Gdy chcieli go w United, został memem i pośmiewiskiem. Teraz jest w życiowej formie. Strzela gola za golem
W letnim okienku transferowym Marko Arnautović stał się obiektem kpin po tym, jak zainteresował się nim Manchester United. 33-latek ostatecznie nie trafił na Old Trafford, jednak z perspektywy czasu to “Czerwone Diabły” mogą nieco tego żałować. Wyśmiewany napastnik właśnie rozgrywa sezon życia.
Gdyby zapytać laika o to, kto może być aktualnym liderem klasyfikacji strzelców Serie A, pewnie padłoby mnóstwo odpowiedzi w stylu: Ciro Immobile, Lautaro Martinez, może Dusan Vlahović. Tymczasem na dziś wszystkie dotychczasowe gwiazdy Półwyspu Apenińskiego blakną przy wystrzale formy Marko Arnautovicia. Austriak już w zeszłym sezonie radził sobie stosunkowo dobrze, strzelając 14 goli. To było jednak dopiero preludium prawdziwego pokazu siły austriackiego snajpera Bologni. Dziś to on wyznacza strzeleckie trendy w Italii.
Piekielne pogłoski
Arnautović radzi sobie w ostatnich tygodniach znakomicie, chociaż jeszcze niedawno musiał przeżywać naprawdę trudny okres. Raczej żaden piłkarz nie dąży do tego, aby stać się pośmiewiskiem w opinii setek tysięcy kibiców. Tymczasem Austriak niestety został sprowadzony do roli mema, kiedy w sierpniu zainteresował się nim Manchester United. Wielu fanów i dziennikarzy zareagowało w taki sposób, jakby “Czerwone Diabły” chciały sprowadzić jedenastą plagę egipską, a nie całkiem solidnego gracza.
- Kto podejmuje takie decyzje w Manchesterze United? Trener, dyrektor, prezes? Co się w ogóle dzieje w tym klubie - grzmiał Roy Keane na temat pogłosek łączących Arnautovicia z United.
- Pozyskanie Arnautovicia przez Manchester to skandal. 2,5 roku temu wzięto Odiona Ighalo i miał to być jednorazowy ruch, a teraz chcą ściągnąć jeszcze starszego napastnika, który też grał w Chinach. To obraza dla kibiców - wtórował Samuel Luckhurst, dziennikarz "Manchester Evening News".
- Arnautović? Nie chcę tego komentować. Mam opinię na każdy temat poza Manchesterem United chcącym ściągnąć tego piłkarza. Nie chcę mi się nawet o tym rozmawiać - dodał Gary Neville na antenie stacji "Sky Sports".
Najmocniej oberwało się oczywiście włodarzom United, jednak sam Arnautović również był wytykany palcami i przedstawiany jako niemalże amator. Manchester przyzwyczaił fanów do ściągania wielkich nazwisk, jednak ostatnie lata pokazały, że huczne transfery potrafią okazać się równie głośnymi niewypałami. Czasem do szczęścia niepotrzebna jest marka, wystarczyłby Marko. Przypomnijmy przecież, że do ekipy Erika ten Haga koniec końców nie trafił żaden nominalny napastnik. Fani mogli celebrować rzekomą rezygnację z Arnautovicia, więc dziś pozostaje im przyglądać się, jak Cristiano Ronaldo ma jednego gola w tym sezonie (z rzutu karnego przeciwko Sheriffowi Tyraspol).
Powrót do żywych
- Manchester United nie odrzucił Arnautovicia z powodu reakcji swoich fanów. To Marko zrozumiał, że jest częścią wyjątkowego projektu i odrzucił ofertę - ujawnił na łamach "Corriere dello Sport" Marco Di Vaio, agent napastnika.
Odrzucenie United na rzecz pozostania na Stadio Renato Dall’Ara brzmi abstrakcyjnie, jednak w tym przypadku można zrozumieć decyzję Arnautovicia. Bologna to klub, który wyciągnął rękę do Austriaka, kiedy ten znalazł się absolutnie w najgorszym momencie kariery. Po przejściu do Chin piłkarz nie tyle co sięgnął dna, ale pukał w nie od spodu.
- W Chinach jadłem o nieodpowiednich porach, źle spałem, przez kilka tygodni nie mogłem przyzwyczaić się do zmiany strefy czasowej. Chodziłem spać o 6. rano, wstawałem o 16:00, szedłem na trening, a potem spędzałem wieczory na podjadaniu. Piłem te wszystkie napoje słodzone, a to nie jest dobre dla ciała. Byłem w bardzo złej formie, nie możesz walczyć, nie możesz biegać, jeśli nie jesteś w odpowiedniej kondycji - wyznał potem Arnautović na antenie "Sky Sports".
Dla wielu zawodników transfer do ligi azjatyckiej wiąże się z odcinaniem kuponów i nieformalnym końcem kariery. Rok temu Arnautović postanowił jednak powalczyć o odbudowę swojej renomy, co skłoniło go do powrotu do Europy. I właśnie wtedy na horyzoncie pojawiła się Bologna, która uwierzyła, że otyły napastnik z dorobkiem trzech goli w poprzednim sezonie jeszcze może wrócić do formy.
