Ekstraklasa jak MLS. Szaleństwo czy przepis na sukces? "Większość polskich drużyn marzyłaby o takich wynikach"
Pułap wynagrodzeń, brak spadków i awansów czy jawne kontrakty to tylko wierzchołek góry lodowej w przypadku skomplikowanych zasad obowiązujących w MLS. Na pierwszy rzut oka brzmi to jak przepis na katastrofę, jednak jedna z najmłodszych lig na świecie radzi sobie bardzo dobrze zarówno pod względem finansowym, jak i sportowym. Jak w tym szaleństwie odnalazłyby się kluby Ekstraklasy?
Z oczywistych względów przeniesienie większości zasad z MLS na polskie realia nie ma najmniejszych szans powodzenia. Piłka nożna w naszym kraju posiada długą i ugruntowaną historię. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie w pełni profesjonalna liga powstała na dobrą sprawę dopiero w 1996 roku, wzorując swój model sportowy i biznesowy na innych amerykańskich rozgrywkach zawodowych. W jaki sposób funkcjonowałyby kluby Ekstraklasy w takich realiach? Które z nich nie miałyby szans na przetrwanie? Do jakich zasad musieliby stosować się właściciele i pion sportowy? Jak dużo do powiedzenia miałaby liga?
Zamknięta liga
Podstawową różnicą jest oczywiście brak spadków i awansów. Ekstraklasa funkcjonowałaby jako liga zamknięta. Jeżeli operator-inwestor chciałby dołączyć do najwyższej dywizji, musiałby złożyć akces poparty czterema najważniejszymi kwestiami: wpisowym, stadionem & infrastrukturą, akademią i bazą kibiców. Jak wyglądałoby to w rzeczywistości?
Takie zgłoszenie rozpatrywane jest przez osoby decyzyjne w lidze. Kluby, które zakładają ligę, ryzykują najwięcej i płacą najniższe wpisowe. W przypadku powstania MLS kwota ta wynosiła zaledwie 5 milionów dolarów. Dla porównania ostatnio właściciel Charlotte FC musiał uiścić opłatę w wysokości 325 mln! O tym, dlaczego dysproporcje są tak duże i z pewnością byłby równie wielkie w przypadku każdej ligi budowanej na tym modelu, będzie trochę później.
Wpisowe nie byłoby wcale największą bolączką właścicieli. Można wręcz powiedzieć, że to zdecydowanie najmniejszy problem. Kłopoty zaczynają się znacznie później. Stadion to kwestia, która byłaby w stanie wyeliminować wiele imponujących na pierwszy rzut oka kandydatur. Poważnie rozpatrywane są w zasadzie tylko te zgłoszenia, gdzie właściciele mają już plany budowy obiektu typowo piłkarskiego (w MLS zaledwie niewielki procent to stadiony dzielone np. z futbolistami amerykańskimi), który będzie należał do klubu. Zgoda na budowę stadionu, środki pieniężne na wybudowanie takiego obiektu bez pomocy miasta, a także dodatkowe miliony na budowę infrastruktury czy obiektów treningowych to kolejny wydatek. Przykładowo wejście Rakowa Częstochowa do takiej ligi byłoby albo bardzo opóźnione, albo wręcz niemożliwe.
Równie istotna sprawa to stworzenie akademii i to często przed wprowadzeniem drużyny ligi. Baza kibiców jest ważna z wielu powodów: zarówno liga, jak i właściciel, nie chcą prowadzić klubu tylko dla siebie. To transakcja wiązana, gdzie zaangażowanie lokalnej społeczności stanowi niezwykle ważny element.
Play-offy, limit wynagrodzeń i jawne kontrakty
Jeżeli formalności zostałyby dopięte i klub dołączyłby do ligi, czekałaby go adaptacja do nowych warunków. Brak spadków i awansów to jedno. Kolejną bardzo trudną do przełożenia na polskie warunki kwestią jest podział sezonu na sezon zasadniczy i play-offy. To ta druga część rozgrywek wyłania właściwego mistrza. W połączeniu ze skomplikowanymi zasadami daje to uniwersalny przepis na nieprzewidywalność i brak dominacji. Poziom jest znacznie bardziej wyrównany, a w ostatnich pięciu sezonach (2017-2022) mieliśmy pięciu różnych mistrzów MLS. W Polsce taka sytuacja miała ostatni raz miejsce w sezonach 1976/77-1980/81. Oczywiście, część może słusznie zauważyć, że play-offy są bardziej losowe i pomyśleć, że nie można tego przełożyć na sezon zasadniczy. Nic bardziej mylnego: w sezonach 2016-2021 po Supporters’ Shield sięgało sześć różnych drużyn.
