Fałszerz filmików i udawany kuzyn zdobywcy Złotej Piłki. Zawodnicy-oszuści, którzy nabrali kluby piłkarskie
Kłamstwo, kłamstewko - taka mała rzecz, każdemu z nas się zdarza. Te najbardziej istotne najczęściej wychodzą na jaw. W świecie futbolu czasem jest jednak za późno, aby uniknąć blamażu. Choć brzmi to absurdalnie, to zdarzali się piłkarze-oszuści. Zwykli amatorzy, którzy dzięki sprytowi zdołali „wkręcić się” do zawodowych zespołów.
Ostatnio w Danii wybuchła afera. Do Viborga trafił piłkarz o fałszywym CV, którego nikt nie sprawdził. Jego szwindel wyszedł na jaw dopiero podczas treningu, kiedy to się skompromitował. Zaskakujące? Dla mnie z pewnością. W końcu wydaje się niebywałe, że w dzisiejszych czasach takie numery są możliwe.
Rzeczony oszust to jednak nie pierwszy tego typu cwaniak. Mieliśmy nawet takiego na naszym podwórku. Wszyscy czerpali z jednego wzoru - był nim Ali Dia. Bohater największego podobnego przekrętu w historii piłki nożnej.
"Bambi na lodzie" od George'a Weaha
Listopad 1996 roku. Grające w Premier League Southampton zmaga się z kryzysem kadrowym. Kontuzje zdziesiątkowały zwłaszcza ofensywę "Świętych". Do menedżera, Grahama Sounessa, dzwoni telefon. Nazwisko rozmówcy okazuje się zaskoczeniem.
Przedstawił się on jako zdobywca Złotej Piłki, George Weah. Liberyjska legenda futbolu miała ofertę. Polecała swojego kuzyna, z doświadczeniem w reprezentacji Senegalu. Nazywał się Ali Dia. Grał niegdyś ze swoim krewniakiem w PSG, a ostatnio miał kopać w drugiej lidze niemieckiej.
Jako, że występował na pozycji napastnika, postanowiono przyjąć propozycję. Podpisał krótkoterminowy kontrakt, miał pokazać co umie na treningu. Fatalna aura spłatała jednak figla. Boisko z powodu deszczu było w tak złym stanie, że przed następnym meczem wziął udział tylko w jednej sesji… i od razu zasiadł na ławce w ligowym starciu z Leeds.
Trener przed spotkaniem opowiadał o jego doświadczeniach dziennikarzom, ale nie ufał mu do końca. Miał stanowić opcję awaryjną. Pech chciał, że okazał się potrzebny i musiał wybiec na murawę.
W 32. minucie urazu doznał gwiazdor drużyny, Matt Le Tissier. Wśród rezerwowych znajdował się tylko jeden napastnik. Dia wszedł na boisko, spędził na nim 53 minuty. Legendarny piłkarz, którego zmienił, określił go mianem "bambi na lodzie". Ta niecała godzina wystarczyła, aby wszyscy zrozumieli, że coś się nie zgadzało. Wyglądał jak amator, grał tak słabo, że został zdjęty z boiska. Souness uświadomił sobie, że zrobił błąd.
Szwindel
Southampton padło ofiarą oszustwa. Przekrętu tak bezczelnego, wręcz głupiego, że pozornie niemożliwego – niczym „sprzedaż” Wieży Eiffla przez Victora Lustiga. Jak wielu z Was pewnie się domyśla, Dia nie grał nigdy w reprezentacji kraju. Nie zakładał koszulki w PSG czy żadnej drużyny zaplecza niemieckiej ekstraklasy. Jego poprzednim klubem było amatorskie Blyth Spartans i nie polecał go wcale George Weah. Podał się za niego... znajomy ze studiów.
Co więcej, napastnika proponowano wielu klubom. Podobne telefony odbierali przedstawiciele West Hamu, Port Vale czy Gillingham. W pierwszym przypadku odebrał Harry Redknapp i od razu wyśmiał oszustów. Zespoły z niższych lig przetestowały piłkarza. Ten nie zachwycił. Trenujący wówczas ostatni z wymienionych klubów Tony Pulis podsumowując grę 31-latka, użył dosyć wymownego słowa "rubbish". W końcu, po wielu próbach, zawodnik z Afryki wylądował dużo niżej - w Blyth.
Dia się jednak nie zraził i wreszcie mu się poszczęściło. Nabrał wszystkich, zagrał w Premier League, ale nie od razu wszyscy zdali sobie sprawę z tego, co się stało. W zapowiedzi następnej serii spotkań "Independent" wybrał go jako zawodnika „one to watch”, pisząc że to eks-gracz włoskiej Bolonii.
Piłkarz-oszust w poniedziałek, dwa dni po meczu z Leeds, nie stawił się już w klubie. I właściwie wszyscy się cieszyli. Jedyne, co pozostało, to plama na honorze.
Kim naprawdę był Ali Dia? Kopał amatorsko we Francji, Niemczech, grał też w Finlandii. Po przygodzie w „Soton” rok jeszcze występował Gateshead. I to właściwie tyle. Zaliczył jednak występ w angielskiej ekstraklasie, stając się bohaterem jednej z najbardziej niesamowitych futbolowych historii. Osiągnął cel, wykiwał wszystkich. I, co więcej, udowodnił innym cwaniakom, że można oszukać nawet kluby z najwyższej półki.
