Ex-Barceloniści odnajdują się w Japonii. Gigant światowego handlu tworzy tam piłkarską potęgę
Kiedy Andres Iniesta trzy lata temu rozstał się z Barceloną, wydawało się, że do Japonii jedzie spokojnie dograć do emerytury. Tymczasem Vissel Kobe, w którym występuje mistrz świata z 2010 roku, buduje naprawdę ciekawy projekt. Jego głównym elementem są piłkarze o przeszłości właśnie w “Dumie Katalonii”.
Handel internetowy jest gałęzią gospodarki, przed którą stoi naprawdę wielka przyszłość, a pandemia koronawirusa jedynie przyspieszyła tempo wypierania przez zakupy elektroniczne tradycyjnych form pozyskiwania nowych produktów. Nic więc dziwnego, że światowi giganci w tej dziedzinie inwestują w coraz to nowe obszary. Rozbudowane sieci paczkomatów czy nawet produkowanie filmów i seriali już nikogo nie dziwią. Japoński Rakuten postanowił jednak pójść o krok dalej i od kilkunastu już lat prowadzi… własny klub sportowy.
Vissel Kobe, mimo niemal nieograniczonych funduszy i tabunu gwiazd, które przewinęły się przez klubowe korytarze w minionych sezonach, długo czekało na pierwszy poważny sukces. Ten przyszedł dopiero na początku 2020 roku za sprawą zdobycia przez zespół Pucharu Cesarza, co z kolei zaowocowało debiutem zespołu w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Po niezbyt udanym pandemicznym ubiegłym sezonie teraz klub wywodzący się z półtoramilionowego Kobe znów stawia jednak przed sobą spore cele. W ich osiągnięciu mają pomóc Japończycy o uznanej renomie w Europie, a także przede wszystkim byli piłkarze “Blaugrany”.
Odpowiednie wykorzystanie koneksji
Aktualnie tych ostatnich w kadrze jest czterech. Do Iniesty najpierw wiosną 2019 roku dołączył były młodzieżowy reprezentant Hiszpanii Sergi Samper. Kilka miesięcy po niegdysiejszej perełce La Masii na wyspę Honsiu zawędrował Thomas Vermaelen, któremu przeprowadzka do Japonii nie odebrała miejsca w reprezentacji Belgii, dla której zagrał nawet na tegorocznym EURO. Najnowszym ex-Barcelonistą na Noevir Stadium Kobe jest natomiast wielka niespełniona nadzieja całego hiszpańskiego futbolu - Bojan Krkić, który z Vissel kontrakt podpisał na początku sierpnia.
- Pojawienie się tych piłkarzy w Japonii jest w dużej mierze zasługą Rakutenu. To ta firma wpompowała w Kobe ogromne pieniądze, które poszły m.in. na sprowadzenie byłych gwiazd FC Barcelony. Pierwsza wspomniana trójka trafiła do J.Leauge bezpośrednio z Katalonii, w czym pomogła umowa sponsorska Rakutena z FC Barceloną - mówi w rozmowie z nami Kamil Gala z “AzjaGola.com”.
W Vissel Kobe już przed przyjściem Rakutena występowali znani piłkarze tacy jak Michael Laudrup czy wybrany Piłkarzem Afryki w roku 2000 Patrick M'Boma. Kibice na całym świecie częściej zaczęli słyszeć o tym japońskim klubie w ostatnich kilku latach, kiedy właściciel Hiroshi Mikitani zadecydował o jeszcze większych inwestycjach w futbol. Przyjście, obok Iniesty, takich piłkarzy jak Łukasz Podolski czy David Villa, zbiegło się również z podpisaniem przez Rakutena kontraktu z Barceloną, w myśl którego logo japońskiej firmy od pięciu lat widnieje na koszulkach “Dumy Katalonii”.
- Rakuten oczywiście odgrywa ogromną rolę w dobrych relacjach Vissel Kobe z Barceloną, podobnie jak pomagają w tym również pieniądze. Hiroshi Mikitani jako właściciel japońskiego potentata zbudował spore koneksje w katalońskim klubie - od szefów aż do samych piłkarzy. Właściciel wykorzystuje po prostu swoje koneksje do rozszerzania horyzontów Vissel - opisuje całą sytuację Alan Gibson z “JSoccer Magazine”.
Pieniądze i gwiazdy to nie wszystko
Dla Mikitaniego Vissel Kobe jest bardzo ważnym projektem, bo to człowiek pochodzący z Kobe. Choć firma Crimson Group podlegająca pod Rakuten wykupiła Vissel już w 2004 roku, to na pierwszy sukces musiała czekać półtorej dekady. Zanim to się stało, zespół miotał się głównie w dolnej połowie tabeli J.League. Raz, w sezonie 2012 klubowi przytrafił się nawet spadek, ale już po roku udało mu się powrócić do krajowej elity. Przez lata brak sukcesów jednak wszystkich mocno dziwił.
