Erik ten Hag zostanie zwolniony? Szydercze śpiewy kibiców. Trener Manchesteru United sam jest sobie winien

Erik ten Hag zostanie zwolniony? Szydercze śpiewy kibiców. Trener United sam jest sobie winien
Craig Thomas/Pressfocus
“You're getting sacked in the morning” - słyszał z trybun Erik ten Hag po niedawnej porażce z Newcastle. Sytuacja Holendra rzeczywiście staje się trudna, ale on sam jest sobie winien. Ponosi konsekwencje braku reakcji na widoczne od wielu miesięcy problemy. Wygląda, jakby nie chciał (a może bał się) dokonać zmian potrzebnych, by utrzymać posadę.
Te rozgrywki miały być dla Erika ten Haga okazją, by odsunąć na bok wątpliwości, które pojawiły się po ubiegłym sezonie, mimo kwalifikacji do Ligi Mistrzów i zdobycia pierwszego od sześciu lat trofeum. Zwłaszcza w drugiej połowie rozgrywek kibice mogli być zaniepokojeni tym, co działo się w zespole. Te obawy nie zniknęły, ba błyskawicznie narastają, bo na Old Trafford jest nie tyle źle, o ile katastrofalnie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Manchester United przegrał więcej niż połowę z pierwszych 15 spotkań tego sezonu na wszystkich frontach. Tak słabego startu “Czerwone Diabły” nie zaliczyły od ponad 60 lat. Atmosfera wokół klubu staje się coraz gorsza, frustracja kibiców narasta. Holender z kolei nie ma odpowiedzi na narastające problemy i - jak się coraz mocniej wydaje - pomysłu na to, aby zaproponować fanom projekt nawet nie ciekawy lub ekscytujący, a po prostu godny choć odrobiny zaufania. Dziś oglądanie 20-krotnych mistrzów Anglii to masochizm, którego nie są w stanie obronić bardzo słabe wyniki. Trudno więc się dziwić, że wyczerpuje się cierpliwość coraz większej grupy fanów. W tym momencie trudno znaleźć przekonujące argumenty na obronę ETH. Po odpadnięciu z Pucharu Ligi kibice Newcastle United żegnali go przyśpiewką “sacked in the morning”. Nieprzypadkowo.

Dalsze kłopoty

Jeśli spojrzymy na suche rezultaty na koniec rozgrywek, to kibice Manchesteru United mogli kończyć debiutancką kampanię Ten Haga z zastrzykiem optymizmu. Ich ulubieńcy wrócili na ligowe podium i wygrali Puchar Ligi, wreszcie dokładając trofeum do gablotki po niemal sześcioletniej przerwie. Na ostatnie standardy United wyglądało to na dobre wyniki. Takie suche spojrzenie nie mówiło jednak całej prawdy, bo od momentu wygranej w finale Carabao Cup (26 lutego) widzieliśmy wyraźny spadek formy piłkarzy z Old Trafford. Pierwszy poważny “dzwon ostrzegawczy” nadszedł już tydzień po zwycięstwie z Newcastle na Wembley - porażka 0:7 z Liverpoolem w prestiżowym meczu na Anfield. Od tych dwóch spotkań drużyna z Manchesteru zmierzała już tylko w jedną stronę: w dół. Choć wcześniej wydawało się, że może jeszcze optymistycznie marzyć o włączeniu się do walki o tytuł z Manchesterem City i Arsenalem, niemal do samego końca drżała o miejsce w czołowej czwórce i kwalifikację do Champions League.
Od tamtej pory było sporo sygnałów ostrzegawczych. Poza deklasacją z rąk odwiecznych rywali, duże wątpliwości mógł budzić m.in. ligowy mecz z Newcastle na wyjeździe, gdzie “Sroki” całkowicie kontrolowały przebieg boiskowych wydarzeń i pewnie wygrały. Poważny “gong” stanowiło też odpadnięcie w ćwierćfinale Ligi Europy z Sevillą, gdzie przegrany 0:3 rewanż zakrawał wręcz o kompromitację. Wyniki z mocnymi rywalami wyglądają po prostu katastrofalnie.
Od wiosny “Czerwone Diabły” miały gigantyczne problemy z kontrolowaniem spotkań, ich najważniejsi piłkarze z meczu na mecz obniżali loty i coraz bardziej wyraźne stawało się narastające zmęczenie, odciskające piętno na postawie zespołu. Wyniki wyglądały jeszcze nieźle, ale to chyba tylko uśpiło czujność zarówno fanów, jak i zawodników oraz trenera. Wszystkie te wymienione kłopoty można bowiem łatwo zaobserwować również w obecnych rozgrywkach. Dodatkowo jeszcze się one nasiliły, a efekty są katastrofalne.

