Farbowany lis Smuda, porwanie z okupem w Grodzisku. Kolejna porcja futbolowego humoru
Futbolowe życie to nie tylko cudowne bramki zdobywane w efektowny sposób, czy wyjątkowej urody asysty, ale również niosące za sobą mnóstwo humoru pozaboiskowe anegdoty, wypowiedzi zawodników oraz komentarze reporterów piłkarskich. Niektóre z nich wywołują salwy śmiechu, inne dogłębnie zastanawiają nad potęgą ludzkiego umysłu, pozostałe sprawiają, że kibice wzbogacają słowniki poprawnej polszczyzny coraz to bardziej wymyślnymi definicjami. Przygotowaliśmy dla Was kolejną porcję pozytywnego dowcipu zza kulis polskiej piłki nożnej. Zapraszamy!
Patriotyczna strategia
Na pierwszy ogień idzie oczywiście petarda z Januszem Wójcikiem w roli głównej. Gdy „Wujo” piastował funkcję selekcjonera reprezentacji Polski, jedna z gazet zorganizowała jego telefoniczną konferencję z czytelnikami, podczas której można było zadawać trenerowi pytania. Początek przedsięwzięcia zaplanowano na godzinę 10:00. Minął kwadrans, drugi, trzeci, a pana Janusza ni widu, ni słychu.
Dziennikarze pisma wpadają w popłoch i nie mają pojęcia, dlaczego szkoleniowiec kadry nie zjawił się jeszcze na umówionym spotkaniu. Ktoś nagle powiedział, że trzeba odłożyć słuchawkę, żeby dzwoniący do redakcji myśleli, że linia jest wciąż zajęta, bo Wójcik z kimś rozmawia.
Spurpurowiały redaktor naczelny nakazał swoim podwładnym, aby ci ruszyli szukać „Wójta” do hotelu Sobieski, zadali kilka pytań, spisali odpowiedzi, a potem opublikują to jako zapis rozmów telefonicznych. W recepcji połączono ich z pokojem selekcjonera: „Tak, wiem, czytelnicy. Już idę, idę kochani”. Na zegarze prawie 12:30, lecz szkoleniowiec nie kwapi się, żeby zaszczycić dziennikarzy swoją obecnością, więc ponowiono próbę sprowadzenia go do hotelowego holu.
Kiedy wskazówki na tarczy czasomierza wskazywały 13:00, lekko trafiony pan Janusz stanął przed obliczem reporterów, po czym mówi: „Panowie, wpadłem na pomysł. Zadacie mi pytania od siebie, a potem napiszecie, że to czytelnicy dzwonili”. Członkowie redakcyjnej świty popatrzyli na siebie z uśmiechem i zasiedli przy stoliku w celu realizacji grubymi nićmi szytej intrygi.
Padają pytania o blok defensywny, za moment o obsadę bramki i na każde z nich Wójcik odpowiada bełkotliwym głosem: „Ja wam powiem, powiem wam. Z Anglią będzie piekło”. Nieugięci redaktorzy starają się ciągnąć selekcjonera za język, kilkukrotnie pytając: „Jak będzie wyglądała taktyka?”. W końcu „Wójt” odpala torpedę, która jest zwieńczeniem rozmowy: „Powiem wam: jeszcze Polska nie zginęła!”.
To się nazywa patriotyczna postawa!
Telefon od przyjaciela
Skoro jesteśmy przy połączeniach telefonicznych, to należy wspomnieć wytrawny dowcip Sebastiana Mili kierowany pod adresem trenera Oresta Lenczyka. W 2011 roku ówczesny szkoleniowiec Śląska Wrocław udzielał wywiadu na żywo w telewizji Orange Sport. Program prowadził Mateusz Święcicki, który w pewnym momencie poinformował, że na linii oczekuje jeden z podopiecznych Lenczyka, a mianowicie Sebastian Mila.
I ta piękna chwila, gdy znany powszechnie kamienny, wręcz pokerowy, wyraz twarzy pana Oresta nagle znika, po czym dostrzegamy szeroki uśmiech. Zresztą, kto by nie uległ urokowi poczucia humoru Mili? Życzymy sobie, żeby w przyszłości więcej było tego typu niewinnych prowokacji.
Piłkarski okup
W 2006 roku w drużynie Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski uformowała się loża szyderców, w skład której wchodziła trójca przenajśmieszniejsza w osobach trzech Piotrów: Piechniaka, Rockiego oraz Świerczewskiego. Panowie robili rozmaite psikusy, włącznie z wysłaniem Radosława Majewskiego w środku zimy przed budynek klubu, bo fotoreporterzy pstrykają zdjęcia do specjalnych numerów gazet na rundę wiosenną. Oczywiście „Maja” zastał na zewnątrz tylko minusową temperaturę i świszczący wicher.
