Fruwał jak motyl, żądlił jak pszczoła i wstrząsnął światem. Symbolika pięściarstwa według mistrza
Cassius Clay jest dla pięściarstwa tym, kim dla futbolu był Pele, Michael Jordan dla koszykówki czy Wayne Gretzky dla hokeja na lodzie. Dysponował dynamitem w pięści, prędkością większą od błyskawicy, zwinnością godną pantery oraz ponadprzeciętną przytomnością umysłu przy przewidywaniu ruchów oponentów. Toczył pojedynki, które do dziś klasyfikuje się jako najlepsze w dziejach boksu. Mamy zaszczyt przybliżyć Wam sylwetkę najwspanialszego zawodnika wszech czasów, Muhammada Alego.
Gdy ojciec przyszłej legendy boksu parał się malowaniem billboardów, a jego mama zasuwała jako pomoc domowa, żeby móc wyżywić rodzinę, u malutkiego Cassiusa zdiagnozowano dysleksję. Problemy z pisaniem i czytaniem oraz piętrząca się nienawiść społeczeństwa na tle rasowym w Louisville sprawiły, że kajtek zaczął szukać ujścia emocji. Pewnego razu został przyłapany na drobnej kradzieży przez oficera policji, Joe E. Martina, który zamiast posłać Claya za kratki, zaproponował mu treningi na sali gimnastycznej.
Doskonalenie umiejętności pięściarskich i szlifowanie talentu pod okiem miejscowego szkoleniowca, Freda Stonera, zaowocowały mnóstwem sukcesów na ringach amatorskich (bilans walk na arenach boksu olimpijskiego wynosi 100 zwycięstw i zaledwie 5 porażek). Cassius wziął udział w prestiżowym turnieju o Złote Rękawice, w którym pokonywał kolejnych rywali na etapach lokalnych, następnie stanowych, by sięgnąć po tytuł mistrzowski. Wreszcie otrzymał powołanie do reprezentacji Stanów Zjednoczonych Ameryki na Igrzyska Olimpijskie odbywające się w Rzymie w 1960 roku.
Bezwartościowe złoto
Zawody rangi olimpijskiej miały przynieść zawodnikowi rodem z Louisville chwałę, jak również przepustkę do profesjonalnej kariery pięściarskiej. Kiedy Cassius z niezwykłą łatwością rozprawiał się z następnymi przeciwnikami, po drugiej stronie drabinki turnieju olimpijskiego furorę robił Zbigniew Pietrzykowski. Finałowy pojedynek ekscytował absolutnie wszystkich fanów boksu. Ostatecznie Clay zwyciężył Polaka jednogłośnym werdyktem sędziów, zdobywając złoty medal w wadze półciężkiej.
Kiedy świeżo upieczony mistrz olimpijski powrócił do kraju, rozpierała go duma. Praktycznie wszędzie chodził z medalem, rzadko zdejmował trofeum z szyi, pragnąc z całego serca pokazać światu, że ten skazywany na porażkę facet dzierży teraz w dłoniach ogromny sukces, a zwaśnione amerykańskie społeczeństwo grubo myliło się głosząc wyroki dotyczące marnego losu chłopaka. Jednak - jak się później okazało - nie wszystko złoto, co się świeci.
Zbliżał się wieczór, gdy w progi przydrożnej karczmy, w której zazwyczaj przebywało grono szumowin należących do gangów motocyklowych, zagościł wysoki, wysportowany, czarnoskóry mężczyzna. Usiadł przy jednym ze stolików, po czym zamówił puszkę coca coli. Klienci udawali, że nie rozpoznają w nim żadnego mistrza. Chwilę później barman odmówił Cassiusowi sprzedaży napoju, natomiast grupa białych wygnała go z knajpy, wykrzykując pod jego adresem: „Wynocha, olimpijski czarnuchu!”.