Najsłabsi od dekad

Osiem porażek w pierwszych 15 meczach na wszystkich frontach. To najsłabszy start Manchesteru United od kampanii 1962/63, a więc ponad sześciu dekad. Wynik ten dobrze obrazuje fatalne wejście zespołu w nowy sezon. W Lidze Mistrzów zaczęło się od dwóch porażek, by wreszcie przepchnąć zwycięstwo z Kopenhagą na własnym terenie. Tylko jedną z siedmiu wygranych we wszystkich rozgrywkach zespół Ten Haga zaliczył różnicą więcej niż jednej bramki. Właściwie każdy mecz to męczarnie. Manchester potrafił oddać pałeczkę nawet beniaminkowi, Burnley, który zajmuje obecnie przedostatnie miejsce w lidze.
Konfrontacje z mocniejszymi rywalami wyglądały równie słabo. Tottenham potrafił kompletnie dominować w drugiej połowie meczu. Arsenal, choć zapewnił sobie wygraną dopiero w końcówce, wyglądał o klasę lepiej i pozwolił United na oddanie zaledwie dwóch celnych strzałów. Brighton przyjechało na Old Trafford jak po swoje, a Manchester City po prostu tam derbowego rywala zupełnie zdominował. Ostatnia przegrana z Newcastle w Pucharze Ligi tylko dopełniła obrazu mizerii. “Czerwone Diabły” straciły szanse na obronę zdobytego kilka miesięcy temu trofeum po drugiej z rzędu domowej porażce wynikiem 0:3. Stadion, który w poprzednich rozgrywkach był prawdziwą fortecą (tylko dwie przegrane w całym sezonie), aktualnie przypomina plac zabaw dla rywali. Dwa kolejne występy u siebie z minimum trzema straconymi golami to zresztą pierwszy taki przypadek od 1962 roku.
Sypią się wszystkie fundamenty zeszłorocznych pozytywów. Marcus Rashford zawodzi. Casemiro coraz częściej wygląda na zagubionego. Linia ofensywna zupełnie nie dostarcza liczb. Ten Hag z kolei kompletnie nie ma pomysłu na reakcję i nie dziwota, że powoli nad jego głową zawisa topór - przynajmniej jeśli chodzi o zawiedzionych kibiców.
Frustracji trudno się dziwić. Jeśli spojrzymy na ostatnie zwolnienia menedżerów United w trakcie sezonu, to możemy zdać sobie sprawę, jak wielka jest skala zapaści. Jose Mourinho wyleciał w połowie grudnia z bilansem dziesięciu wygranych, sześciu remisów i ośmiu porażek (średnio 1,50 pkt. na mecz). Ole Gunnar Solskjaer stracił posadę w listopadzie po 17 spotkaniach, z których wygrał siedem, tyle samo przegrał i trzy zremisował (1,41 pkt. na mecz). Ten Hag z kolei już dobił do ośmiu porażek, a aktualna średnia punktów United w bieżących rozgrywkach to 1,40. Patrząc na ostatnie lata jego ekipa prezentuje formę na zwolnienie Holendra z pracy.

Trener bez wyrazu

Wyniki to jedno, ale sama postawa Erika ten Haga może budzić poważne wątpliwości. Człowiek, który zapowiadał wprowadzenie na Old Trafford swojej filozofii, a zimą grał twardo i stał się twarzą konfliktu z Cristiano Ronaldo, zakończonego odejściem Portugalczyka, odszedł w zapomnienie. Dziś 53-latek wygląda na człowieka zagubionego, bez wyrazu, szukającego wymówek i niepotrafiącego zareagować na to, co dzieje się z jego drużyną. Po derbowej przegranej z City zaskoczył defetystyczną wypowiedzią.
- Nigdy nie będziemy grać tak jak w Ajaksie. (...) Materiał ludzki determinuje to, jak grasz. Dlatego robimy to inaczej niż w moim Ajaksie. Tak będzie musiało być, bo nie mogę grać tutaj tak samo. To nie jest DNA Manchesteru United. Futbol w Ajaksie jest bardzo charakterystyczny. Tu będziemy grać bardziej bezpośrednio. Mamy do tego piłkarzy, zwłaszcza z przodu - stwierdził w rozmowie z “Viaplay”, jakby sugerując, że kadra nie do końca odpowiada jego filozofii.
To chyba najlepiej podsumowuje oblicze Ten Haga. Gdy przychodził, wydawało się, że w klubie pojawia się menedżer z jasno określoną filozofią, którą kieruje się z pełnym przekonaniem. Efekt? Po porażkach w dwóch pierwszych meczach (w tym kompromitującym 0:4 z Brentford) wrócił do tego, co w United znają od dawna. Szybkich ataków, opieranych na dynamice Marcusa Rashforda. Dopóki to działało, wszystko było dobrze. Anglik jednak ma w zwyczaju zaliczać świetne trzy-cztery miesiące, żeby potem przez ponad rok pogrążyć się w strzeleckim kryzysie. Teraz ma właśnie fatalny okres, ale Holender nic nie zmienia. Drużyna dalej musi liczyć na jego przebłyski w ataku, a tych brakuje. Wychowanek w ostatnich 20 występach strzelił tylko dwa gole. Od początku marca ma ich zaledwie cztery. Zbiega się to ze spadkiem formy zespołu, ale Holender nie chce reagować. Sam nawet o tym mówił.
- Trzeba dać mu kredyt zaufania i wystawiać w każdym meczu. To jedyny sposób [by się odblokował]. W większości spotkań gra do końca, więc wierzę, że znowu znacznie strzelać mnóstwo bramek - stwierdził niedawno.
Efekt? Ofensywa drużyny jest kompletnie bezproduktywna, bo polega na zawodniku zupełnie bez formy. Jedynie Erling Haaland oddał w tym sezonie Premier League więcej strzałów od Rashforda, ale z 34 prób Anglika tylko jedna znalazła drogę do siatki. To też najgorszy zawodnik całej ligi, jeśli chodzi o wykorzystywanie szans (jest o 2,6 gola “do tyłu” w stosunku do swojego indeksu expected goals). Szkoleniowcowi brakuje jednak odwagi, aby poszukać alternatywnych rozwiązań i dać zastrzyk nowej energii. A może wypadałoby zaproponować coś nowego, zamiast dalej brnąć w to, co od ponad pół roku nie daje zakładanych efektów?

