Ekstraklasowicze, bierzcie przykład. Oto przepis na sukces. Transferowa maszyna
Dominacja na krajowym podwórku, gra w pucharach i gigantyczny zarobek na transferach. Praktycznie każdy klub z aspiracjami dąży do połączenia tych trzech elementów. FK Bodo/Glimt opanowało tę sztukę do perfekcji.
Wkraczamy w decydującą fazę eliminacji europejskich pucharach. Jagiellonia Białystok jest o dwa kroki od piłkarskiego nieba. Na razie nie warto jednak analizować potencjalnego starcia z Crveną Zvezdą w czwartej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Najpierw mistrzowie Polski muszą uporać się z niezwykle niewygodnym rywalem. FK Bodo/Glimt przez wiele lat było kompletnie anonimową ekipą w skali światowej. W ostatnich sezonach zespół z zimnej północy Norwegii stał się natomiast rewelacją. Od 2020 roku sięgnął po trzy mistrzostwa, dwukrotnie dotarł do finału krajowego pucharu. Regularnie pokazuje się też na arenie międzynarodowej. A kluczem do sukcesu pozostaje godna pozazdroszczenia polityka transferowa.
Wszystko na plus
Sporo wydać, zarobić jeszcze więcej. Taki model biznesowy powinien przyświecać drużynom, które chcą na stałe walczyć o miejsce na piłkarskiej mapie Europy. W Polsce istnieje problem z pierwszą częścią tych założeń. Kluby Ekstraklasy potrafią bowiem sprzedawać piłkarzy za naprawdę przyjemne sumy. Tylko w tym okienku Lech Poznań zgarnął 7 mln euro za duet Kristoffer Velde - Filip Marchwiński, za 2 mln euro odszedł też Jesper Karlstroem, Raków Częstochowa zainkasował 4,8 mln euro za Vladana Kovacevicia. Mniej okazale wygląda to po stronie zakupów. Według danych portalu Transfermarkt najdroższymi piłkarzami pozyskanymi przez Ekstraklasowiczów w tym okienku są Migouel Alfarela i Patryk Makuch. Zarówno Legia Warszawa, jak i “Medaliki” mieli wydać na nowych napastników po milionie euro.
Z kolei Jagiellonia, czyli aktualny mistrz Polski, na razie nie przeprowadziła żadnego transferu gotówkowego. Potwierdzają się zatem słowa dyrektora Łukasza Masłowskiego, który tuż po wygraniu ligi ujawnił na kanale Meczyki.pl, że latem klub wyda dokładnie zero euro. O szczegółach pisaliśmy TUTAJ. Przy czym nie można mieć żadnych pretensji do sposobu funkcjonowania białostoczan. Mimo ogromnego sukcesu w minionym sezonie wciąż mówimy o klubie, który operuje w nieco innych realiach niż Legia czy Lech. To od tych marek można by oczekiwać nie tylko promowania piłkarzy i zarabiania na nich grubych milionów, ale też dokonywania kosztownych inwestycji. Taki modus operandi stosuje Bodo/Glimt i nie wychodzi na tym źle. Wystarczy spojrzeć na wpływy i wydatki Norwegów, aby zrozumieć, że jest to praktycznie inny świat w porównaniu z przedstawicielami naszego podwórka.
Sezon 2024/25:
- Wpływy - 16,2 mln euro
- Wydatki - 1,4 mln euro
Sezon 2023/24:
- Wpływy - 19,3 mln euro
- Wydatki - 7,9 mln euro
Sezon 2022/23:
- Wpływy - 14,3 mln euro
- Wydatki - 15,2 mln euro
Sezon 2021/22:
- Wpływy - 12,5 mln euro
- Wydatki - 1,5 mln euro
Sezon 2020/21:
- Wpływy - 7,1 mln euro
- Wydatki - 1 mln euro
Sezon 2019/20:
- Wpływy - 4 mln euro
- Wydatki - 0,8 mln euro
Łącznie w ostatnich sześciu latach Norwegowie zarobili 73,4 mln euro, wydając 27,8 mln euro. Biorąc pod uwagę jedynie transfery, zainwestowano 37% zarobionych pieniędzy. Identycznych liczb próżno szukać w Ekstraklasie. Dla porównania, Legia w ostatnich sześciu latach sprzedała piłkarzy za 51,27 mln euro, kupiła za 14,04 mln euro (27% zarobionych pieniędzy). W przypadku Lecha wpływy od sezonu 2019/20 wynoszą 45,77 mln euro, wydatki tylko 11,47 mln euro (25% zarobionych pieniędzy).
- Nie mówmy tylko o jakości, Qendrim Zyba ma potencjał, to młody zawodnik, potrzebuje czasu. Przyszedł w połowie sezonu ze słabszej ligi, zetknął się z innym sposobem grania. Jeśli tracisz reprezentanta, jak Bartosz Slisz, to nie da się zastąpić takiego piłkarza graczem, który przychodzi z takiego poziomu. To oczywiste - mówił w kwietniu Kosta Runjaić na antenie Canal+ Sport.
