżanie sędziemu. Za to zresztą otrzymał dodatkowo zawieszenie na cztery mecze. Podczas dyskwalifikacji lokalne brukowce przyłapały go na imprezowaniu w tureckich klubach nocnych. Choć najpierw przy braku dowodów władze Fenerbahce zdementowały pogłoski i wstawiły się za zawodnikiem, po wypłynięciu zdjęć z feralnego wyjścia, szybko tego pożałowały.
Zimą klub zdecydował się wypożyczyć go do Toulouse. Colin we Francji spędził pół roku, po czym z powrotem zameldował się na kolejne sześć miesięcy w Fenerbahce. Wydawało się, że nad Bosforem nikt już na niego nie liczy. Kontrakt dobiegał końca, więc zimą postanowiono pozbyć się go za darmo.
Wtedy szansę Kazimowi postanowił dać inny klub ze Stambułu. Galatasaray.
Jest wiele sposobów, żeby narazić się mieszkańcom stolicy Turcji. Jednak zmiana barw klubowych pomiędzy “Fener” a “Galatą” należy do najskuteczniejszych i jednocześnie zniechęcających największą ilość kibiców. Kazim zdecydował się właśnie na taki krok. Jako pierwszy zawodnik w historii.
- Klub zapytał mnie, czy chcę ochronę. Powiedziałem nie. Myślę, że zwróciłoby to na mnie większą uwagę, gdybym chodził po ulicy z pięcioma tureckimi ochroniarzami u boku - opowiadał po transferze Kazim. - Otrzymałem wiele gróźb i musiałem pokazać swój charakter. Zrobiłem jak postanowiłem i nie oglądałem się za siebie - przyznał po latach.
Choć początek pobytu w “Galacie” należał do udanych, w kolejnych miesiącach zaangażowanie Colina spadło, a wraz z nim jego forma. Nieustające problemy z kibicami Fenerbahce - przez które m.in. zdarzało mu się wracać z centrum Stambułu w eskorcie policji - oraz kiepskie wyniki sportowe, doprowadziły do kolejnego wypożyczenia.
“Nawarzyłeś piwa, teraz musisz je wypić”
Cypr, ojczyzna matki Kazima, od tysięcy lat naznaczona była okupacjami i przemocą. Atrakcyjne położenie wyspy, zarówno pod względem strategicznym, jak i handlowym, spowodowało, że przez stulecia rościli sobie do niej prawo m.in. Egipcjanie, Mykeńczycy, Fenicjanie, Asyryjczycy, Persowie, Rzymianie, Bizantyjczycy, Imperium Osmańskie i Brytyjczycy.
W 1960 roku wyspa uzyskała niepodległość. Powstała Republika Cypryjska. Jednak spowodowało to przebudzenie uśpionego konfliktu między lokalną ludnością grecką i turecką. Co w konsekwencji doprowadziło do krwawej wojny domowej. Niedługo potem wskutek pogłosek o przyłączeniu republiki do Grecji, Turcja dokonała inwazji na wyspę, zajęła jej północną część i ogłosiła powstanie Republiki Tureckiej Cypru Północnego. Od tamtej pory stosunki Turcji i Grecji pozostają pod znakiem swoistej zimnej wojny.
Dla młodego krnąbrnego Turka o cypryjskich korzeniach, Grecja to prawdopodobnie ostatnie miejsce, w którym chce się znaleźć.
31 stycznia 2012 roku Kazim Kazim podpisał jednak półroczny kontrakt z Olympiakosem Pireus.
- Trener Faith Temir wiele razy powtarzał, żebym nie odchodził. Do dziś nie potrafię powiedzieć, dlaczego to zrobiłem. Dotarłem tam i po prostu… źle grałem. Zadzwoniłem do niego, żeby powiedzieć, że chciałbym wrócić. Odpowiedział mi tylko, że nawarzyłem piwa, więc teraz muszę je wypić - wspomina Colin.
