Dużo obiecał, mało zrobił. Chciał być zbyt idealny i się przeliczył. Laporta mniejszym złem FC Barcelony
Kiedy kilka miesięcy temu Joan Laporta wygrał wybory i został nowym sternikiem Barcelony, kibice mogli odetchnąć z ulgą. Dobiegły końca rządy Josepa Marii Bartomeu, który przez lata działał na szkodę klubu. Z perspektywy czasu okazuje się, że sytuacji na Camp Nou nadal wiele brakuje nawet nie do ideału, ale normalności. Wielki geniusz czy zuchwały polityk - kim tak naprawdę jest Laporta?
Nie ulega wątpliwości, że w trakcie wyścigu o barceloński stołek uwagę najbardziej przykuwała osoba Leo Messiego. Każdy kandydat, który powiedziałby, że tego piłkarza kibice “Blaugrany” już nie ujrzą, podpisałby na siebie wyrok. Problem w tym, że Laporta szedł o krok dalej, pozując na szefa wszystkich szefów, który ma pełną kontrolę nad wydarzeniami.
- PSG zabrakło szacunku wobec Barcelony. Nadal muszą się wiele nauczyć w piłkarskim świecie. Pozostanie Messiego jest dla nas priorytetem. Nie można być skąpym w przypadku najlepszego piłkarza świata. Przyszły prezydent będzie musiał zrobić wszystko, aby Argentyńczyk został w klubie - tak przed wyborami wypowiadał się na łamach “L’Equipe”.
Ten sam człowiek kilka dni temu wyszedł na mównicę i stwierdził, że nie można sprzedawać fałszywych nadziei. Za późno. Już je sprzedano setkom tysięcy fanom, którzy uwierzyli.
W oparach nostalgii
- Jestem pewien, że jeśli nie zostanę prezydentem, to Messi odejdzie z Barcelony. Z Leo łączą mnie bardzo dobre relacje. Jest między nami szacunek - zapowiadał 59-latek, cytowany przez portal “Goal.com”.
Wracając do kampanii prezydenckiej, trudno nie odnieść wrażenia, że jego wszystkie obietnice w rzeczywistości bazowały na minionych latach, przebrzmiałych wspomnieniach i zgubnej melancholii. Pierwsza kadencja Laporty na Camp Nou była pasmem sukcesów i kibice to pamiętali. Po latach zaniedbań pod wodzą znienawidzonego Bartomeu, kojarzony z sukcesami Laporta stanowił światełko w tunelu. Właśnie dlatego w grze o barceloński tron przyszły prezydent skupił się niemal wyłącznie na grze na emocjach. Przypominanie zdobytych trofeów, podkreślanie relacji z Messim i innymi uznanymi zawodnikami, szpileczki w Real Madryt. Tak Laporta doczłapał się do fotela prezydenckiego. Tylko co dalej?
- Król jest nagi. Laporta nie ma żadnego pomysłu, nie przedstawił żadnego projektu - grzmiał jego główny kontrkandydat, Victor Font.
Wątpliwe, aby był on w długoterminowej perspektywie lepszą opcją niż Laporta, co tylko potwierdza skalę problemów Barcelony. Przy urnach wyborczych socios “Blaugrany” musieli głosować na mniejsze zło. Kilka miesięcy temu przyszły prezydent pozował na symbol zwycięstwa, jednak już widać, że tak łatwo nie będzie. Walcząc o głosy, można było odwoływać się do ery Pepa Guardioli, transferów na miarę Ronaldinho i hurtowo zdobywanych trofeach. Ale to wszystko już na Camp Nou przeminęło. I to z wiatrem, który na razie nie zmieni swojego kierunku. W Barcelonie jest źle, a Laporta na razie nie stoi przed zadaniem sprawienia, by stało się dobrze, lecz by sytuacja nie uległa jeszcze większemu pogorszeniu.
Rzucając na wiatr
Zdaje się, że Laporta nieco przeszacował siły na zamiary. Wchodząc do klubu w tragicznej sytuacji finansowej, który latami był zarządzany przez niekompetentnych ludzi, nie można obiecywać złotych gór i gruszek na wierzbie. Bo barcelońskie wierzby od paru sezonów można nazwać co najwyżej płaczącymi. Większość słów nowego prezesa “Blaugrany” tak naprawdę odwraca się przeciwko niemu. Do 8 sierpnia miała się wyjaśnić przyszłość Leo Messiego. I się wyjaśniła, bo wtedy zorganizowano jego konferencję pożegnalną.
Tydzień wcześniej Laporta zapowiadał, że okienko transferowe jeszcze się nie zamknęło i w sierpniu kibice mogą oczekiwać więcej dobrych informacji. Tymczasem nadal nie wiadomo, czy w nadchodzącym sezonie w ogóle ujrzymy w bordowo-granatowym trykocie Memphisa Depaya czy Erika Garcię. Według hiszpańskich dziennikarzy klub musi uzbierać ponad 100 mln euro, aby zarejestrować nowe nabytki. Przecież Laporta nie dowiedział się o tym wczoraj, więc trudno wytłumaczyć zapowiedzi kolejnych ruchów na rynku. A to on jeszcze w trakcie kampanii przypominał o swoich znakomitych relacjach z Mino Raiolą, które mogą pomóc w sprowadzeniu Erlinga Haalanda. W obecnej sytuacji finansowej “Barcę” stać co najwyżej na koszulkę z autografem Norwega. Odliczając koszty robocizny.
