Forsował Superligę, jako jedyny złożył dymisję. Kibice United w euforii. "Twarz porażek i złej polityki klubu"
Trudno znaleźć kibica Manchesteru United, który poczuł smutek na wieść o odejściu Eda Woodwarda. Działający z ramienia rodziny Glazerów dyrektor wykonawczy przez lata stanowił w oczach fanów uosobienie wszystkich problemów klubu. Jego postać to jednak tylko wierzchołek góry lodowej.
Wszyscy dobrze wiedzą, że właściciele z USA traktują zespół z Old Trafford jak maszynkę do generowania zysków. Nie klub piłkarski, a przedsiębiorstwo. Pojawienie się Glazerów w 2005 roku natychmiast wywołało sprzeciw trybun. Inwestorzy zza oceanu od razu wzbudzili podejrzenia i obawy kibiców, które znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Zaczęło się zadłużenie, pobieranie dywidend i priorytetyzowanie aspektów finansowym kosztem wyników sportowych.
W tej atmosferze po szczeblach hierarchii piął się Ed Woodward. Przeszedł drogę od eksperta ds. planowania finansowego, przez zarządzanie sprawami promocji, by wreszcie, w 2012 roku, zająć najważniejszy stołek. Zastąpił na stanowisku dyrektora wykonawczego bardzo cenionego Davida Gilla. Na koniec jego pierwszego sezonu United sięgnęło po mistrzostwo Anglii. Od tamtej pory ani razu nie zdobyło jednak tytułu, przez prawie dziewięć lat wygrywając tylko Puchar Anglii, dwukrotnie Tarczę Wspólnoty, Puchar Ligi i Ligę Europy. Dlatego też często uważa się Woodwarda za personifikację wszystkiego złego, co działo się w klubie z czerwonej części Manchesteru.
Bankier w świecie futbolu
49-latkowi bardzo często zarzuca się brak “czucia” futbolu. I trudno z tym polemizować. W końcu wcześniej miał styczność tylko ze światem finansów - stąd zresztą znają go Glazerowie. Uznali Eda Woodwarda za człowieka godnego zarządzania ogromną częścią ich kapitału, jaką stanowi jedna z największych piłkarskich marek na świecie.
Zamiast podzielić zarządzanie na dwa piony - sportowy i finansowy, skupili się na tym drugim. Oczywiście ucierpiały na tym wyniki boiskowe. Jeśli jednak chodzi o pieniądze, wszystko układało się idealnie. Sezon 2018/19 przyniósł rekordowe przychody, wynoszące 627 milionów funtów. I to właśnie to najbardziej cieszyło przełożonych Woodwarda.
- Pracę Eda Woodwarda trzeba podzielić na dwa aspekty: marketingowy i sportowy. Jeśli chodzi o marketing, to nie można mieć większych zastrzeżeń - opowiada nam Bartłomiej Bolczyk z portalu “DevilPage”. - United, pomimo tego, że w ostatnich latach stracili na znaczeniu pod względem sportowym, wciąż pozostają jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek, mają ogromną bazą fanów na całym świecie, potrafiącą podpisywać ogromne kontrakty sponsoringowe.
Z perspektywy kibica “Czerwonych Diabłów” kadencja Woodwarda to pasmo rozczarowań. Jego szefowie mogą jednak uważać, że wzorowo wywiązywał się ze swoich zadań. Choć wspominali, że zależy im na sukcesach, oczekiwali od niego właśnie, by Excel “świecił się na zielono”. Księgowy, jak to księgowy, świetnie czuł się w świecie pieniędzy, tym, który stanowił priorytet.
Duże przychody oznaczały możliwość czerpania zysków. A i w budżecie zostawały środki na wielkie transfery. Z punktu widzenia Glazerów wszystko układało się świetnie. A kibice i ich oczekiwania, dotyczące wyników? Stadion i tak się zapełniał, koszulki i inne produkty klubowe wybornie sprzedawały się na całym świecie.
Amerykański model zarządzania
Manchester United ciągle stawał się coraz bardziej globalnym “produktem”. I o to właśnie chodziło w założonym przez amerykańskich bogaczy modelu zarządzania. A jak go “sprzedać”? Rozgłosem! I tutaj również Woodward robił to, czego mogli oczekiwać właściciele.
- Ed Woodward naprawdę ma łeb do interesów. United przecież od 2013 roku spisywało się średnio albo słabo, a mimo to podpisywali coraz to nowe, rekordowe kontrakty sponsorskie - opowiada Paweł Waluś, redaktor portalu “ManUtd.pl”. - I to jest zasługa jego, Matta Judge'a oraz Richarda Arnolda. Problem w tym, że to nie przekładało się to na rynek piłkarski, a Woodwardowi bardzo zależało, żeby na nim zabłysnąć. Więc mamy gościa, który dysponuje dużą kasą, ma małe pojęcia o piłce nożnej i chce się pokazać.