Zadebiutował niedługo po transferze i od razu zrobiło się o nim głośno, choć i tym razem nie z powodów sportowych. Zaraz po wejściu na boisko z trybun PAOK-u Saloniki poleciał w jego kierunku banan.
- Ludzie mówią, że to zniewaga na tle rasowym, ale śmiałem się, kiedy zobaczyłem banana. Mam poczucie humoru i mógłbym go zjeść, gdyby był świeży. Szkoda, że rzucony przez nich banan był poczerniały i zgniły. Nie wyobrażam sobie, żeby zjadła go nawet małpa - skwitował z uśmiechem całe wydarzenie.
Zresztą, dwa lata później podczas meczu FC Barcelony z Villarreal Dani Alves wszedł na jeszcze wyższy poziom “trolowania” rasistowskich kibiców i zjadł rzucony w niego owoc.
W Grecji Kazim rozegrał razem dziewięć spotkań. Wygrał osiem, w tym jedno derbowe z Panathinaikosem. Co istotne - walkowerem, po tym, gdy sfrustrowani fatalną sytuacją gospodarczą kraju kibice tłumnie wtargnęli na boisko. Tym samym Kaz mógł się cieszyć ze swojego pierwszego krajowego mistrzostwa. Mało tego, dzięki występom w “Galacie” w pierwszej części sezonu, odebrał też medal za mistrzostwo Turcji.
W Galatasaray cały czas menedżerem był Temir, który urażony nieposłuszeństwem Kazima pół roku wcześniej, nie chciał nawet słyszeć o jego powrocie do składu. W wakacje napastnik trenował z drużyną West Hamu, klub jednak nie zdecydował się zaproponować mu kontraktu. Pomocną dłoń wyciągnął do zawodnika Steve Keane, trener spadkowicza z Premier League - Blackburn Rovers. Wypożyczając Kazima i tym samym pieczętując jego powrót na Wyspy, prawdopodobnie nie przypuszczał, że ta historia skończy się skandalem.
“Po prostu pokazałem im gest masturbacji”
Pobyt w nowym klubie Kazim zaczął jak zwykle. Dwa świetne występy, dwa gole, remis, zwycięstwo i kontuzja. Po opuszczeniu kilku meczów nie wrócił już zresztą do dyspozycji z pierwszych spotkań. Niedługo później znowu znalazł się na czołówkach gazet. Tym razem w związku z zarzutami o homofobię.
- Colin Kazim-Richards, lat 27, udawał, że ściąga spodenki i symuluje gejowski akt seksualny podczas remisu 1:1 Blackburn z Brighton & Hove Albion w lutym ubiegłego roku na stadionie Amex - pisał nowojorski “Times”.
Wszystko działo się 12 lutego 2013 r.. Wówczas podczas wyjazdowego spotkania ze swoim byłym pracodawcą, Kazim odpowiedział wyzywającym go kibicom w prowokujący sposób.
- Ta cała homofoniczna akcja zaczęła się od tego, że kibice wyzywali mnie od kebabów. Ludzie i gazety piszą, że zostałem oskarżony o homofobię, ale to nieprawda. Oskarżono mnie o zakłócanie porządku publicznego - tłumaczył Colin.
Gazety, policja i w konsekwencji opinia publiczna zrobiły wtedy z niego homofoba. Szef policji Sussex przekonywał, że jest to pierwszy incydent, kiedy piłkarz zostaje pociągnięty do odpowiedzialności za homofobiczne zachowanie. W rzeczywistości skazany został do zapłacenia zaledwie 750£ kary zadośćuczynienia.
- Po prostu pokazałem im gest masturbacji - skomentował po ogłoszeniu wyroku Kazim.
Tym razem był nieodpowiednią osobą w nieodpowiednim miejscu, wykonującą nieodpowiedni gest. Aż prosi się o przytoczenie słynnego tekstu z koszulki Mario Balotelliego. “Why always me?”