Incydent zatopił wszystkie marzenia i osiągnięcia pięściarza. Nic nie mogło zrekompensować cierpienia, jakiego doznał ze strony nie tyle tamtych odszczepieńców, co głęboko zakorzenionej, nawarstwiającej się segregacji rasowej. Clay jeszcze tej samej nocy udał się na most imienia George’a Rogersa Clarka, skąd we wzbierającym gniewie, z potokami łez na policzkach, cisnął krążkiem wprost w otchłań rzeki Ohio, przepływającej pod konstrukcją.
Pytany, dlaczego tak postąpił, odpowiadał krótko: - Nie chcę być mistrzem takiego kraju.
Przyjaciel z Polski
Zanim przejdziemy do następnego fragmentu niesamowitej opowieści o Alim, chcemy koniecznie nadmienić, że Cassius Clay i Zbigniew Pietrzykowski darzyli się olbrzymią sympatią. Krzyżując rękawice, stawali się wirtuozami pięściarstwa, ale poza ringiem wymieniali się uprzejmościami, wypowiadając się o sobie z wzajemnym szacunkiem. Cassius po rzymskiej olimpiadzie zakomunikował jasno:
- „Ziggy” to najmocniej bijący zawodnik, z jakim kiedykolwiek przyszło mi stanąć w szranki. Rezultat finałowego starcia nie odzwierciedla tego, jak zostałem przez niego poturbowany.
W drugiej połowie lat 70. Muhammad zaprosił Pietrzykowskiego do Londynu na premierę filmu pt. „Niepokonany”, opłacając mu pobyt, a przy okazji finansując polskiemu bokserowi tygodniowe wakacje we Włoszech. Tak naprawdę, Ali nie spodziewał się, że Polakowi uda się dotrzeć na miejsce, biorąc pod uwagę panujący wówczas w Polsce ustrój polityczny. Jakież zdumienie połączone ze szczęściem zarysowało się na twarzy Muhammada, gdy do studia telewizyjnego zawitał „Ziggy” we własnej osobie. To po prostu trzeba zobaczyć.
Zdaniem Pietrzykowskiego i jego małżonki prywatnie „The Greatest” był towarzyskim, kulturalnym oraz serdecznym człowiekiem. W geście dozgonnej przyjaźni wręczył panu Zbigniewowi pozłacany medal, replikę tego, który według Alego należał się dawnemu oponentowi. Potem Pietrzykowscy byli zmuszeni spieniężyć pamiątkę u jubilera, ponieważ nie wystarczyło im środków na pokrycie budowy domu. Nigdy nie odzyskali krążka, ale wspólna pasja do boksu tudzież obopólny respekt stanowiły większą wartość niż materialna.
Ujarzmienie czempiona
W 1963 roku Cassius Clay postanowił zmienić wyznanie religijne, wstępując w szeregi radykalnego ruchu „Nation of Islam”. Wyrzekł się dawnego nazwiska, po czym został ochrzczony jako Muhammad Ali. Coraz częściej publicznie komentował sytuacje naruszeń prawa, przestępczości oraz prześladowań czarnoskórych obywateli. Pod koniec lutego 1964 roku wygrał z Sonnym Listonem techniczną decyzją arbitrów, sięgając po pasy czempiona federacji WBC i WBA w wadze ciężkiej, by kilkanaście miesięcy później znokautować go w niezapomnianej potyczce rewanżowej.
- Sonny Liston jest za brzydki, aby być mistrzem. Mistrz powinien być ładny jak ja! - mówił z uśmiechem na twarzy Ali.
W 1967 roku Muhammad Ali wystąpił o odroczenie naboru do służby wojskowej, podkreślając że wojna w Wietnamie stanowi konflikt interesów z przekonaniami religii muzułmańskiej, którą wyznawał. Kiedy grupa selekcyjna odrzuciła jego prośbę, Ali odmówił pełnienia służby, za co pozbawiono go tytułów mistrzowskich, kategorycznie zakazano wykonywania jakiejkolwiek pracy oraz odebrano paszport i licencję bokserską. Do tamtej pory mógł poszczycić się aż dziewięcioma udanymi obronami czempionatu z rzędu.
- Dlaczego prosicie mnie, bym założył mundur i leciał 10 tysięcy mil od domu, by zrzucać bomby i strzelać do brązowych ludzi, kiedy tak zwane „czarnuchy” w Louisville są traktowane jak psy? - grzmiał czempion.
