Faworyci EURO wygwizdani przez własnych kibiców. Kosztowna wpadka i pełno dziur
Gareth Southgate, odkąd osiem lat temu objął reprezentację Anglii, często słyszał zarzuty, że bardziej ufa nazwiskom niż aktualnej formie piłkarzy. Przed EURO 2024 wreszcie mocniej zamieszał w kotle, bo tylko połowa jego kadry grała na mundialu w Katarze. Anglicy nieustannie kipią talentem, ale nawet oni mają swoje pęknięcia. Nieoczekiwana porażka z Islandią (0:1) na Wembley zamiast odpowiedzieć na kilka pytań, dołożyła następne.
Wylecą w poniedziałek do Lipska w poczuciu, że nie wszystko hula jak należy. Nie będzie już okazji na poprawę nastrojów. Teraz liczy się tylko Serbia - pierwszy mecz w Gelsenkirchen i okazja, by od samego początku nadać turniejowi odpowiednią dynamikę. Nikt nie spodziewał się, że tuż przed wylotem Wembley pożegna ich buczeniem. Ale też trudno było zakładać porażkę z 72. drużyną w rankingu FIFA i gola piłkarza, który grał kiedyś w Fulham - niestety był tak słaby, że nigdy nie zadebiutował w Premier League. Anglicy pierwszy od 1968 roku wylatują na wielki turniej z porażką w głowie. Bardziej niż wynik niepokoi jednak to, że oddali jeden celny strzał i wyglądali jakby na plecach dźwigali worek z cementem. Gwoli ścisłości: Islandia nie zagra na EURO, a w tym roku kalendarzowym przegrała z Luksemburgiem, Słowacją, Portugalią i Ukrainą.
Odpoczynek gwiazd
Piłkarze często powtarzają, że takie mecze nie mają znaczenia i że podstawowym planem jest to, by przed wyjazdem na turniej nie doznać kontuzji. Southgate też próbuje rozmywać temat, mówiąc, że czasem lepiej spuścić trochę powietrza z balona oczekiwań. Tak naprawdę czerwcowe sprawdziany nigdy nie mówią niczego o formie drużyny. Wystarczy podeprzeć się przykładem EURO 1988, gdy kadra Bobby’ego Robsona jechała do Niemiec niepokonana od ośmiu meczów, a potem na turnieju przegrała trzy spotkania w grupie i wróciła do domu najszybciej jak się da. Pojawiają się subtelne głosy, że potknięcie z Islandią może być najlepszą rzeczą, jaka przydarzyła się Anglikom w 2024 roku. To dzwonek alarmowy dla Harry’ego Kane’a i spółki, że mistrzostwa nie wygrają się same. Sezon wbrew pozorom jeszcze się nie skończył - najważniejsze wyzwanie dopiero przed nimi.
Gareth Southgate ogólnie nie miał łatwego tygodnia. Ostateczna selekcja i skreślenie Harry’ego Maguire’a (kontuzja), Jamesa Maddisona i Jacka Grealisha musiało być wyczerpujące. Zaraz potem swoje dołożyły media, gdzie każdy tego typu wybór jest rozkładany na czynniki pierwsze, jeszcze bardziej podgrzewając atmosferę. Anglicy mają nieprawdopodobne bogactwo składu. Stać ich na to, by zostawić w domu zawodników Manchesteru United, Tottenhamu i Manchesteru City, ale drugą stroną medalu jest zmęczenie fizyczne. Większość graczy przez cały sezon kręci się potężnie nakręconej karuzeli Premier League. Inni jak np. Jude Bellingham nie mieli lepiej, stąd dodatkowe wakacje dla piłkarza Realu Madryt, który nie grał w spotkaniu z Islandią. Trzeba pamiętać o jego słabszym występie w finale Ligi Mistrzów, który też dołożył pytań na temat jego zdrowia i formy.
Młodzież napiera
Jeśli Anglikom na EURO powinie się na noga, wymówki nie trzeba będzie daleko szukać. Przyzwyczailiśmy się do tego, by mówić o kadrze Southgate’a, wymawiając jednym tchem nazwiska Fodena, Kane’a, czy wspomnianego Bellinghama, ale na ten zespół trzeba patrzeć na różnych płaszczyznach, również pod względem zmęczenia i graczy, którzy jak Kieran Trippier, czy Marc Guehi dopiero niedawno wrócili po kontuzjach. Ten zespół nie jest równo zbilansowany. Dużo większe braki widać w tyłach, a problemy zdrowotne Johna Stonesa, spowodowały, że zszedł w przerwie, minimalizując ryzyko poważniejszego urazu. Nie grał także Luke Shaw, jedyny nominalny lewy obrońca. 28-latek w poprzednim sezonie rozegrał tylko 12 spotkań w Premier League i tak naprawdę nikt nie wie w jakiej jest dyspozycji. To kolejne ryzyko, które Southgate bierze na klatę.
W meczu z Islandią raziła niedokładność podań i dziury między formacjami. Siłą Anglików w eliminacjach była m.in. defensywa, która straciła cztery gole. Obecnie coraz częściej widzimy jak ta drużyna potrafi się łatwo odsłaniać. Poza tym w kadrze jest aż 12 turniejowych debiutantów - cztery razy więcej niż półtora roku temu w Katarze. Średnia liczba występów na głowę spadła z 23 do 12.
Oczywiście, na co dzień możemy zachwycać się błyskiem Kobbiego Mainoo, Antony’ego Gordona, czy ostatnio Adama Whartona w Crystal Palace, ale trzeba też głośno mówić o tym, że to piłkarze niezweryfikowani w reprezentacji. Nigdy nie dźwigali turniejowej presji. Nie wiemy jak poradzą sobie w momentach krytycznych. Southgate, który przez osiem lat miał łatkę trenera konserwatywnego, teraz próbuje tworzyć nową alchemię. Z drugiej strony oczywiste jest to, że w meczach o punkty oprze się na pewniakach jak choćby Bukayo Saka, ostatnio oszczędzany ze względu na zmęczenie. To on ma być jednym z liderów, którzy pociągną “Synów Albionu” do mistrzostwa.
Reset koncentracji
Plusem Anglików jest to, że mają stosunkowo łatwą grupę (Serbia, Dania, Słowenia). Nawet przy trudnym starcie można dostać koło ratunkowe w postaci awansu z trzeciego miejsca, a potem stopniowo nabierać rozpędu. Southgate po porażce z Islandią kilka razy zaznaczył, że tego typu wpadki pomagają odzyskiwać koncentrację. Selekcjoner Anglików doskonale wie, że jeśli gwiazdy wrócą na ziemię i poważnie podejdą do wyzwania, to mając swój dzień mogą ten turniej wziąć szturmem. Ciągle siedzi w nich zemsta za finał poprzedniego turnieju, gdy w finale w serii jedenastek pudłowali Bukayo Saka, Jadon Sancho i Marcus Rashford. Wielu graczy wychowało się w tej kadrze i rosło z każdym rokiem, a teraz latają tak wysoko, że złoto jest koniecznością. Wielkie turnieje zazwyczaj zaczynają się od fazy pucharowej, a tam nikt już nie będzie pamiętał o początku czerwca i dreptaniu przeciwko Islandii.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.