Pomimo tego, że Piotr Piechniak należał do grupy zgrywusów, sam padł ofiarą kawału kumpli z zespołu. Pomocnik Groclinu dokonał wtedy zakupu Volkswagena Passata, zaś jako towarzysza wspólnych wojaży wybrał Krzysztofa Majdę. Któregoś dnia Piechniak udał się na odnowę biologiczną, a Mariusz Lewandowski buchnął mu z kieszeni kurtki kluczyki do auta i przestawił samochód na drugą stronę stadionu.
Gdy pan Piotr wrócił z zabiegów i wyszedł przed siedzibę klubu, dostał spazmów. Zszokowany biegał po parkingu, wypytywał pracowników o osobówkę, był już gotów dzwonić na policję. Wtem jeden z kolegów, z którymi dzielił szatnię, zatelefonował do Piechniaka z zastrzeżonego numeru i rzekł: „Za godzinę w motelu pod miastem. Tylko z pieniędzmi, bo inaczej fura pójdzie na części”. Oczywiście, później sprawa się wyjaśniła, lecz okup za Passata przeszedł do najlepszych szlagierów tamtej ekipy Groclinu.
Romano Italiano
Nikomu nie trzeba przypominać niedawnej wspaniałej kanonady Roberta Lewandowskiego i czterech goli strzelonych Crvenej Zvezdzie na belgradzkiej „Marakanie” w bieżących rozgrywkach Champions League. Jednak show „Lewemu” skradł dziennikarz Polsatu Sport, Roman Kołtoń, który był tak podekscytowany efektownym wyczynem Polaka, że postanowił zaprezentować swoje umiejętności wokalne gościom w studio oraz fanom zgromadzonym przed telewizorami.
Luciano Pavarotti w czasach świetności bez dwóch zdań mógłby czuć zagrożenie własnej pozycji na estradzie, a wraz z nim inni wybitni tenorzy, śpiewacy operowi, nie wspominając już o Królewskiej Orkiestrze Filharmonicznej, z ust której po raz pierwszy wybrzmiał hymn Ligi Mistrzów. My natomiast, parafrazując „Quo Vadis” pióra Henryka Sienkiewicza, zwracamy się z prośbą do Romana Kołtonia: „Prowadź Prawdę Futbolu, ale nie śpiewaj”.
Malowniczy szampon
W jednym z wcześniejszych artykułów anegdotycznych opisaliśmy rytuał trenera Franciszka Smudy związany z nie wpuszczaniem kobiet do szatni, bo – według „Franza” – to przynosiło pecha. Kiedy pełnił funkcję szkoleniowca drużyny Lecha Poznań również posiadał w swoim repertuarze piłkarskiej liturgii takowy obrządek, ale tym razem nie chodziło o płeć piękną. Zanim przejdziemy do sedna, przedstawimy wam flagowy numer z szatni „Kolejorza”.
Nieodzownym dla tamtych rozrabiaków był zmysł obserwacji. Zawodnicy zawsze wypatrywali, kiedy któryś z ziomków przybędzie na zajęcia treningowe w czarnych skarpetach. Następnie, w momencie nieuwagi kolegi, grupa dowcipnisiów smarowała od wewnątrz jego skarpetki pastą do butów w taki sposób, by później przez tydzień nie mógł odszorować stóp. Uwielbiali wykonywać ten manewr zwłaszcza, gdy wiedzieli, że obiekt ich wybryku za kilka dni wybiera się na urlop do nadmorskiego kurortu.
Wracając do persony Franciszka Smudy: piłkarzy bardzo wkurzał fakt, że trener pod byle pretekstem przychodził do szatni w celu pożyczenia szamponu, który był przeznaczony zawodnikom. Cały czas podbierał płyn z pięciolitrowego baniaka i mył – nazwijmy to umownie – wirtualne włosy. Gracze Lecha Poznań w końcu nie wytrzymali i nalali do galonu zamiennik w postaci farby do włosów. „Franz” się zagotował i rzucał w ich kierunku niecenzuralnymi epitetami, lecz metoda odniosła zamierzony skutek, ponieważ szkoleniowiec nigdy więcej nie zajrzał do szatni „Kolejorza” po szampon.
Brutalna pobudka
Naturalnie mowa o obrosłym legendą komentarzu bramkarza warszawskiej Legii, Arkadiusza Malarza, który zdecydował się powiedzieć w pomeczowym wywiadzie, co mu leży na wątrobie, w kilku ostrych zdaniach zaparzając mocną kawę drużynie. Znając twardy charakter pana Arkadiusza, nie zdziwilibyśmy się, gdyby wypłacił kolegom z zespołu jeszcze po soczystym liściu na ocucenie.