Czasem zdaje się, że Katalończyk najpierw coś powie i zwykle są to słowa, które znajdą uznanie w oczach kibiców, a dopiero później zastanowi się nad całą sprawą. Przypomnijmy początek czerwca, kiedy Laporta stwierdził, że Ronald Koeman w sumie nie jest jego pierwszym wyborem i może odejść, jeśli znajdzie się lepszy kandydat do roli pierwszego trenera.
- Nie rozumiem, co się dzieje w Barcelonie. To wszystko jest dziwne, tak się nie załatwia tego typu spraw. Laporta mówi, że trener ma poczekać na decyzję? To nieprofesjonalne, aroganckie - grzmiał wtedy Ronald de Boer.
Po czasie okazało się, że Koeman nigdzie nie odejdzie, transferów nie będzie, Leo Messi odszedł, ale klub zmierza ku lepszemu, prawda? Prawda?
Superliga czy Messi?
- Joan, rozczarowałeś mnie. Myślałem, że jesteś jednym z tych, którzy będą w stanie przeciwstawić się Florentino Perezowi. Zobaczymy, kiedy nadejdzie Superliga, jeśli nadejdzie, a w międzyczasie PSG się wzmocni i ułatwimy Mbappe odejście do Realu. Jestem pewien, że można było zrobić więcej, by zatrzymać Leo Messiego. On był dziedzictwem tego klubu. Przejdziesz do historii jako prezydent, który pożegnał Messiego - napisał Jaume Llopis w liście adresowanym Laporty. Llopis był członkiem zarządu Barcelony. Po odejściu Leo podał się do dymisji.
W obliczu ostatnich wydarzeń za pewnik można uznać, że Laporta postawił wszystko na Superligę. Barcelona i Real sprzeciwiły się funduszowi CVC, który miał zainwestować w hiszpańskie kluby prawie 3 miliardy euro, jednocześnie wiążąc je 50-letnią umową. W międzyczasie “Blaugrana” i “Królewscy” nadal nie opuścili struktur Superligi, chociaż oficjalnie popiera ją jeszcze jedynie Juventus. Andrea Agnelli, Florentino Perez i Laporta nie chcą podporządkować się europejskiemu krajobrazowi piłki, gdzie Katarczycy rządzą futbolem, a wielkim klubom spoza Anglii ledwo starcza do pierwszego. Tylko, że z trójki rewolucjonistów to Laporta ma najwięcej do stracenia.
Perez już pożegnał Cristiano Ronaldo. Agnelli nadal ma w garści jednego z najlepszych piłkarzy w historii. Laporta został bez swojego asa, który był jedną z mocniejszych kart przetargowych, kiedy przekonywał socios Barcelony do swojej osoby i kandydatury. Pytanie brzmi: czy Katalończyk nie przeszarżował podczas kampanii, podkreślając, że jego wybór jest niemal równoznaczny z pozostaniem Messiego? Czy kibice i tak nie zagłosowaliby na kompetentnego prawnika z przeszłością w klubie? Laporta rywalizował z Jordim Farre, byłym reżyserem filmów porno, który rozdawał kibicom pizzę w zamian za głosy, oraz Victorem Fontem, twierdzącym że sprowadzi na Camp Nou Xaviego, chociaż były pomocnik nawet nie poparł jego kandydatury. Nie oszukujmy się, Laporta miał wygraną w kieszeni, ale chciał zaoferować zbyt wiele, stać się zbyt idealnym.
Obecnie 59-latek znajduje się na cenzurowanym. O jego fatalnym położeniu najlepiej świadczą ostatnie wpisy prezesa La Liga, Javiera Tebasa, który po prostu kpi ze sternika “Barcy”. Ujawnia, że Laporta przystał na ideę wkroczenia do hiszpańskiego futbolu funduszu inwestycyjnego CVC, co byłoby jednoznaczne z pozostaniem Messiego. Po kilku dniach na własne oczy musiał widzieć, jak Leo pojawia się na tle herbu, za który walczył przez 20 lat i zapłakany twierdzi, że nie zamierzał odchodzić.
Laporta popełnił w ostatnich tygodniach kilka błędów, jednak wiele w tym całym zamieszaniu rozchodzi się o narrację. Dziś Katalończyk może być nadziewany na pal i wynoszony na barykady, ale jego jedna wypowiedź tłumaczy bardzo wiele podjętych decyzji.
- Żaden piłkarz nie może być ponad klubem.
Prezydent miał do wyboru uwięzienie klubu na 50 lat w transakcji z funduszem, który najpierw oferuje hiszpańskiej piłce dorodną marchewkę, w perspektywie kij do batożenia. Czy dwa sezony Leo Messiego warte są porzucenia walki o dobro wielu czołowych marek na świecie? Prawda jest taka, że dziś Barcelona, ale także Real, Juventus czy Atletico nie mają prawa rywalizować z gigantami z Parku Książąt. A wolna amerykanka PSG na rynku transferowym prawdopodobnie zostałaby w pewnym stopniu ograniczona wraz z powstaniem Superligi. Dziś Katarczy… to znaczy paryżanie dostali przyzwolenie na łamanie wszelkich przepisów i plucie na Financial Fair Play.
Tak, Laporta pozwolił na odejście Messiego. Z tego powodu przejdzie do historii. Jednak najważniejsze będą ruchy, które wykona w najbliższej przyszłości. Jeśli powiedział “A”, musi dojść do końca alfabetu. Czasu nie cofnie, Leo nie wróci i nie oczaruje po raz ostatni kibiców na Camp Nou. Teraz czas, by na prostą wyszła FC Barcelona. Na pomniku Laporty pojawiło się kilka rys, ale on jeszcze nie upadł.