Masa sportowców oraz celebrytów odwróciła się wówczas od kontrowersyjnego pięściarza, choć w rolę jego adwokatów wcieliły się gwiazdy koszykówki z Kareemem Abdulem-Jabbarem oraz Billem Russellem na czele. Zwłaszcza grający trener Boston Celtics bez ogródek zabierał w mediach głos na temat sprawy, która podzieliła USA, biorąc w obronę - czyli to, co potrafił najlepiej - poświęcenie Muhammada Alego dla poglądów religijnych.
Zawodnik z Louisville siał spustoszenie w ringu, popierał Martina Luthera Kinga, bez krztyny strachu mówił o problemach trapiących Afroamerykanów, aż w końcu społeczeństwo zaczęło liczyć się z jego słowami. Wszelkie próby pozbawienia Alego prawa do wolności wypowiedzi spaliły na panewce, więc poskromiono go innymi metodami. Trzyletni rozbrat z ukochaną dyscypliną sportu zupełnie nie podziałał na krnąbrnego pięściarza tak, jak na początku zakładały władze. Wrócił pełen wiary, jeszcze silniejszy.
Thrilla in Manila
Comeback do wielkiego boksu „The Greatest” rozpoczął od zwycięskich pojedynków z Jerrym Quarrym, Zora Folleyem i Oscarem Bonaveną, ale to było dla niego wyłącznie przetarcie przed prawdziwym sportowym egzaminem. Pragnąc odzyskać koronę mistrza świata wszechwag, musiał pokonać Joe „Smokin” Fraziera. Niestety, po pasjonującej potyczce uległ rywalowi, przegrywając jednogłośnym werdyktem punktowym.
Po upływie trzech lat doszło do rewanżu, w którym lepszy okazał się Ali. Wtedy w głowie jednego z najpopularniejszych do dziś promotorów pięściarstwa, Dona Kinga, narodził się plan organizacji starcia rozstrzygającego spór o niekwestionowane panowanie w królewskiej kategorii wagowej. Muhammad rozwiał wszelkie wątpliwości, obijając Fraziera podczas zakontraktowanego na piętnaście rund pojedynku w Araneta Coliseum na Filipinach.
„Thrilla in Manila” to według opinii wielu ekspertów najwspanialsze widowisko w dziejach boksu zawodowego. Istna uczta dla oka przeciętnego zjadacza pięściarskiego chleba, gratka dla wytrawnych koneserów, jak również wydarzenie, którego świat szeroko pojętego sportu nie zapomni przez następne stulecia, a kolejne pokolenia z iskierką w słowach będą snuły multum fantastycznych historii związanych z fenomenem tamtego spektaklu.
The Rumble in the Jungle
Filipińskie starcie nie jest jednak pierwszym, nad którym pieczę sprawował Don King. Słynny promotor uwielbiał inicjować oraz patronować znakomitym pięściarskim eventom w rozmaitych zakątkach globu. W swoich wypowiedziach nierzadko akcentował, że chodzi mu tylko o chęć propagowania boksu, aczkolwiek przeczy temu rzesza zawodników (z Mikem Tysonem włącznie), interesami których dysponował King.
W każdym razie, rok przed fenomenalną potyczką na Filipinach, Don King był odpowiedzialny za cieszący się gigantyczną popularnością pojedynek Muhammada Alego przeciwko George’owi Foremanowi. „The Rumble in the Jungle” dostarczyła sympatykom sportów walki oszałamiająco potężnej dawki emocji. To właśnie w trakcie tego starcia na kongijskiej ziemi, a precyzyjniej w Kinszasie, „The Greatest” oklepywał Foremana na długo przed rozbrzmieniem premierowego gongu:
- Będę fruwać jak motyl, żądlić jak pszczoła. Jego ręce nie mogą uderzyć w to, czego oko zobaczyć nie zdoła. Teraz mnie widzisz, a za chwilę nie. George myśli, że będzie w stanie dostrzec wyprowadzane przeze mnie ciosy, ale ja wiem, że on sobie nie poradzi.