- W J.League nie wystarczą pieniądze i obecność gwiazd z Europy. To bardzo wyrównana liga, w której gra się intensywnie, szybko i trzeba naprawdę wiele, aby osiągnąć dobry wynik w lidze. Kobe z Iniestą, Podolskim, Villą czy Vermaelenem w kadrze zajęło dopiero ósme miejsce w lidze. Aby osiągnąć sukces w J.League, trzeba na pewno umiejętnie budować swoją kadrę i być gotowym na zaciętą walkę przez dosłownie cały sezon - zauważa Gala.
Nazwa klubu pochodzi z połączenia połączenia angielskich słów „vessel” (okręt) i „victory” (zwycięstwo), co ma symbolizować portowy charakter miasta Kobe. I stosunkowo jeszcze niedawno sama szatnia zespołu była miejscem, w którym panował ogromny przewiew, szczególnie na stanowisku trenera. Od momentu przejęcia klubu Rakuten aż do zatrudnienia Finka przewinęło się tam w sumie 18 różnych trenerów, w tym piastujący tę funkcję tymczasowo aż dwukrotnie Ryo Adachi. Rzadko zdarzało się, by szkoleniowiec wytrzymał dłużej niż rok. Wydaje się jednak, że teraz władze klubu postanowiły wreszcie skończyć z tą trenerską żonglerką.
- Sukces nigdy nie przychodzi od razu, nawet jeśli w grę wchodzą ogromne pieniądze. Wielcy zawodnicy nie zawsze wystarczają do stworzenia wielkiego zespołu. Właściciel Vissel Kobe był wcześniej mało cierpliwy wobec trenerów, ale od czasu zdobycia Pucharu Cesarza za Finka [ten klub opuścił z powodów rodzinnych - przyp. red.] i pechowego odpadnięcia z Azjatyckiej Ligi Mistrzów w ubiegłym roku już pod wodzą Miury drużyna wygląda dużo lepiej. Obecny szkoleniowiec zyskał zaufanie u władz klubu i to przyniosło efekt, a już wkrótce może doprowadzić Vissel do ponownego udziału w Champions League. Jeśli tak się stanie, drużyna wreszcie odnajdzie tak poszukiwaną stabilizację, a to pomoże tym chłopakom w stworzeniu lepszego zespołu - uważa Gibson.
Szansa na zostanie azjatycką potęgą
Vissel obrało też inną strategię w kwestii transferów. Już nie sprowadza zbliżających się do emerytury piłkarzy z Europy. W ostatnim czasie coraz częściej ściąga natomiast do siebie rodzimych zawodników o uznanej na Starym Kontynencie renomie. Na tej zasadzie do klubu sprowadzono Yoshinoriego Muto z Newcastle, Yuyę Osako z Werderu Brema, a wcześniej takżę Gotoku Sakaia z Hamburgera SV.
- Chciano także Yuto Nagatomo, ale ten ostatecznie wybrał klub, w którym dorastał, czyli FC Tokyo. W klubie zapanowała jakaś stabilizacja. Nie ma zmiany trenera co pół roku, nie ma zawodników, którzy skłócali całą szatnię. No i są w końcu jakieś wyniki. Kobe zajmuje miejsce w ligowej czołówce [aktualnie jest czwarte - przyp. red.] i wygląda w tym sezonie naprawdę nieźle. Nie spodziewałbym się większej liczby „wielkich” transferów. Raczej zawodników pokroju Bojana albo Sampera na słabiej obsadzone pozycje i za niewielkie pieniądze - przewiduje Gala.
“Krowy”, bo taki przydomek nosi ekipa z Kobe, już wkrótce mogą stać się wizytówką miasta słynącego właśnie z hodowli bydła. O ile klub nie zostanie oczywiście przeniesiony do Tokio, a o takich spekulacjach słyszy się od pewnego czasu w japońskich mediach. Choć dla Mikitaniego nie byłby to scenariusz niemożliwy do zrealizowania, ciężko wyobrazić sobie jednak, by zdecydował się wyprowadzić klub ze “swojego” miasta. Bardziej należy spodziewać się kolejnych mądrych inwestycji, być może już bez wsparcia z Katalonii, co jednak wynikać będzie nie tylko z faktu, że Rakuten po zakończeniu sezonu ma zniknąć z trykotów “Blaugrany”.
- Klub ma pieniądze, ale nie miał wcześniej odpowiedniego doświadczenia lub/i cierpliwości. Fundusze wciąż są spore, przybywają kolejni zagraniczni piłkarze, ale także ciekawi Japończycy, w tym również ci o uznanej już marce jak Osako, Muto czy Sakai. Tak, jak już wspominałem, jeśli Vissel zdoła uzyskać stabilizację, to ma szansę zostać znaczącą siłą w Azji - podsumowuje Gibson.