Gdy futbol wróci na stadiony, będzie smakował jak pierwsze dni wiosny [FELIETON]
Futbol jest jak narkotyk. Wciąga, uzależnia, nie daje o sobie zapomnieć. Łakniemy go, musimy mieć na wyciągnięcie ręki. Nagłe odcięcie od tej adrenaliny sprawia, że wariujemy. Zwłaszcza, że ktoś zabiera nas na przymusowy odwyk zaraz po genialnym starciu Liverpoolu z Atletico Madryt. Po meczu, który w napięciu trzymał nawet dłużej niż 90 minut. W którym były emocje, gole, nagłe zwroty akcji, fantastyczna atmosfera na trybunach, łzy szczęścia i te rozpaczy. Widowisko się kończy, a ktoś mówi nam: “Zapamiętaj to, co dziś widziałeś. Piłka nożna znika. Nie wiadomo kiedy wróci”.
Od tamtej chwili mijają prawie trzy tygodnie. Teoretycznie przecież bywały już dłuższe przerwy od futbolu. Choćby między sezonami. Zimą większość lig też robi sobie chwilowy urlop. To jednak nie to samo. Dostajemy wtedy jasny komunikat: za miesiąc/dwa wracamy. Teraz naciesz się wakacjami, piękną pogodą, idź na grilla z rodziną czy przyjaciółmi, a w wolnej chwili poczytaj, kto jest o krok od podpisania kontraktu z Barceloną, a kogo wypożyczył Bayern. A jak już się mocno stęsknisz, to włącz sobie transmisję ze sparingu swojej ulubionej drużyny.
Trochę odpoczywamy wtedy od piłkarskiego zgiełku, ale i tak z dnia na dzień tęsknimy coraz bardziej. Wiemy, kiedy nastąpi oczekiwane spotkanie. Czekamy na nie z niecierpliwością.
Teraz jest gorzej. Nie mamy wielu odskoczni, bo panujący wirus sprawił, że siedzimy zamknięci w czterech ścianach. To tylko potęguje ból rozstania. Jasne, w takich chwilach piłka nie jest najważniejsza, o czym mówią nawet ci, którzy zajmują się nią na co dzień. Ale żaden fan futbolu nie powie mi, że cieszy go taka rozłąka.
Mogła cieszyć przez kilka dni, bo zamiast zarywać kolejny weekend na Premier League, Serie A czy Ekstraklasę, w końcu bez dylematów można było obejrzeć film, przeczytać zakurzoną książkę, spędzić więcej czasu z rodziną.
Ale już chwilę później rekordy oglądalności biły (i dalej biją) mecze ligi… białoruskiej. Nagle zamiast starcia Liverpoolu z Chelsea, trzeba włączyć sobie spotkanie Isłacz Mińsk - FK Smalawiczy. No dobra, nie trzeba. Ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto przynajmniej przez chwilę o tym nie pomyślał.
A jak nie liga białoruska, to archiwalne mecze reprezentacji Polski. A jak nie spotkania kadry, to rywalizacje polskich klubów w europejskich pucharach, pokazywane przez największe stacje telewizyjne. Znów można było zobaczyć, jak Wisła na zmrożonej murawie toczy bój z Lazio. Żuraw, dlaczego wtedy nie podałeś?!
Bierzemy, co dają. Chcemy jakiegokolwiek kontaktu z futbolem. A przecież za nami dopiero trzy tygodnie. W najlepszym wypadku czekają nas kolejne cztery. W najgorszym… aż strach pomyśleć.
Wyobrażacie sobie jeszcze trzy, cztery, może pięć miesięcy bez piłki? Tak myślałem.
Lato mogło być piękne. Zawsze jest, gdy nadchodzi wielki turniej. Euro czy Mundial mają w sobie klimat, który nie może równać się z niczym innym. Liga Mistrzów jest magiczna, sobotnie mecze o 13.30 w Premier League niepowtarzalne, ale… jest coś, co sprawia, że kochamy czerwcowo-lipcową walkę o prymat na świecie czy Starym Kontynencie.
Miesiąc piłkarskiego święta, kilka meczów dziennie, szybciej bijące serce na spotkaniach kadry, a w głośnikach utwory nagrane specjalnie na tę okazję. Do dziś brzmi mi w uszach “This one’s for you” w wykonaniu Zary Larsson i Davida Guetty, które stanowiło piękny akompaniament do wygranej Biało-Czerwonych ze Szwajcarią na Euro 2016.
I kiedy kolejne tego typu emocje mogły mieć miejsce, ktoś tuż przed końcem podróży każe pojechać objazdem. Wrócić za rok. Śmigasz na wakacje, do miejsca docelowego masz 30 kiliometrów, a tu nagle ktoś Cię zatrzymuje i mówi: sorry, zamykamy granice, wpadnijcie w 2021.
W obecnej sytuacji zrozumiałe, ale mimo wszystko smutne.
Taco Hemingway w jednym ze swoich kawałków rapuje, że powietrze pachnie jak ostatnie dni wakacji. Gdy obudzimy się już z tego koszmarnego snu, wrócimy na stadiony, a nawet i przed telewizory, zobaczymy soczyście zieloną murawę… wtedy nie tylko w powietrzu, ale i w przepełnionych pasją do futbolu sercach, poczujemy wiosnę. Prawdziwą, nie widzianą przez zamknięte okna.
Nick Hornby powiedział kiedyś: - Zakochałem się w futbolu, tak jak się później będę zakochiwał w kobietach: nagle‚ bezkrytycznie‚ nie myśląc o cierpieniu‚ które na siebie sprowadzam.
I faktycznie. Z piłką jest trochę jak z kobietami. Z nią źle, bo czasami potrafi doprowadzić do szewskiej pasji, ale bez niej jeszcze gorzej.
Pamiętacie, jak niedawno Jose Mourinho, kiedy jeszcze nie był w Tottenhamie, został zapytany o to, czy nie brakuje mu pracy trenerskiej? Wzruszył się wtedy autentycznie, po czym odpowiedział: - Tęsknie za futbolem, tą adrenaliną, za boiskiem.
I chociaż mówił to w zupełnie innej sytuacji, niech jego słowa posłużą teraz za idealne podsumowanie.
Dominik Budziński