- Bologna przywróciła mi chęci do gry w piłkę i radość z wykonywania tego zawodu. Pierwsze kontakty rozpoczęły się kilka miesięcy temu, ale już po pierwszej rozmowie z trenerem czułem, że klub mnie chce. Dziękuję za to, że transfer ten mógł zostać zrealizowany - stwierdził Arnautović na powitalnej konferencji w barwach “Rossoblu”.
Magiczny duet
Arnautović przybył do Bologni, gdzie natychmiast uczyniono z niego centralną postać całego projektu. Już w poprzednim sezonie Austriak imponował po tym, jak przepracował intensywny okres przygotowawczy i zgubił kilka kilogramów nadbagażu przywiezionego z Chin. Parę miesięcy wystarczyło, aby stał się liderem ofensywy i jednym z najważniejszych piłkarzy w regionie Emilia-Romania.
- W przypadku Arnautovicia nie chodzi o pieniądze, bo on jest dla nas bezcenny, nie możemy określić wartości tak ważnego piłkarza. Jeśli odejdzie, to będzie dla nas niepowetowana strata - mówił Sinisa Mihajlović jeszcze w trakcie okienka transferowego.
Poprzedni już trener “Rossoblu” był głównym architektem odbudowy Arnautovicia. Według doniesień włoskiej prasy to on namawiał włodarzy Bologni, aby uwierzyli, że upadły zawodnik Shanghai SIPG może być nie tyle wzmocnieniem, co przyszłym liderem drużyny. Po każdym słabszym występie serbski szkoleniowiec bronił 33-latka, ale takich w ostatnich miesiącach nie było zbyt wiele. Arnautović głównie na boisku udowadniał, że warto było mu zaufać.
- Zwolnienie Sinisy było dla mnie bardzo trudnym momentem. Miałem z nim szczególny kontakt, był kimś więcej niż trenerem, był dla mnie przyjacielem, kimś, jak starszy brat - powiedział Arnautović, kiedy los poprzedniego trenera Bologni został przypieczętowany.
Dolce Vita w sosie bolońskim
Sinisa Mihajlović został zwolniony w poprzednim miesiącu, ponieważ w jego Bologni przestało funkcjonować wszystko poza Marko Arnautoviciem. Cudownie jest mieć do dyspozycji zawodnika, będącego gwarantem goli, ale nie może on odpowiadać za ponad 85% trafień całego zespołu. A tak przedstawiają się obecne proporcje w hierarchii strzelców “Rossoblu”.
W nadchodzącym czasie największą misją Thiago Motty, następcy Mihajlovicia, będzie uaktywnienie całego zespołu przy utrzymaniu spektakularnej formy Arnautovicia. “Rossoblu” są w o tyle komfortowej sytuacji, że Austriak dostarcza hurtową liczbę goli, chociaż nie gra egoistycznie, zdaje się nie być łasy na kolejne trafienia. Po udanych meczach 33-latek podkreśla, że cały zespół musi grać lepiej.
- Nie zależy mi na byciu najlepszym strzelcem, zawsze myślę o drużynie. Ja strzeliłem sześć goli, ale zmarnowaliśmy wiele szans na zdobycie większej liczby punktów. Mamy większe ambicje i musimy to udowodnić na boisku - podkreślał niedawno Arnautović.
- Umieściłbym Arnautovicia na poziomie Higuaina i Cavaniego w Serie A. W Bolonii odnalazł spokój i równą formę, w końcu wykorzystuje swoje ogromne umiejętności. Jest świetnym liderem, ale bardziej skupia się na drużynie niż na własnych osiągnięciach - chwalił Riccardo Bigon, były dyrektor sportowy Bologni, na łamach "La Gazzetta dello Sport".
Arnautović może stać się pierwszym Austriakiem od 1987 roku, który zdobędzie tytuł króla strzelców Serie A. Wtedy ta sztuka udała się Antonowi Polsterowi. Jeśli Marko utrzyma obecną średnią trafień, zakończy sezon z dorobkiem około 30 trafień, chociaż na tę chwilę jest to wynik niezbyt realny. W najbliższych kolejkach 33-latek może już nie strzelać z taką regularnością, jednak sam zainteresowany pewnie to zaakceptuje, jeśli zespół Bologni zacznie punktować.
Mimo wszystko warto kibicować Arnautoviciowi w wyścigu po trofeum “Capocannoniere”. Jeszcze kilka miesięcy temu posiadanie w składzie Austriaka można było uznać za swego rodzaju ujmę na honorze takich klubów jak Manchester United. Kto wie, czy po tym sezonie do napastnika nie spłyną równie ciekawe oferty. Jeśli utrzyma strzelecką formę, już nikt nie będzie mógł wyśmiać pogłosek łączących go z czołowymi drużynami.