Duży problem, który może pogrążyć Chelsea i Pochettino. "Nie ma drugiej takiej drużyny w tym roku"

Duży problem, który może pogrążyć Chelsea i Pochettino. "Nie ma drugiej takiej drużyny w tym roku"
Li Ying / PressFocus
Trenerzy Chelsea w ostatnich dwóch dekadach dzielą się na tych, który szybko odpalili z wynikami albo sami szybko zostali odpaleni. Klub, który w ciągu 17 lat wygrał 19 trofeów działa błyskawicznie, bo taka jest tutaj poprzeczka oczekiwań. Mauricio Pochettino za chwilę też może stanąć nad krawędzią. Słaby początek sezonu plus brak goli w meczach z Nottingham i Bournemouth znowu otworzyły świeżo zagojone rany.
To jeszcze nie jest ten moment, gdy Pochettino kaja się na każdej konferencji i ma minę jakby dźwigał na barkach ciężar całego świata. Na razie trwa uspokajanie kibiców i rzucanie liczbami, że przecież Chelsea notuje najwięcej kontaktów z piłką w polu karnym rywala spośród wszystkich drużyn Premier League. Ma też największe średnie posiadanie piłki (prawie 70 procent) i więcej oddanych strzałów od choćby Arsenalu albo Liverpoolu. Pochettino opowiada, że jest w stałym kontakcie z właścicielami klubu i że ci są świadomi trwającego procesu. Chelsea chce być wreszcie spokojna i cierpliwa — niestety, ale tabela plus najbliższy kalendarz szybko mogą ten spokój rozchwiać.
Dalsza część tekstu pod wideo

Mroki jesieni

Jest coś symbolicznego w tym, że to “The Blues” maczali palce w odhaczeniu pierwszego w tym sezonie Premier League wyniku 0:0. Ich mecz z Bournemouth wyglądał tak, że mógłby potrwać nawet dwie godziny dłużej, a i tak dalej mielibyśmy wrażenie, że nic tego dnia nie wpadnie do sieci. Chelsea ostatni raz pięć goli po pięciu kolejkach miała w 1995 roku, czyli prawie trzy dekady temu. Znowu statystycy wygrzebują jej niechlubne liczby, ale nie może być inaczej, bo w Londynie dalej trwa przyspieszona integracja osobnych bytów.
Niedawno przed meczem z Nottingham Cole Palmer zderzył się z Mychajło Mudrykiem podczas zwykłego grania w „dziadka” — obaj wyglądali jak nowi ludzie w firmie, którzy dopiero teraz zamienili ze sobą kilka słów. Niezręczność tej sytuacji rzutuje na niezręczność całej ekipy, gdy ta coraz mocniej czuje, że okres ochronny powoli się kończy. Chelsea ma czternaste miejsce w lidze. Nie gra w europejskich pucharach. Musi zacząć punktować, żeby późną jesienią nie obudzić się w mroku beznadziei i kolejnych wywrotów w klubie.

Małpa za klawiaturą

Pochettino ma oczywiście czym się tłumaczyć. Trąci to wszystko surrealizmem, gdy przed meczem z Bournemouth w zespole jest aż 12 kontuzji, a ławka rezerwowych wygląda tak jakby właśnie trwał konkurs „Spełniamy życzenia”. Ronnie Stutter, Alex Matos, Deivid Washington i Alfie Gilchrist być może kiedyś będą rozdawać karty w Chelsea, ale na razie są piłkarzami, którzy nie rozegrali w klubie ani minuty. Pochettino wziął na ławkę młodych dwóch bramkarzy, żadna drużyna tamtego dnia w Premier League nie miała tak eksperymentalnego zaplecza, a przecież mówimy o klubie, który w krótkie erze Todda Boehly’ego wydał miliard funtów na transfery. To tak jakby małpa dorwała się do klawiatury i z impetem wciskała każdy możliwy klawisz, bez refleksji i bez konkretnego planu, co tak naprawdę chce zrobić.
Pochettino czeka na mecz, który będzie jego wizytówką w Chelsea. Jak najszybciej przydałby mu się dzień, na którym mógłby budować wiarę ekipy. Nie ma sensu ekscytować się zwycięstwem 3:0 nad Luton, bo beniaminek w tym sezonie przegrał z każdym. Chelsea obiecująco wyglądała na starcie sezonu z Liverpoolem, ale potem nie potrafiła włączyć kontynuacji. Jest zespołem nękanym przez te same kłopoty, które psuły zabawę w poprzednim sezonie. Wskaźnik oczekiwanych goli wskazuje, że Chelsea zamiast pięciu bramek spokojnie powinna mieć dziesięć. Nie ma drugiej tak nieskutecznej drużyny, gdyby spojrzeć na cały rok kalendarzowy. Tutaj rozdźwięk jest jeszcze większy: 28 goli zdobytych kontra 53 oczekiwane.

Dużo szczekania

Chelsea jest dziś drużyną, gdzie podania wiecznie są za słabe albo za mocne. Piłkarze reagują zbyt wcześnie albo za późno. Nigdy nie jest w „punkt”. Każda akcja, która obiecująco się rozwija, prędzej czy później znajdzie swojego Nicolasa Jacksona, a ten zamiast goli na razie mocniej wziął się za kolekcjonowanie kartek (ma już cztery żółte). Problem z decyzyjnością w szesnastce przeniósł się też na Cole’a Palmera, który po wejściu z ławki też sporo marnował. W końcu więcej minut dostał Mudryk, ale to też jest piłkarz, który charakteryzuje dzisiejszą Chelsea: sprawny do szesnastki, niestety bez konkretów w postaci liczb. Cały zespół przypomina małego pieska, który dużo szczeka i nadgryza kostki, ale na końcu nikt nie bierze go na poważnie.
Pochettino powinien zacząć martwić się tym, że nie nagromadził punktów na początku sezonu, gdy kalendarz był względnie łatwy. Chelsea powinna wygrywać takie mecze jak z West Hamem, Nottingham i Bournemouth. Za chwilę wpadnie w terminarz, gdzie na dziesięć kolejnych meczów w aż ośmiu przypadkach będą to zespoły z górnej połówki. Szczególnie listopadowa seria wygląda ponuro, bo widnieją tam kolejno Tottenham, Manchester City, Brighton i Manchester United. Jeśli ekipę dalej będą nękały kontuzje, a najbliższe mecze nie przyniosą zmian w skuteczności, za chwilę może zrobić się gorąco. Chelsea przede wszystkim przestała wygrywać na Stamford Bridge, gdzie kiedyś zbudowała twierdzę. Coraz więcej zespołów przyjeżdża do Londynu jak po swoje, a passa 86 nieprzegranych meczów w latach 2004-2008 brzmi jak inna galaktyka.
Chelsea na dziś ma tylko jedno zwycięstwo w ostatnich dziesięciu starciach u siebie. Chodzi o wspomniane już ogranie Luton, który dopiero poznaje uroki Premier League. Pochettino w niedzielę zagra z Aston Villą i jeśli przegra, to już na tym etapie sezonu straci więcej domowych punktów niż Antonio Conte w mistrzowskim sezonie 2016/2017, gdy ten ugrał 51 na 57 możliwych.
Nikt w Chelsea nie udziela już takich wywiadów jak Eden Hazard w 2017 roku dla „London Evening Standard”, gdy mówił o drżących łydkach rywali przed meczem na Stamford Bridge. Chelsea zgubiła po drodze aurę wielkiego klubu, który wywołuje u rywali strach. Tego nie da się wytłumaczyć świetnymi statystykami strzałów i wejść w pole karne.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.

Przeczytaj również