„Nasz” przekręt
W latach 90-tych trudno było „sprawdzić” piłkarza. Teraz mamy już narzędzia, które nawet „przeciętnemu Kowalskiemu” pozwalają na zbadanie potencjalnego nowego nabytku swojej ukochanej drużyny. Jak to jednak bywa w sieci, nie zawsze można ufać temu, co w niej znajdziemy.
Przekonała się o tym Wisła Kraków. No, może nie zrobili z siebie takiego pośmiewiska, jak Southampton, bo podejrzenia pojawiły się dużo wcześniej. Z tym, że pierwsze niepokojące sygnały pochodziły nie od sztabu szkoleniowego czy władz, a od... kibiców.
Nikt już pewnie nie pamięta o tym, że „Biała Gwiazda” w 2013 roku chciała zakontraktować Rumuna, Sorina Oproiescu. Piłkarza polecił jego agent, pokazał CV, w którym widniało saudyjskie FC Hajer, a także Politehnica Timisoara. Do tego doszła kompilacja zagrań z „YouTube’a”, która miała przekonać ówczesnego dyrektora sportowego zespołu, Zdzisława Kapkę, do ściągnięcia zawodnika.
Wtedy stała się rzecz kompletnie niespodziewana. Na portalach fanowskich zaczęły pojawiać się doniesienia, że filmiki, na których zawodnik pokazuje swoje umiejętności, miały być fałszywe i przedstawiać kompletnie innego piłkarza.
Niedługo potem je usunięto, podobnie jak poświęconą mu stronę na „Wikipedii”. Gdy informacje doszły do Wisły, jej władze szybko nabrały podejrzeń. Oproiescu, który stawił się już na zgrupowaniu, zagrał w sparingu, po czym mu podziękowano. Jeśli jesteście ciekawi czemu, to poniżej macie kompilację jego zagrań. Legenda głosi, że ani razu nie dotknął piłki.
Nie oznaczało to jednak końca przygody z futbolem. Na portalu „Transfermarkt” znajdziemy informacje mówiące o tym, że po nieudanej próbie zdobycia angażu w Polsce grał na Malcie, w Kuwejcie oraz w niższych ligach włoskich. Obecnie reprezentuje barwy San Teodoro z Serie D.
Miał być kontrakt, a szykuje się proces
Klubowi z naszego podwórka udało się „załatwić” sprawę, zanim podpisano kontrakt. Może dzięki kibicom, może i bez ich pomocy, wiślacy rozmyśliliby się po przetestowaniu zawodnika. Drugoligowy duński Viborg niewiele ponad miesiąc temu zreflektował się jednak zbyt późno. Zawarli umowę z piłkarzem, który ich oszukał.
W październiku do klubu zawitał Holender, Bernio Verhagen. 25-latek został zaproponowany Duńczykom przez przedstawiciela agencji, z którą zdarzało im się już współpracować. Historia jego kariery wyglądała interesująco. Miał przyjemność grać dla południowoafrykańskiego Cape Town City FC, mołdawskiego Dinamo-Auto Tyraspol, a ostatnio chilijskiego Audax Italiano. Szykował się do styczniowego transferu do Chin, ale chciał zakotwiczyć gdzieś na kilka miesięcy.
Skoro informację przedstawił ktoś z zaufanej Stellar Group, postanowiono go posłuchać. 25-latek przyjechał i podpisał kontrakt. Problemy zaczęły się, gdy pierwszy raz przyszedł na trening. Okazało się, że jego poziom piłkarski to absolutna katastrofa. Stało się jasne, że to oszust.
W wymienionych wyżej klubach, poza tym z Kapsztadu, nie słyszano o takim zawodniku. W RPA spędził z zespołem dwa dni, po czym go wykopano – tam również próbował przekrętu. Jego agencja odmawia komentarza, a sam zainteresowany... jest obiektem dochodzenia policji. I to nie tylko ze względu na przekręt, którego dopuścił się w Viborgu, chociaż władze zespołu podejrzewają nawet, że w afera ma wymiar międzynarodowy.
Jak donoszą duńskie media, fałszywemu piłkarzowi postawiono zarzuty pobicia jego partnerki, kradzieży oraz zastraszania świadków. Oczywiście, zainteresowany nie przyznaje się zarówno do nich, jak i oszustwa drużyny z drugiej ligi. Możemy więc spodziewać się, że cała sprawa znajdzie finał w sądzie. Wydaje się, że pan Verhagen będzie w poważnych tarapatach.
Szwindel Holendra jest naprawdę dopracowany. Jeśli sprawdzimy jego profil na „Transfermarkt”, to w istocie znajdziemy informacje o tym, że grał we wszystkich klubach, które podał w swoim piłkarskim CV. Biorąc jednak pod uwagę ich dość jednoznaczne stanowiska, nie ma żadnych wątpliwości. 25-latek i jego ewentualni pomocnicy dołożyli wszelkich starań, aby ich plan okazał się jak najbardziej wiarygodny.
Choć tego typu historie są absurdalne, to zdarzają się naprawdę. Nawet w XXI wieku, w dobie internetu i wszechobecnego przepływu informacji znajdują się osoby, które postanawiają „kupić los na loterii” i spróbować zrealizować marzenia lub po prostu zarobić na oszustwie. I chociaż nie ma prawa się to udać na dłuższą metę, to mają swoje pięć minut. Albo nawet są wspominani przez lata, jak Ali Dia. Człowiek, który przetarł szlak ludziom takim jak Sorin Oproiescu czy Bernio Verhagen.
Kacper Klasiński