- Co jest jego odpowiedzią? Duże nazwiska - kontynuuje. - Zainteresowanie Ronaldo, Balem, Ramosem, by pokazać, że jest się “apex predatorem” na rynku transferowym. Skończyło się na niewypałach, przykładowo Angelowi Di Marii i Alexisie Sanchezie. Nie miał też pomysłów na trenerów. Van Gaal i Mourinho to duże nazwiska trenerskie, ale czy pasowali do United? Niestety nie. I dodatkowo chcieli milionów na kolejne wzmocnienia.
Nawet pozyskanie Paula Pogby wyglądało na ruch o poważnym zabarwieniu marketingowym. Gigantyczna akcja promocyjna z hasłem “PogBack” dobitnie pokazywała, że klubowi zależy na wzbudzeniu jak największego szumu. Dobrze dowodzi tego również inna anegdota, pochodząca z jednego z posiedzeń inwestorów.
Wówczas Woodward z ogromnym entuzjazmem opowiadał o liczbach, wykręconych przez ogłoszenie transferu Sancheza oraz sprzedaż koszulek z jego nazwiskiem. Już to był gotów uznać za sukces, chociaż Chilijczyk nie zdołał jeszcze “uzasadnić” wysokiego kontraktu na murawie. A to finalnie w ogóle mu się nie udało.
Nie był problemem samym w sobie
Do czego sprowadzają się te wszystkie aspekty? Ano do priorytetów rodziny Glazerów. Ed Woodward stanowił “przedłużenie” ich ręki. To on ich reprezentował, zarządzając klubem. Ale należy też pamiętać, że to oni stawiali mu cele i zadania, po czym go rozliczali.
Oczywiście nie jest to “człowiek futbolu”, zaznajomiony z niuansami sportu, a spec od finansów. Na tym poziomie powinien więc mieć wsparcie dyrektora sportowego, lecz to już odpowiedzialność jego przełożonych. Zresztą, ostatnio zakończyły się ponad roczne poszukiwania człowieka na to stanowisko. Zatrudniono Johna Murtougha. Niemniej, dyrektor wykonawczy nie mógł po prostu spełnić ambicji kibiców - pochodził z kompletnie innego świata. Nie tego pełnego emocji, oddania i ekscytacji, a chłodnej kalkulacji oraz wykresów. Robił wszystko, by usatysfakcjonować przełożonych - z niezłym efektem, ale zbierał też cięgi od zawiedzionych kibiców.
- Nie umiał sprzedać swojej pracy, miał fatalny wizerunek. Często stawał się twarzą porażek i złej polityki klubu, nawet jeżeli był tylko wykonawcą woli właścicieli - komentuje Bartłomiej Bolczyk. - Widziano w nim księgowego, a nie lidera klubu piłkarskiego. Zamieszanie z Superligą sugeruje, że mogła to być słuszna ocena. Niesmak budziło też jego publicznie samozadowolenie ze względu na wyniki finansowe, gdy kibice byli wściekli z powodu wyników sportowych. To tylko wzmacniało wizerunek księgowego. PR-owa katastrofa.
Właśnie dlatego stanowił idealną zaporę, “piorunochron”, którego w Arsenalu nie ma Stan Kroenke, a w Liverpoolu John W. Henry (chociaż on nie doświadcza aż tak silnej krytyki). Skoro Glazerowie siedzieli w USA, Woodward stanowił łatwiejszy cel. Samolot z transparentem “Ed Woodward - specjalista od porażek” czy atak na jego rezydencję dobitnie pokazały, jak odbierali go fani. Ale to nie on stanowił sedno problemu. To osoby znajdujące się wyżej w hierarchii pociągały (i pewnie dalej będą pociągać) za sznurki.
Rozliczenie
- Trzeba oddać Woodwardowi, że się uczył. Uwierzył w Solskjaera, zaufał w jego wizję klubu i starał się realizować jego pomysły, ale to nadal bywało nieudolne - zwraca uwagę Paweł Waluś. - Transfer Maguire'a - negocjacje do ostatniej chwili, aby w końcu i tak zapłacić podyktowane przez Leicester 80 milionów. Sancho - naiwna wiara do ostatniej chwili, że BVB blefuje, chociaż wszyscy wiedzieli, że się nie ugną, w efekcie nieco paniczne zakupy. Z drugiej strony, pozyskanie Bruno Fernandesa, zwłaszcza za taką cenę, jaką za niego zapłacono, to majstersztyk.