Poprzedni trener Legii zwrócił uwagę na poważny problem polskich klubów, jakim jest łatwość w oddawaniu liderów bez znalezienia odpowiednich następców. “Wojskowi” dopiero w tym okienku poważniej wzmocnili środek pola i ofensywę po utracie Slisza oraz Ernesta Muciego. Teraz Lech sprzedał Velde i Marchwińskiego, pozyskując w zamian jedynie Daniela Hakansa z Valerengi. Drużyny, które teoretycznie powinny co roku walczyć o mistrzostwo Polski, czasem decydują się na zbyt poważne osłabienia. Z kolei Bodo/Glimt pokazuje, że można zarabiać na transferach przy jednoczesnym zachowaniu jakości czysto sportowej.
- Dzisiaj Bodo to jest projekt wzorcowy dla polskiej Ekstraklasy. Mówimy o Norwegii, która nie jest najmocniejszą ligą w Europie, a klub od dłuższego czasu potrafi dobrze wszystko zbilansować. Na kursie dyrektorów sportowych prelengentem był dyrektor sportowy Bodo, zacząłem wtedy bliżej przyglądać się temu, jak funkcjonuje ten zespół. Życzyłbym sobie, żeby polskie kluby szły w tym kierunku. Można stworzyć projekt, który jest nie tylko dobry sportowo, ale też finansowo. Firmę tworzą ludzie, a tam są odpowiednio dobrani ludzie, którzy mają wspólną wizję i strategię. I da się to zrobić. Ale pytanie, czy w Polsce starczy nam cierpliwości i spokoju, aby w taki projekt uwierzyć - przyznał Łukasz Masłowski w programie "Okno Transferowe" na kanale Meczyki.
Złote strzały
- Kiedy zaczynasz w tak małym klubie, masz wiele elementów, które możesz udoskonalić. Pod koniec każdego dnia zastanawiam się nad tym, co wydarzyło się dziś i co można lepiej zrobić jutro. Zawsze staramy się pracować z myślą, że możemy być jeszcze lepsi. Jeśli chodzi o budżet, nigdy nie zakładamy w nim z wyprzedzeniem sprzedaży zawodników. Utrzymujemy też niski poziom kosztów, dzięki czemu jeśli nie osiągniemy sukcesu sportowego, nie będziemy uzależnieni od nagród za występy w europejskich pucharach - opowiedział dyrektor Frode Thomasson, dyrektor generalny Bodo, w wywiadzie dla Offthepitch.com.
- Bardzo ważne jest dla nas znalezienie zrównoważonego sposobu zarządzania klubem w aspekcie finansowym. Co do skautingu, bardziej skupiamy się na zespołach w Norwegii i reszcie Skandynawii. Nie wysyłamy skautów do Ameryki Południowej czy Afryki, ale ściśle współpracujemy z agentami, którzy mają dobrą reputację - dodał działacz.
Thomasson zaczął zarządzać Glimt w 2017 roku. Wtedy klub notował obroty na poziomie 4,2 mln euro. Teraz wartość rynkowa kadry przekracza 30 mln euro. Ekipa prowadzona przez trenera Kjetila Knutsena nie jest może złożona z gwiazd światowego formatu, ale ma w sobie mnóstwo potencjału. Największym nazwiskiem, które występowało na północy Norwegii, pozostaje Victor Boniface. Ściągnięto go z nigeryjskiego Real Sapphire, aby po trzech latach sprzedać do Royale Union Saint-Gilloise za 6,1 mln euro. Przy czym trzeba pochwalić klub za cierpliwość do napastnika. Nie postawiono na nim krzyżyka, kiedy zerwał więzadło krzyżowe i stracił praktycznie cały sezon.
- Usłyszałem od trenera Knutsena, że jeśli ja zainwestuję w drużynę, to drużyna zainwestuje we mnie - podkreślał Boniface na łamach Pulsesports.ug.
Boniface wrócił do zdrowia, odzyskał blask i ruszył na dalszy podbój Europy. Teraz znamy go z bycia podstawowym elementem mistrzowskiego Bayeru Leverkusen. Warto jednak podkreślić, że Bodo sprzedało Nigeryjczyka, kiedy miało już gotowego następcę. Zainwestowano wtedy 4,8 mln euro w Alberta Gronbaeka, bijąc klubowy rekord transferowy i to po raz trzeci od 2020 roku. Gronbaek zdążył wystąpić w 88 spotkaniach w Glimt, notując 30 bramek i 16 asyst. Niedawno Stade Rennes zapłaciło za niego 15 mln euro. Warto? Warto.
Bodo do perfekcji opanowało umiejętność wyławiania perełek z rodzimego gruntu. W ostatnim roku klub zarobił 15 mln euro na sprzedaży Farisa Moumbagni do Marsylii i Hugo Vetlesena do Club Brugge. Obu pozyskano za 2 mln euro z innych norweskich klubów, czyli odpowiednio Kristiansund i Stabaek. Wyciągnięto też wnioski, ponieważ w przypadku Vetlesena istniało ryzyko utraty za darmo po wygaśnięciu umowy. W ten sposób stracono wcześniej Ole Solbakkena, który na zasadzie wolnego transferu przeniósł się do Romy. Z kolejnym piłkarzem włodarze doszli do porozumienia, podpisali nowy kontrakt, aby następnie dogadać się z Brugią.