Po co komu sole trzeźwiące, skoro na posterunku jest Malarz? I to wcale nie malarz pokojowy, a gotowy do wojny o wszystko. Jeżeli ktoś kiedykolwiek będzie chciał wam wcisnąć jakąś wymówkę, np. że nie odśnieży, bo na podwórzu braknie śniegu, zareagujcie słowami pana Arka: „Obudź się, k***a! Tobie płatki uciekają”.
Futbolowe szachy
Czytając śródtytuł, niektórym może nasunęła się na myśl wesoła gromadka reprezentacyjna pod wodzą Henryka Apostela i jego słynne zamykanie się w hotelowym pokoju na partyjkę szachów z panem Piotrem Kanclerzem. Jednak w polskiej piłce nożnej mistrzów gry wymagającej sprawności intelektualnej było więcej, chociażby Jacek Zieliński.
Dawny obrońca Legii Warszawa szczycił się statusem niepokonanego króla szachów. Pewnego razu Piotr Włodarczyk zawarł tajne przymierze z Markiem Saganowskim, żeby wreszcie ograć Zielińskiego, dając mu jednocześnie do zrozumienia, że każdego czempiona można zdetronizować, i że nie powinien stroszyć piórek.
Włodarczyk siedział przy stoliku z Zielińskim, a „Sagan” przy następnych ruchach podchodził do komputera, udając, że z kimś koresponduje. Okazało się, że panowie uknuli iście szulerski plan, ponieważ tak naprawdę na ekranie monitora rozgrywała się identyczna partia z wirtualnym Garrim Kasparowem.
Jacek Zieliński co chwilę otrzymywał od „Włodara” szacha, natomiast kapitan „Legionistów” nie potrafił się pogodzić z niechybną klęską. Świetnie przy tej sytuacji, choć to bardziej sentencja pokerzystów, sprawdzają się słowa: „Kiedy przeciwnik wie, jak słabe masz karty, nie ma sensu blefować”.
Fajerwerki złotych myśli
Tytułem puenty, jak zwykle, serwujemy wam na deser znamienite aforyzmy, wypowiedzi trenerów i piłkarzy oraz komentatorskie lapsusy. Sympatycy futbolu byliby bez tych złotych myśli pozbawieni wyobrażenia, że alternatywny wymiar piłki nożnej naprawdę istnieje, natomiast autorzy rzeczonych kwestii już dawno odeszliby w zapomnienie. Ku pokrzepieniu serc!
Jacek Banasikowski: „Mihajlović nie wejdzie już chyba na boisko, to wielka strata dla drużyny Jugosławii, dotychczas jedna bramka w turnieju, co prawda samobójcza, ale to było przypadkiem”.
Zbigniew Boniek: „Wydaje mi się, że Juventus nawiąże kontaktową bramkę po tej bramce”.
Mateusz Borek: „Czternaście minut do końca tego gwizdka”.
Wojciech Jagoda: „Trzeba być niewidomym z niewidomym psem przewodnikiem, żeby nie zauważyć, że piłka o 70 centymetrów przekroczyła linię bramkową”.
Andrzej Janisz: „Słyszą Państwo te gwizdy – to Cristiano Ronaldo, który w każdej akcji szuka kamer jak Bartolomeo Diaz nowego świata”.
Franz Beckenbauer: „W tym roku grałem przez całe 15 miesięcy”.
David Beckham: „Alex Ferguson jest najlepszym menedżerem jakiego miałem na tym poziomie. Właściwie to jest jedynym, jakiego miałem na tym poziomie, ale i tak jest najlepszym, jakiego miałem”.
Paul Breitner: „W końcu doszło do strzelania karnych. Wszyscy mieliśmy pełne gacie, ale u mnie poszło całkiem płynnie”.
Paul Gascoine: „Dostałem w tym sezonie 14 kartek, z których 8 było moją winą, ale 7 z nich było dyskusyjnych”.
Bobby Robson: „Powiedziałem chłopakom w przerwie w szatni, że nie mam nic do powiedzenia”.
Ian Rush: „Nie mogłem się zadomowić we Włoszech. Czułem się, jakbym mieszkał za granicą”.
Bill Shankly: „Problem z sędziami jest taki, że znają przepisy, ale nie piłkę nożną”.
Mark Viduka: „Nie będę się przejmował jeśli przegramy wszystkie mecze, o ile wygramy ligę”.
Tym jakże pozytywnym akcentem kończymy kolejną dowcipną podróż. Dziękujemy za uwagę i poświęcony czas. Oczywiście, czekamy na Wasze ulubione futbolowe anegdoty, wpadki oraz mądrości. Dajcie znać w komentarzach o tych, które najbardziej wryły się Wam w pamięć.
Mateusz Połuszańczyk