Mimo problemów z prawem, Kazim dokończył sezon w Blackburn. Udało mu się nawet zdobyć wymarzonego gola przeciwko Arsenalowi w piątej rundzie Pucharu Anglii i pomóc swojej drużynie awansować dalej.
Jednak zjazd napastnika trwał w najlepsze, a w połączeniu ze złą prasą - na ten moment w Anglii był “spalony”.
Formalnie wciąż figurował jako gracz Galatasaray. Mimo że minęły już dwa lata, odkąd ostatni raz przywdział pomarańczowo-bordowy trykot, w klubie dalej nie zmienił się trener. Napastnik musiał więc odejść. Wykupił go okoliczny Bursaspor i choć kwota 250 tys. euro wydawała się śmiesznie mała, Colin zdążył pokazać, że jest zespołowi mało przydatny. Odszedł na wypożyczenie w poszukiwaniu formy i pasji do piłki sprzed lat. Tym razem zdecydował się na zupełnie inny kierunek - Feyenoord Rotterdam.
Zmiana otoczenia i próba odnalezienia się w nowym miejscu już raz zadziałała, gdy przeszedł do Toulouse. Co prawda nie zawojował francuskiej ligi, ale przynajmniej nie powodował skandali i nikt nie wyzywał go na ulicy. Jeszcze raz wyglądało na to, że kariera 28-letniego wtedy Kazima może wrócić na właściwe tory.
“Jeśli masz problem, porozmawiajmy”
I o dziwo związek Kazima z holenderskim klubem wypalił. Nie dość, że dogadywał się z trenerem Fredem Ruttenem, to jeszcze był to jego najbardziej bramkostrzelny sezon. Z Feyenoordem udało mu się nawet zagrać w Lidze Europy, choć spotkania eliminacyjne musiał odpuścić za czerwoną kartkę otrzymaną pięć lat wcześniej jeszcze w barwach Fenerbahce.
Klub z Rotterdamu na koniec wypożyczenia zdecydował się sprowadzić Kazima na stałe. Trudno w to uwierzyć, ale w tym momencie jego kariera w holenderskim klubie zaczęła się sypać. W maju 2015 r. podziękowano ówczesnemu trenerowi, a na jego miejsce zatrudniono prowadzącego dotychczas grupy młodzieżowe Giovanniego Van Bronckhorsta.
- Rutten był spokojny o swój autorytet i na tyle doświadczony, że pozwolił mi - i nie tylko mi, generalnie starszym graczom - prowadzić szatnię - opowiadał Kazim w wywiadzie dla “FourFourTwo”. - Różnice w zespole były duże - w szatni byli zawodnicy, którzy mieli 16, 17 lat i ci, którzy mieli 30, 31 lat. Van Bronckhorstowi się to nie podobało - chciał być jedynym autorytetem i dlatego miał problem.
W następnym sezonie Colin grał już znacznie rzadziej, co odbiło się na formie zawodnika. Wtedy jeden z lokalnych dziennikarzy sportowych zaczął doszukiwać się powodów absencji gracza w jego stosunkach z kolegami z szatni.
- Ten facet po prostu pisał rzeczy, które nie miały nic wspólnego z piłką nożną. To nie była moja wina, że nie grałem - trener zdecydował się grać Michielem Kramerem. Ja i Kramer byliśmy kumplami. Nawet siedzieliśmy obok siebie w szatni - tłumaczył po latach Kazim. - Ale on wciąż próbował poróżnić mnie z Kramerem. Zrobiło się źle. Fani Feyenoordu są pełni pasji, wręcz fanatyczni. Nie mogę ich winić: kiedy czytasz coś w kółko, mimo że masz swoją opinię, możesz zacząć w to wierzyć - dodał.