- Nie kieruje nami strach przed utratą zawodników. Wierzymy jedynie w znalezienie odpowiednich rozwiązań dla każdej ze stron - przyznał dyrektor Sakariassen na antenie TV2.
Stabilizacja
Na uwagę zasługuje też ciągłość projektu. Dyrektor Havard Sakariassen został zatrudniony dwa lata temu i już ma na koncie kilka sukcesów, jak np. wspomniana sprzedaż Vetlesena. Od 2018 roku zespół nieprzerwanie prowadzi Kjetil Knutsen. 12 miesięcy wcześniej zatrudniono Bjorna Mannsverka, byłego pilota myśliwca, który służył w Afganistanie. Po przejściu na wojskową emeryturę został on trenerem mentalnym sportowców. Regularnie odbywa treningi indywidualne i grupowe z zawodnikami Bodo. Dzięki temu są oni przygotowani na najcięższe wyzwania.
- Jak zagrać z Arsenalem? Musimy być agresywni w niskim bloku, potrzebna będzie wysoka intensywność w wysokim pressingu. Będziemy musieli też spróbować kontrolować piłkę. Jeśli mielibyśmy jedynie się bronić, nie będziemy mieli żadnych szans - mówił dwa lata temu Knutsen cytowany przez Yahoo.
Bodo poznało na wylot smak gry w europejskich pucharach. W ostatnich trzech edycjach Ligi Konferencji wychodziło z fazy grupowej. W tym czasie potrafiło postawić się Milanowi czy Arsenalowi, przegrywając tylko 2:3 i 0:1. Dwa lata temu Norwegowie zostali bohaterami jednej z największych sensacji w europejskich pucharach. Rozbili wtedy Romę Jose Mourinho wynikiem 6:1. Doszli następnie do ćwierćfinału, gdzie tym razem "Giallorossi" wygrali 5:2. Ale Skandynawowie i tak swoje zrobili na arenie międzynarodowej.
- W pionie sportowym wszystko funkcjonuje bez zmian, włącznie z głową całego projektu - trenerem Kjetilem Knutsenem, który będąc asystentem wprowadził Bodo do Eliteserien, a następnie jako pierwszy trener zdobył mistrzostwo. I tak to się trzyma do dziś. Uważam, że obecna postawa i siła Glimt to jego zasługa. Trzyma się ciągle trzon drużyny. Pojedynczy piłkarze odchodzą, ale skauting pracuje bardzo dobrze w poszukiwaniu zastępstw. Najlepszym przykładem jest Albert Gronbaek, którego wypatrzono w duńskim Aarhus i zakupiono za rekordową kwotę. Wyłożono pieniądze za mało znanego zawodnika. Wówczas nie interesowały się nim większe kluby, a Bodo zaryzykowało i po dwóch latach sprzedało za 15 milionów - powiedział na łamach portalu jb1920.pl Remigiusz Fornalik, prowadzący profil FK Bodo Glimt/Polska.
W zespole dochodzi zatem do wielu zmian kadrowych, ale najważniejsze elementy są na swoim miejscu. Knutsen pozostał na stanowisku, chociaż swego czasu łączono go z możliwym objęciem Celtiku czy Ajaksu Amsterdam. On wolał jednak kontynuować mistrzowski projekt w rodzinnych stronach. Zbudowanie i przede wszystkim podtrzymanie lokalnej tożsamości również należy do priorytetowych celów Bodo.
- Połowa pierwszej drużyny to chłopcy stąd. Naszym celem jest, aby 40% składu pochodziło z północnej Norwegii, a 15% z lokalnych stron. To część naszej tożsamości. Kibice chcą, aby zespół był oparty na Norwegach - tłumaczył na łamach The Athletic Orjan Berg, były piłkarz, który później został trenerem młodzieżówek w Glimt.
W ostatnim meczu ligowym wystąpiło czterech wychowanków, czyli Jens Hauge, Ulrik Saltnes, Hakon Evjen i Patrick Berg. Ten ostatni zaliczył epizod w Lens, ale później wrócił do macierzystego klubu. Co warte uwagi, Bodo sprzedało go Francuzom za 4,5 mln euro, aby odkupić za 4 mln euro. W efekcie włodarze odnotowali zysk na piłkarzu, który pozostaje liderem drugiej linii.
Teraz Berg i spółka zmierzą się z Jagiellonią Białystok, która marzy o występach w Lidze Mistrzów. Przed pierwszym gwizdkiem trudno byłoby wskazać jednoznacznego faworyta. Z perspektywy polskiego kibica z pewnością będziemy trzymać kciuki za zespół Adriana Siemieńca. Warto jednocześnie docenić rywala “Jagi”. Gdyby niektóre ekstraklasowe zespoły zaczęły działać w stylu Bodo/Glimt, raczej by tego nie pożałowały.