- Nie miał kompletnie wyczucia do zmiany trenerów. Każdy z nich miał inny profil i inne potrzeby, a jednak Woodward szybko tracił cierpliwość i rozpoczynał poszukiwania nowego szkoleniowca - zwraca uwagę Bolczyk. - Poszczególnym menedżerom brakowało również wsparcia - zwłaszcza Moyesowi i Mourinho, momentami też Solskjaerowi. Tyle lat bez mistrzostwa czy chociaż półfinału LM to kolejny kamyczek do ogródka Woodwarda. Paradoks polega na tym, że kiedy wreszcie postanowił działać długofalowo, to odszedł.
Zakończenie współpracy z Anglikiem to bez wątpienia nadzieja na lepsze jutro dla sympatyków “Czerwonych Diabłów”. Odchodzi persona non grata, prawdopodobnie najbardziej znienawidzona postać w klubie. I to w atmosferze skandalu, który zatrząsł całym światem piłki.
- Skok na Superligę to moim zdaniem uosobienie kompleksu Woodwarda - twierdzi Paweł Waluś. - Chciał zrobić w piłce nożnej coś wielkiego. Chciał być zapamiętany i wspominany wiele lat później. Ale tak naprawdę mam wrażenie, że do samego końca nie zrozumiał, jak działa przemysł piłkarski. Gdyby tylko oddał transfery w ręce kogoś bardziej kompetentnego i nie miał takiego parcia na szkło, to faktycznie moim zdaniem mógłby przejść do historii jako jeden z lepszych dyrektorów. A tak? Sytuacja z Superligą stanowi pewną alegorię tego, co chciał zrobić Woodward i jego porażki.
Lepiej być nie musi
Nie wiadomo, kto zajmie miejsce Woodwarda. Nie mamy też informacji, czy dojdzie do zmian struktury zarządu klubu. Większość fanów z pewnością właśnie dyrektora wykonawczego ustawiłaby na pierwszym miejscu w kolejce do zwolnienia. Ale roszada na tym stanowisku wcale nie gwarantuje poprawy. U sterów wciąż bowiem pozostają ci sami ludzie, z tym samym celem i filozofią nastawioną przede wszystkim na zarobek, a nie sukcesy sportowe.
Bez dwóch zdań 49-latek i Glazerowie zasłużyli na krytykę. Wydaje się jednak, że zbyt duża jej część spoczywa na tej niżej postawionej jednostce. Z jednej strony z Woodwardem podobno nie chciał rozmawiać nawet sam Sir Alex Ferguson. Niesamowicie wymowne były też reakcje Gary’ego Neville’a czy Nicky’ego Butta w mediach społecznościowych po tym, jak ogłoszono, że dyrektor opuści stanowisko wraz z końcem roku. Należy jednak pamiętać, że był wykonawcą woli swoich przełożonych.
Teraz fani mają chwilę radości, nadziei, bo pożegnali uosobienie ich wszelkich zarzutów pod adresem właścicieli klubu, którzy jednak wciąż tutaj są i nigdzie nie uciekli. Przyszłość jest więc wielką niewiadomą. Wielce możliwe, że to tylko pozorna zmiana.
- Niewykluczone, że Glazerowie powierzą to stanowisko komuś lubianemu przez kibiców, by ocieplić swój wizerunek po wielkiej kompromitacji - spekuluje Bolczyk. - Marketingowo klub wydaje się samograjem, więc wypadałoby teraz skupić się na stronie sportowej. To wymaga jednak wzmocnień, wspierania menedżera, a czasem też podjęcia niepopularnych decyzji. Kiedyś lubianym i szanowanym prezesem był David Gill, ale jego powrót wydaje się wątpliwy. Mówi się o Edwinie van der Sarze - ten wybór chyba ucieszyłby każdego oprócz kibiców Ajaksu.
- Co do Glazerów - wiadomo, że pewnie lepiej byłoby, żeby klubem zarządzali pasjonaci, którzy nie traktują go wyłącznie jako inwestycji bądź skarbonki do wyciągania pieniędzy. Sprzedaż United w najbliższym czasie wydaje się jednak mało prawdopodobna - podsumowuje Bartłomiej Bolczyk.
Jedno jest pewne. Sympatycy Manchesteru United mają swój mały triumf. Pożegnali “wroga”. Hydra straciła jedną głowę. Pytanie tylko, czy zaraz w tym samym miejscu nie odrośnie kolejna. Patrząc na podejście amerykańskiej rodziny bogaczy, łatwo spodziewać się, że nowy dyrektor wykonawczy również będzie stawiał na pierwszym meczu aspekty marketingowo-finansowe. W końcu to ich priorytet.