- Kiedy więc spotkałem tego dziennikarza, zapytałem go: “Co słychać? Spotkaliśmy się teraz, więc nie chowajmy się za długopisami. Jeśli masz problem, porozmawiajmy.” Oczywiście powiedziałem to znacznie dosadniej, więc zaczął płakać, że mu groziłem. Wtedy w klubie zrobili z tego problem. Zarabiałem pewną sumę pieniędzy i nie grałem, więc dla nich zawieszenie mnie było bardzo łatwą decyzją biznesową. Ja jednak nadal nie musiałem odchodzić. Było super, Rotterdam to piękne miejsce - opowiadał o konflikcie Richards.
Po tych wydarzeniach Kazim nie miał czego szukać w Holandii.
Jeszcze raz wrócił na Wyspy. Tym razem do Szkocji i tamtejszego Celtiku Glasgow. Z drużyną “The Boys” zdobył mistrzostwo, ale sam okrzyknięty został transferowym niewypałem.
Spokój
Tak jak wcześniej szukał czystej karty w Turcji, Francji i Holandii, tak teraz mógł odnieść wrażenie, że potrzebuje głębokiego resetu. Postanowił pójść za głosem serca, a dokładnie za głosem pochodzącej z Brazylii żony. Wraz z rodziną przeniósł się do Ameryki Południowej i w 2017 r. podpisał kontrakt z brazylijską Coritibą.
Strzelając gola w debiucie rozkochał w sobie lokalnych fanów, szybko zyskując uwielbiany przez siebie przydomek Gringo, by pół roku później złamać im serca, przechodząc do Corinthians.
W Sao Paulo nie spełnił jednak pokładanych w nim oczekiwań. Zarówno kibice jak i ludzie zarządzający klubem liczyli, że swoimi golami będzie ciągnął drużynę w górę tabeli. On jednak strzelił zaledwie trzy bramki, dlatego kolejne lata spędził na zwiedzaniu następnych klubów Ameryki Południowej, przechodząc kolejno do meksykańskich Lobos, Veracruz i Pachuci.
Gdy w lecie 2020 roku zakomunikowano Kazimowi, że szkoły w Meksyku zostaną zamknięte, ten w trosce o trójkę swoich dzieci postanowił wrócić do domu - Anglii. Wydaje się, że to nie dzięki bramkom, awanturom czy podróżom, a właśnie zagrożeniu spowodowanym lockdownem w końcu odnalazł to, czego szukał - wewnętrzny spokój.
Zapytany o to, jak wpływa na niego wychowywanie dzieci, odpowiada: - To jest edukacja, codziennie uczą mnie rzeczy o sobie i o świecie. To sprawiło, że w końcu czuję… Jakiego słowa szukam? O tak, bezwarunkową miłość.
Przyjaciel i ojciec chrzestny synów Colina, Bradley Johnson, występujący aktualnie w Blackburn Rovers, załatwił mu tymczasowe treningi w swoim poprzednim zespole - Derby County. Tam szybko postanowiono zaproponować Kazimowi roczny kontrakt.
Tym razem turecki “Gringo” nie zdobył gola w debiucie ani w kolejnych kilku meczach, co przyczyniło się do fatalnego startu sezonu ekipy Derby. W listopadzie zarząd klubu zwolnił prowadzącego drużynę Phillipa Cocu. Zastąpił go Wayne Rooney, pod którego skrzydłami Kazim znowu stanowi o sile zespołu.
- Ma świetny charakter, jest liderem w szatni dla wszystkich graczy, a to coś czego potrzebujemy. Tak dla zawodników, jaki i dla trenerów, jest dla nas naprawdę ważny - powiedział ostatnio Rooney w klubowej telewizji.
- Użyłem piłki nożnej jako narzędzia do oglądania świata i ludzie powinni to szanować. Ludzie powinni oklaskiwać to, co zrobiłem, ale zamiast tego próbują nazywać mnie podróżnikiem. Nie boję się ryzykować dla siebie. Gdybym się bał, nigdy nie wyjechałbym z Anglii - podsumowuje swoją karierę Colin Kazim-Richards.