Jedną z największych różnic pomiędzy MLS a Ekstraklasą jest też bez wątpienia podejście do pieniędzy, a konkretnie do zarobków piłkarzy. Po pierwsze, obowiązuje limit wynagrodzeń. W bardzo dużym uproszczeniu każda drużyna może przeznaczyć maksymalnie 5,21 mln dolarów w skali rocznej na pensje swoich zawodników. To uproszczenie, bo skomplikowane zasady pozwalają na znacznie szerszą interpretację tego przepisu. Faktem natomiast jest, że tego typu zasady muszą zostać zaakceptowane przez związek piłkarzy i to właśnie on dwa razy do roku ujawnia zarobki wszystkich graczy w lidze. W przypadku Ekstraklasy dziennikarze muszą często bazować na domysłach, strzępkach informacji lub danych nieoficjalnych. To uległoby całkowitej zmianie, podobnie jak rola samej ligi jako organizacji.
MLS jako organizacja ważniejsza od klubów
Wspomniane wyżej obostrzenia mają na celu nie tylko wyrównanie szans i brak ogromnych różnic w poziomie sportowym, ale także możliwość wspólnego dzielenia korzyści. Koniec końców każdy z właścicieli zainwestował nie tylko w swój klub, ale przede wszystkim w ligę. Tak, każdego z właścicieli łączą również relacje biznesowe. Ekstraklasa na warunkach MLS miałaby znacznie większe możliwości. To liga jest nad klubami, to liga gromadzi zyski i pobiera opłaty od klubów i to liga dzieli równomiernie korzyści. Właśnie dlatego każdemu, kto prowadzi klub w tego typu rozgrywkach, zależy również na rozwoju całej ligi.
Dodatkowo właściciele mają udziały we wspólnej firmie. Początki MLS nie należały do najłatwiejszych, więc komisarz ligi wprowadził kilka kluczowych zmian: typowo piłkarskie stadiony, które będą własnością klubów oraz Soccer United Marketing. Przekładając to na Ekstraklasę: piłkarskie stadiony mają nie tylko “ładnie wyglądać”, lecz przede wszystkim generować zyski i to nie tylko z dnia meczowego, ale z każdej imprezy organizowanej na tym terenie. Kolejnym źródłem dochodów jest organizacja, która zajmuje się promocją, marketingiem, sprzedażą praw marketingowych, telewizyjnych, etc. To praktycznie ramię ligi oddelegowane do tego typu działań i generujące zyski, z których czerpie każdy, kto dołączył do organizacji jako właściciel wprowadzonej do rozgrywek drużyny. Zespoły pokroju Śląska Wrocław, gdzie miasto ma duży wpływ na działanie klubu, nie miałyby prawa bytu w takich realiach.
Dlaczego kolejne osoby tak chętnie chciałyby inwestować w ligę? Odpowiedź jest prosta: wystarczy spojrzeć na sprawozdania finansowe i ogromną wartość marketingową. Los Angeles FC dołączyło do MLS dziewięć lat temu i w tak krótkim czasie zostało pierwszym klubem piłkarskim w USA, którego wartość sięgnęła miliarda dolarów. Oczywiście przychody wszystkich drużyn są równie imponujące. Najciekawszą kwestią jest jednak zysk operacyjny. Ten w przypadku LAFC wynosił 8 milionów dolarów za sezon 2022. To relatywnie niewiele, ale trzeba pamiętać o jednej kwestii, która dotyczy absolutnie każdego klubu w tych rozgrywkach: ogromne koszty wyjazdów oraz bardzo duże wydatki związane z budową stadionów i ośrodków treningowych czy prowadzeniem rezerw oraz akademii. Choć część z nich jest wciąż na minusie, to tak naprawdę dopiero w najbliższych latach zysk netto klubów MLS będzie rósł. W przypadku Ekstraklasy i klubów, które od lat funkcjonują w tych realiach, zaledwie cztery (Stal Mielec, Lechia Gdańsk, Górnik Łęczna i Wisła Kraków) w poprzednim sezonie “wyszły na plus”.
Narzędzia promujące wiedzę… i spryt
David Beckham starał się o dołączenie do MLS od kilku lat. Nie bez powodu w tym czasie do ligi weszło kilka nowych projektów, a “Becks” wciąż boksował się z miastem i ligą. Podobnie sytuacja wyglądałaby w Ekstraklasie. Nazwiska, jak wielkie by nie były, odgrywają rolę drugoplanową i choć marketingowo mogą działać na korzyść, tak po stronie biznesowej nie są przepustką do raju. W tego typu organizacjach promuje się ludzie mających olbrzymią wiedzę w danym zakresie. Zbudowanie drużyny, która nie łamałaby żadnych ligowych przepisów, jest ogromnym wyzwaniem.