Sam wziął odpowiedzialność

Dyspozycję drużyny da też radę uzasadniać falą kontuzji, do których w United w ostatnich miesiącach nie mają szczęścia. Temu zaprzeczyć nie można, ale i trudno nie wskazać palcami w stronę Ten Haga. Bo przecież to on w poprzednich rozgrywkach regularnie stronił od poważniejszych rotacji, wystawiając kluczowe postaci zespołu nawet przeciwko teoretycznie dużo słabszym rywalom. To on wypuścił nie w pełni gotowego Lisandro Martineza na mecz z Arsenalem, co poskutkowało wykluczeniem środkowego obrońcy na dłuższy okres.
Brak zmienników i konieczność gry Jonnym Evansem też mogłaby działać na jego obronę, gdyby np. nie stwierdził, że przeciwko City świadomie postawił na weterana kosztem Raphaela Varane’a. Małe pole manewru również może zostać zrzucone na jego barki. Przecież sam deklarował po podpisaniu umowy z United, że nie przejąłby zespołu, gdyby nie mógł decydować o transferach, więc sam wziął na siebie odpowiedzialność za budowanie składu.
Absurdalnie wyglądają jego słowa o tym, że na Old Trafford nie może grać piłki znanej z Amsterdamu. Ściągnął przecież Andre Onanę, wspomnianego Martineza oraz Antony’ego, których prowadził na Johan Cruyff ArenA, dobrze znanego sobie z Utrechtu Sofyana Amrabata czy Christiana Eriksena, dawnego gracza “Joden” (zresztą Duńczyk trenował u niego w Holandii, gdy pracował nad powrotem do futbolu po zatrzymaniu akcji serca na EURO 2020). A przecież dodać możemy jeszcze wypożyczenie Wouta Weghorsta - ruch, z perspektywy czasu, absurdalny, bo holenderski napastnik już po kilku występach zaczął bardziej przeszkadzać, niż pomagać na boisku, czy pozyskanie Tyrella Malacii. Obaj to zawodnicy dobrze mu znani z krajowego rynku.
Niektórzy mogą też wrzucić Ten Hagowi spory kamyczek do ogródka, jeśli chodzi o zarządzanie szatnią. Konflikty z Cristiano Ronaldo czy Jadonem Sancho (niezależnie od tego, po czyjej stronie się opowiemy) powodują dodatkowy szum medialny dookoła klubu. Niesmak u wielu osób pozostawiły też okoliczności rozstania z Davidem de Geą. Tego typu incydenty mogą mieć dodatkowy negatywny wpływ na sytuację na Old Trafford. Wielki kryzys ma bowiem prawo wynikać z wielu “mniejszych” składowych.
Czy cokolwiek jeszcze broni trenera Manchesteru United? “Czerwone Diabły” są tragiczne, jeśli chodzi o wyniki, styl gry nie przekonuje, a mowa ciała Ten Haga nie napawa optymizmem. Coraz więcej zaczyna wskazywać na to, że wybija dla niego ostatni dzwonek. Potrzeba zdecydowanej reakcji szkoleniowca. Zmian, propozycji czegoś nowego. Jeszcze jeden, dwa czy trzy mecze na tym samym poziomie i 53-latek będzie się pakował. Ale to on musi zareagować. Albo wymusić reakcję u podopiecznych.

Przeczytaj również