I rzeczywiście, zawodnik z Louisville czuł, że jest lżejszy niż powietrze. Publiczność zdecydowanie optowała za wygraną Alego, skandując gromkie: „Ali Boma Ye!”, co w tłumaczeniu z języka lingala oznacza: „Ali, zabij go!”. „Big George” musiał uznać wyższość Muhammada już w ósmej odsłonie potyczki, gdy po wyśmienitej kombinacyjnej serii uderzeń „Największego” na dobre zapoznał się z matą. Tym samym Foreman pierwszy raz w karierze leżał na deskach i został wyliczony przez sędziego.
Muhammad na zawodowstwie boksował do porażki poniesionej w walce z Trevorem Berbickiem w 1981 roku. Podczas profesjonalnej kariery stoczył 61 pojedynków, zwyciężając 56-krotnie (37 KO) oraz pięć razy schodząc z ringu jako pokonany. W 1984 roku lekarze wykryli u niego pierwsze symptomy rozwijającej się choroby Parkinsona, z którą krzyżował rękawice aż do końca swoich dni. Zmarł 3 czerwca 2016 roku w wyniku wstrząsu septycznego w jednej z arizońskich klinik medycznych, do której trafił z infekcją układu oddechowego. Miał 74 lata.
Mistrz ciętej riposty
„The Greatest” walczył całe swoje życie, pokonując oponentów w ringu, uprzedzenia rasowe na scenie politycznej oraz wszelkie niesprawiedliwości spotykające zwykłych ludzi. Jego słowa wykreowały wielkość całej plejady wspaniałych pięściarzy, dały wzorce postępowania kolejnym generacjom młodych adeptów szermierki na pięści, stworzyły wykorzystaniem potencjału godne warunki na lepsze jutro. Oto dekalog trwałych cytatów Muhammada Alego:
„Jeśli śnisz o tym, by mnie pokonać, lepiej się obudź i przeproś”.
„Jestem największy, mówiłem to, jeszcze zanim o tym wiedziałem”.
„W ubiegłym tygodniu zamordowałem skałę, uszkodziłem kamień i wysłałem do szpitala cegłę. Jestem tak wredny, że ode mnie zachorowało nawet lekarstwo”.
„Powinienem być na znaczku pocztowym. Tylko wtedy ktoś by mnie liznął”.
„Nienawidziłem każdej minuty treningu, ale powtarzałem sobie: nie poddawaj się. Przecierp teraz i żyj przez resztę życia jako mistrz”.
„Mistrzowie nie rodzą się na sali treningowej. Mistrzowie rodzą się z czegoś, co tkwi głęboko w nich: powołania, marzenia, wizji. Muszą mieć siłę do końca, muszą być nieco szybsi, muszą mieć umiejętności i wolę. Ale wola musi być silniejsza niż umiejętności”.
„Jestem królem świata! Jestem piękny! Jestem zły! Wstrząsnąłem światem! Wstrząsnąłem światem! Musicie mnie wysłuchać! Nikt nie może mnie pokonać!”.
„Chciałbym, żeby ludzie kochali innych tak bardzo, jak kochają mnie. Świat byłby lepszy”.
„Człowiek, który w wieku pięćdziesięciu lat postrzega świat tak samo jak w wieku lat dwudziestu, zmarnował trzydzieści lat własnego życia”.
„Życie jest krótkie, tak szybko się starzejemy. Nie ma sensu, by marnować czas na nienawiść”.
Stając w obronie przekonań, dążąc do ciągłej poprawy i stabilizacji człowieczego kręgosłupa moralnych zachowań, hołdując najwyższym dostępnym ludzkości wartościom, Ali odkrył przed nami tajemnice tak jawne, że nawet ich wcześniej nie dostrzegaliśmy. Ktoś za moment wskrzesi kontrargument „idealistycznego podejścia do życia”. Wolę z kimś, z kim mi nie po drodze, podążać przez życie, niż z osobą - co kroczy tym samym szlakiem - udawać, że idę. Ponieważ ostatni gong jeszcze nie wybrzmiał.
Mateusz Połuszańczyk