Ograniczenia dotyczą wynagrodzeń piłkarzy, zawodników bez obywatelstwa danego kraju, nie mówiąc już wymianach pomiędzy zespołami, kruczkach przy kontraktowaniu graczy Designated Player (ich pensje w dużym uproszczeniu nie liczą się do limitu wynagrodzeń, ale to tylko uproszczenie) czy Allocation Money (dodatkowa pula General i Targeted Allocation Money, którą każda drużyna może wliczać do salary cap). Zrozumienie i zaadaptowanie się do specyficznych zasad może przyprawić o spory ból głowy. Największym wyzwaniem dla klubów Ekstraklasy byłoby zatrudnienie kompetentnych ludzi w pionie sportowym, bo każdy ich błąd kosztowałby naprawdę dużo. W takiej sytuacji znalazł się przywołany wcześniej Inter Miami. Czterech graczy Designated Player to jawne pogwałcenie zasad, co zaowocowało śledztwem i dotkliwą karą.
Ciekawym tematem byłyby też akademie i rola młodych zawodników w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ekstraklasa nie wprowadziłaby przepisu o młodzieżowcu. Byłoby to bezsensowne. Po pierwsze kluby zdają sobie sprawę, że włożone w akademię pieniądze zaczynają się zwracać i młodzi gracze są naprawdę nieźle wyszkoleni. Adaptacja ich do pierwszej drużyny to korzyść dla zespołu i klubu, który zyska na transferze. Druga kwestia to zasady finansowe. Młodzi zawodnicy, a w szczególności wychowankowie, zarabiają zazwyczaj bardzo mało, a kluby są często “rozkradane” przez europejskie marki. Z tego powodu wprowadzono inicjatywę U-22. Trener może zatrzymać utalentowanego zawodnika z akademii, który będzie regularnie grał, dostanie większy kontrakt i będzie zadowolony, a klub zarobi na nim więcej w dłuższej perspektywie.
Można też po prostu ściągnąć utalentowanego gracza, którego chcą już giganci, ale ścieżka rozwoju oferowana przez klub jest znacznie ciekawszą opcją niż wypożyczenia i gra w młodzieżowych zespołach lub rezerwach w Europie. Tego typu zachowania promuje sama liga. Podobnie jest zawodnikami Young Designated Players. Z wielu powodów zbudowanie drużyny w oparciu o młodych piłkarzy z akademii lub Ameryki Południowej czy nawet Europy to dla klubu najbardziej korzystny wariant.
Sami gracze mieliby też znacznie lepszą ścieżkę kariery. Wiadomo, że do profesjonalnej piłki finalnie przebija się niewielki procent adeptów. Wielu zawodników kończy przygodę ze sportem przez kontuzje i zostaje z niczym. Ta sytuacja uległaby zmianie. Gigantyczna różnica to współpraca akademii z uniwersytetami. Jeżeli dany piłkarz prezentuje całkiem przyzwoity poziom, ale jest za słaby na grę w pierwszej drużynie, może grać w rezerwach lub w lidze uniwersyteckiej. Zdobycie tytułu naukowego daje kompletnie inne przygotowanie do życia w dorosłym życiu bez piłki nożnej, a do tej zawsze można wrócić przez draft. Nauka i sport idą ramię w ramię, również na poziomie akademii. W takich warunkach pracują dzieciaki przy każdym klubie MLS, co w Ekstraklasie mogłoby być bardzo dużą różnicą.
Osobnym tematem są oczywiście kwestie marketingowe, rosnąca frekwencja, zaangażowanie fanów w problemy lokalnej społeczności i utożsamianie się z klubem nie tylko na poziomie piłkarskim. To jednak temat na osobną historię i bardzo możliwe, że zderzenie tej kultury z oczekiwaniami wobec polskich kibiców byłoby jednym z największych problemów przy wprowadzaniu nowych zasad.
***
Można by uznać, że wszystkie te wymysły są bezsensowne i znieść limity. Nie bez powodu jednak MLS funkcjonuje w takim “rygorze”, a wyniki sportowe i finansowe z roku na rok są coraz lepsze. Poprawkę trzeba też brać na fakt, jak młoda jest to liga i w jakim tempie się rozwija. Czy przeniesienie tych zasad na warunki Ekstraklasy miałoby rację bytu? Z wielu powodów można to uznać za utopię. Z drugiej strony, jestem przekonana, że większość polskich drużyn marzyłaby o takich wynikach sportowych, zapleczu, akademiach, transferach wychodzących czy wynikach finansowych. Jest to jednak system naczyń powiązanych i półśrodki nie wchodzą w grę. Zdecydowanej większości zasad polskie kluby nie byłby w stanie zaakceptować. Można tylko gdybać, czy aby na pewno słusznie…